Recenzja filmu

Kolor magii (2008)
Vadim Jean
Sean Astin
Tim Curry

Turystyczne fantasy

Terry Pratchett długo "nie dał się zekranizować". Wreszcie, w 2006 roku powstała telewizyjna wersja powieści "Hogfather" ze Świata Dysku. Moim zdaniem była to adaptacja nadspodziewanie udana i
Terry Pratchett długo "nie dał się zekranizować". Wreszcie, w 2006 roku powstała telewizyjna wersja powieści "Hogfather" ze Świata Dysku. Moim zdaniem była to adaptacja nadspodziewanie udana i godna polecenia, nawet dla osób, które o Świecie Dysku dotąd nie słyszały. Upojone sukcesem SkyOne postanowiło działać dalej, uzbrojone w większy budżet, komputerowe efekty, Tima Curry'ego i Jeremy'ego Ironsa. Niefortunnie wzięło na warsztat dwie pierwsze dyskowe powieści Pratchetta – prawdopodobnie najsłabsze w całym kanonie, kiedy pisarz wciąż nie miał spójnej wizji swego świata, a opowieści służyły wyśmianiu typowego fantasy, pełnego mieczy, krasnali, czarów i zbawiania świata przez małych ludków o włochatych stopach. Świat Dysku tak naprawdę rozkręca się dopiero od "Morta", czwartej powieści cyklu. Zwykle celuloidowa adaptacja jest gorsza od papierowego oryginału. Bierze się to najczęściej stąd, że książka jest zbyt obszerna, aby cała treść dała się sfilmować – dobra książka do tego jest tak napisana, że nie ma w niej nic, co można wyciąć bez szkody dla fabuły. Dlatego najlepiej sprawdzają się filmowe wersje krótkich opowiadań. Strach myśleć, do czego by doszło, gdyby filmowcy zabrali się za zbyt obszerną powieść, ale bez wątpienia słowo "gniot" dość rzetelnie oddawałoby naturę końcowego produktu. Na "The Colour of Magic" składają się wydarzenia z aż dwóch powieści: "Koloru Magii" oraz "Blasku Fantastycznego". Dobrą nowiną jest, że mimo tego nie powstał koszmarny gniot. Fabuła została podszlifowana, ostrzyżona z wielu wątków, które, jak się okazuje, były niepotrzebne, a dialogi nieco zmodyfikowano – przy czym należy pamiętać, że właśnie przy powyższych zabiegach, a w szczególności dialogach, pomagał sam Pratchett. Z przykrością muszę stwierdzić: główna oś fabuły okazuje się tak prosta, że aż boli. W wersji papierowej jednak nie raziło to tak bardzo. Mamy klasyczny świat fantasy – tak klasyczny, że podróżuje przez przestrzeń kosmiczną na grzbietach czterech słoni stojących na gigantycznym żółwiu. Mamy czarodzieja Rincewinda, o tyle oryginalnego, że od typowego bohatera fantasy, poza profesją, różni go wszystko: jest chciwcem, tchórzem, a czarować wcale nie potrafi. Rincewind żyje w mieście Ankh-Morpork, do którego przybywa pierwszy na Dysku turysta: Twoflower z odległego kontynentu. W imię wyższego celu (bowiem cóż jest wyższego nad złoto i ocalenie skóry od gniewu władz miasta?) Rincewind zostaje przewodnikiem turysty. Wiadomo zatem, że będzie sporo zwiedzania. Po drodze znajdzie się też świat do ocalenia, smoki do ujeżdżania, Krawędź Świata do wyjrzenia i splunięcia, a także zabójcy, złodzieje, magowie, barbarzyński bohater i kufer na setkach małych nóżek. Film – bo wolę tak nazywać coś, czego czas antenowy w sumie wynosi niemal 190 minut – musi podołać ciężkiej próbie. Mianowicie, klimat Pratchettowskich powieści budują opisy i liczne przypisy, obficie okraszone specyficznym, brytyjskim humorem. Konieczne okazało się wprowadzenie kilku kwestii narratora, jednak oglądając współczesny film z narratorem, czuję się tak, jakby ktoś opowiadając mi dowcipy, regularnie tłumaczył co bardziej skomplikowane puenty. Plany i dekoracje są odpowiednie, kostiumy niezłe, efekty komputerowe marne, gra aktorska świetna... Ale dla kogoś, kto widział "Hogfather" jest pewien problem. Rincewinda gra David Jason, który w poprzedniej ekranizacji był Albertem, sługą Śmierci; jako bibliotekarz pojawia się hogfatherowy Nobby Nobbs... Charakteryzacja i talent aktorski to wprawdzie fantastyczne rzeczy, mogą zdziałać cuda, ale jakoś tak... Albert jako Rincewind? No nie wiem. Naprawdę w Wielkiej Brytanii nie ma więcej aktorów nadających się do roli tchórzliwego maga? Ciężko stwierdzić, do kogo adresowany jest "The Colour of Magic". Weterani papierowego Świata Dysku będą rozczarowani cięciami dokonanymi na fabule albo obsadą nieodpowiadającą ich wyobrażeniom bohaterów. Z kolei nowicjusze zawiodą się niedostatkiem tak szeroko reklamowanego humoru i atmosfery, poczują obrzydzenie na widok generowanych komputerowo efektów, a samą fabułę uznają za zbyt krótką i zadziwiająco płytką. "The Colour of Magic" udowodnił mi, że pierwsze dzieła Pratchetta niestety już się zestarzały i naśmiewanie się z typowego fantasy przestało być zabawne. Pozostaje tylko czekać na następną ekranizację, żywiąc głupią nadzieję, że będzie lepsza od tej. W międzyczasie można przejść się do księgarni i nabyć kolejną powieść Pratchetta.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Szczerze − obawiałem się jakiejkolwiek adaptacji dzieł Pratchetta, ponieważ głównym motorem napędowym... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones