Recenzja filmu

Kobieta w oknie (2021)
Joe Wright
Amy Adams
Fred Hechinger

Może pora tego nie zaczynać

Tytułowa bohaterka nie tylko jest źle napisana, ale również miernie zagrana. Scenariusz z góry określa pewne czynniki zdające się determinować podejmowane przez nią akcje. 
Joe Wright, który powrócił po czterech lata z kolejną głośną produkcją, pokazał już widzom, że potrafi prezentować silne kobiece postaci. Poza "Dumą i uprzedzeniem" (2005) i "Anną Kareniną" dobrze napisane protagonistki w dziełach twórcy przejawiały się w każdej kolejnej produkcji. "Kobieta w oknie" jest jednak inna – Amy Adams w pierwszoplanowej roli musi przekonać nie tylko policję do swojej wersji wydarzeń, ale także nas — widzów, byśmy jej zaufali. Niestety tym razem magiczne pióro Wrighta okazało się nie zawierać naboju, ani metaforycznego, ani materialnego, wypełnionego tuszem. 

Tytułowa bohaterka nie tylko jest źle napisana, ale również miernie zagrana. Scenariusz z góry określa pewne czynniki zdające się determinować podejmowane przez nią akcje. Agorafobia, przesadnie podkreślana przez twórców tego filmu, nie jest zaburzeniem psychicznym łatwym do oddania. Zdecydowanie podołał temu Ridley Scott w "Naciągaczach". Problem ze znajdowaniem się na otwartej przestrzeni w tamtym filmie faktycznie utrudniał codzienne funkcjonowanie bohaterowi granemu przez Nicolasa Cage'a. Anna Fox w filmie Wrighta przez większość czasu znajduje się jednak w pomieszczeniu — ciemnym pokoju ulokowanym gdzieś w Nowym Jorku.

Kino często sięgało po wątek podglądania, wojeryzmu. Poza znanym na całym świecie "Oknem na podwórze(1954) Alfreda Hitchcocka my, Polacy, możemy pochwalić się "Krótkim filmem o miłości" (1988) Kieślowskiego. "Kobieta w oknie" całkowicie zaburza postrzeganie podglądaczy na ekranie. Protagonistka nie ma dostępu do lornetki tudzież teleskopu. Sąsiadów po drugiej stronie ulicy wygląda przy pomocy lustrzanki.

Nawet popularne, choć nielubiane przeze mnie hiszpańskie "Contratiempo" (2016) potrafiło nadać opowiadanej historii odpowiedniego suspensu, zainteresować widza nerwowym montażem obrazującym wydarzenia po jednej i drugiej stronie ulicy. Tutaj nie tylko zabrakło umiejętności technicznych osobie, która zasiadła za stołem montażowym, ale również pomysłu na to jak skupić uwagę widza na wydarzeniach dziejących się na dosyć ograniczonej przestrzeni.

Amy Adams po jej znakomitych występach aktorskich w filmach i serialach z ostatnich lat, na początku zdawała mi się dobrym wyborem kastingowym. Niestety nie udało jej się oddać ciężaru emocjonalnego przedstawianej przez siebie postaci. Niezrozumiana agorafobiczka, była, choć wciąż poniekąd aktywna zawodowo psycholożka, kobieta wręcz obłąkana jest przedstawiana przez Adams w tak nudny i generyczny sposób, że nawet widzowi nie chce się jej wierzyć. Do przekonania ma jednak również przemocowych sąsiadów i Detektywa Little (w tej roli Brian Tyree Henry).

Postaci epizodyczne, zwłaszcza przywołany funkcjonariusz, opowiadają nam o nieistotnych szczegółach z ich życia, nie zdradzając, jaki związek mają z fabułą filmu. Gdy w pewnym momencie pojawia się wątek rodzinny — zarówno w życiu detektywa, jak i Anny, zdaje się być psychoanalitycznym tropem do dobrego zrozumienia filmu. Tak się niestety nie dzieje, a przeszłość kobiety nie staje się obiektem zainteresowania kamery. Ciągła egzaltacja niedopowiedzeń i fałszywego projektowania przyszłości powoduje, że po kolejnej tego typu sekwencji "Kobieta w oknie" staje się po prostu nudna i przewidywalna.

Pominąć należy wstawki sugerujące, że poza domniemaną fabułą są w tym filmie ładne obrazki. Długie ujęcia na sypiący śnieg niczym w ostatnim filmie Charliego Kaufmana – "Może pora z tym skończyć(2020) – ani nie dodają produkcji uroku, a tym bardziej nie wprowadzają nieco onirycznej metaforyki w całej tej parawojerystycznej szopce.

Plot twisty, za którymi montażysta — Valerio Bonelli — ponownie nie nadąża, zdają się pod koniec wybudzać widza ze snu. Nudne, nie wnoszące zbyt wiele dialogi zastępuje gra spojrzeń i niezrozumiałych decyzji głównej bohaterki. Z czasem można pokusić się o stwierdzenie, że jej agorafobia została wymyślona na potrzeby filmu tylko po to, by uzasadnić stan psychiczny kobiety. Kto nie czytał jednak powieści o tej samej nazwie autorstwa A.J. Finn nie będzie w stanie docenić wagi tej informacji.

Film posiadający scenariusz bazujący na książkowym pierwowzorze powinien uważać na zbyt dosłowne potraktowanie lektury. Twórca scenariusza, do tego należy jego zadanie, winien był przygotować wstępną selekcję wątków przedstawionych przez Finn. Ostatecznie zostały one wyrwane i przeniesione bezpośrednio na ekran, co w przypadku sztuki audiowizualnej po prostu nie miało prawa się udać.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones