Recenzja filmu

Kapitan Marvel (2019)
Waldemar Modestowicz
Anna Boden
Brie Larson
Samuel L. Jackson

Upadamy, żeby nauczyć się podnosić

Zastanawiające, jaki termin krytycy filmowi ukują na określenie właśnie przybierającego na sile nurtu, mającego za wyróżnik powierzanie funkcji i nadawanie cech męskich bohaterów postaciom
Zastanawiające, jaki termin krytycy filmowi ukują na określenie właśnie przybierającego na sile nurtu, mającego za wyróżnik powierzanie funkcji i nadawanie cech męskich bohaterów postaciom żeńskim. Jeszcze na etapie VII epizodu "Gwiezdnych wojen" czy "Wonder Woman" można było bagatelizować całą sprawę, pisząc w komentarzach, że "to przecież nic nowego". I rzeczywiście, odnajdując w pamięci takie tytuły, jak "Obcy", "Niesamowita McCoy", "G.I. Jane" czy "Kill Bill" wypada zgodzić się ze stwierdzeniem, że twarde babki gościły na wielkim ekranie już niejednokrotnie, co nie zmienia faktu, że dziś robią to po prostu znacznie częściej. Zamiast w nieskończoność zarzucać wytwórniom populistyczne kultywowanie poprawności politycznej, być może lepiej przybrać z jednej strony dżentelmeńską, z drugiej zaś otwartą postawę i, jak przystało na prawdziwego kinomana, celebrować powstawanie kolejnego, ważnego rozdziału w historii X muzy? "Kapitan Marvel" to jego następny akapit i warto poświęcić mu uwagę.

Skoro potężnymi mocami mógł władać w wieku wczesnoszkolnym Clark Kent, to czemu nie może być nimi obdarzona dorosła kobieta? Geneza samej postaci Kapitan Marvel sięga lat 40. ubiegłego wieku, gdy wydawnictwo Fawcett Comics powołało ją do życia w odpowiedzi na sukces stworzonego przez ówczesny National Comics, a dzisiejsze DC, Supermana. Bohaterkę, która ponad pół wieku później miała szturmować multipleksy z twarzą znakomitej w tej roli Brie Larson, przekazywano podczas sądowych batalii o prawa autorskie z rąk do rąk, a ona sama przechodziła kolejne komiksowe transformacje. Interesujące nas wcielenie tej postaci opracowali natomiast rysownik komiksów Gene Colan i oczywiście Stan Lee. Współtwórca postaci Spidermana to zresztą niepisany bohater "Kapitan Marvel" nie tylko z uwagi na tradycyjne już cameo, ale i swoisty hołd złożony mu przez ekipę studia, która przekształciła marvelowską czołówkę w przepuszczony przez rysunkowy filtr przegląd kadrów z najważniejszych scen z jego gościnnym udziałem. Kapitan Marvel odegra również swoją rolę w ostatniej odsłonie "Avengers", a przecież oprócz genezy heroiny imienna produkcja opowiada też drugoplanowo historię Nicka Fury, tym samym zazębiając się z wieloma tytułami Kinowego Uniwersum Marvela.



Carol Danvers to pilot Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, która w wyniku eksplozji rdzenia generującego napęd nowoczesnego, prototypowego samolotu nabywa rzadką umiejętność emitowania wiązki fotonowej o imponującej mocy. Jako że strzec tej ostatniej zobowiązują się członkowie pozaziemskiej rasy Kree, a przyszła Kapitan Marvel dostaje wówczas w gratisie również rozległą amnezję, kosmici decydują się zabrać Ziemiankę na własną planetę, Halę, i wcielić do swojej armii. Tam, legitymując się imieniem Vers, elektryzująca piękność staje do boju z zagrażającą mieszkańcom wspomnianego globu, zmiennokształtną rasą Skrulli. W wir tej nielinearnie opowiedzianej przygody rzucamy się z chwilą, gdy wskutek jednej ze skierowanych przeciwko agresorom akcji Vers trafia przypadkowo na prowincjonalną planetę C-53. Jak się jednak później okazuje – przypadki nie istnieją, a wojna potrafi odsłonić niejedną twarz.



Z kart debiutanckiego, komiksowego zeszytu na duży ekran Kapitan Marvel pokonała drogę nie krótszą i nie mniej wyboistą, niż ta, którą przyszło przebyć jej pierwowzorowi ze stajni DC, a mimo to paraleli między najnowszą odsłoną MCU a choćby "Człowiekiem ze stali" Zacka Snydera można doliczyć się bez liku. Nasza planeta jako pole bitewne pozaziemskiego konfliktu? Odfajkowana. Potęga jednostki, pozwalająca jej położyć pokotem całą armię? Odfajkowana. Dojrzewanie do odpowiedzialnej roli herosa o nieprawdopodobnej mocy? Odfajkowane. Mentorski głos nakazujący trzymanie owej mocy w ryzach rozsądku (tę rolę odgrywa Jude Law)? Odfajkowany. Ziemska technologia minionych dekad versus kosmiczna o nieporównywalnie wyższym stopniu zaawansowania? Odfajkowana. Wewnętrzne zmagania patriotyczno-moralnej natury? Odfajkowane. A jednak, Marvel Studios opowiedziało tę historię po swojemu, czyniąc to w sposób frapujący i nieśmierdzący plagiatem.



Scenariusz "Kapitan Marvel" napisali, przy współpracy z Genevą Robertson-Dworet, reżyserzy widowiska – Anna Boden i Ryan Fleck i to głównie oni czynią je tak lekkostrawnym, mimo że narracyjnie, przynajmniej jak na gatunkowe standardy, nie najprostszym. W swoim nowym filmie podejmują oni hurtowo cały pakiet aktualnych problemów: od uprzedmiotowienia kobiet, przez rasizm i politykę migracyjną, aż po kwestie pokonywania własnych słabości i szukania swojego ja, ale dzięki bardzo zgrabnie poprowadzonej fabule nic nie sprawia wrażenia nadbudowanego. Autorzy origin story jasnowłosej bohaterki nie potraktowali pretekstowo scenariopisarstwa, a zamiast tego lekko i zręcznie wstrzelili swój utwór między wiersze gorących współcześnie tematów. Wielu zarzuci tu pewnie Boden, Fleckowi i Robertson-Dworet rysowanie laurki dla wojującego feminizmu, ale uczciwszym wydaje się odczytanie ich dzieła w bardziej uniwersalny sposób. "Kapitan Marvel" to bowiem wypisz, wymaluj filmowa oda do wolności jednostki i jej prawa do samostanowienia, która nawet w swych najbardziej podniosłych momentach nie trąci patosem w kiczowatym wydaniu, a zamiast tego – motywuje lepiej, niż niejeden trener rozwoju osobistego.



Epickość "Kapitan Marvel" nie skręca w rejony niezamierzonej autoparodii również ze względu na programową, zdrową dawkę humoru, który niestety rozrzedza gęstą atmosferę niektórych sekwencji akcji, ale kto nie lubi gagów z udziałem jak zwykle niezawodnego, a tutaj ekranowo rewitalizowanego do roli młodego Nicka Fury, Samuela L. Jacksona, niech pierwszy rzuci kamień. Podobnie jak w przypadku sąsiedniej w kalendarzu premier "Ality: Battle Angel" również i w "Kapitan Marvel" pokutuje bardzo telewizyjny finał. Wszyscy wiemy, że kropką nad i będzie w tym wypadku "Avengers: Koniec gry" i wiemy o trendach we współczesnej kinematografii, ale niech ten biedny widz ma przynajmniej złudzenie, że nie chodzi do kina oglądać seriale. Jakże kapitalnie rozwiązano ten problem w "Avengers: Wojna bez granic", gdzie mimo świadomości, że czeka nas kontynuacja i tak zbieraliśmy szczęki z podłogi, zostawieni z tym fenomenalnie nadaktywnym kłębowiskiem myśli! A w "Kapitan Marvel" uczucie rozczarowania końcówką nieznacznie łagodzi scena po napisach, za to mocno buforuje je kapitalny klimat lat 90., w których osadzona jest akcja filmu, co zaznaczono choćby nasycając go, szarpiącą najgrubsze struny sentymentu, muzyką tamtego okresu, w tym Nirvany, Hole, No Doubt czy R.E.M.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Dawno temu, w czasach właściwie zaskakująco odległych, MCU nabierało kształtów z pomocą swoich solowych... czytaj więcej
Trzeba to przyznać szczerze. Zwiastuny "Kapitan Marvel" nie zapowiadały kina superbohaterskiego na... czytaj więcej
Mimo że w kinematografii mieliśmy już kilka postaci charyzmatycznych kobiet (Ellen Ripley z serii "Obcy",... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones