Recenzja filmu

Koza (2015)
Ivan Ostrochovský
Peter Baláz

Wszystkie nieszczęścia Kozy

Podróż obu bohaterów przez pięknie sfotografowane przez Martina Kollára zimowe krajobrazy, odbywa się prawie bez słów. W trakcie długich, statycznych ujęć można się więc długo zastanawiać nad
Niedawno oglądaliśmy w kinie podobne historie: uznany bokser po przejściach wraca na ring, by odbić się od dna i odzyskać rodzinę. Ale "Koza" Ivana Ostrochovsky'ego nie ma nic wspólnego z hollywoodzkimi opowieściami o powrocie w glorii i chwale. Historia tytułowego Petera Baláza, inspirowana jego prawdziwym życiem, nie ma tak dramatycznych punktów zwrotnych jak "Do utraty sił" ani widowiskowych scen jak "Wojownik"; nie gra też na emocjach widza jak "Człowiek ringu". Film Ostrochovsky'ego jest cichy i spokojny jak jego bohater, a mimo tego, za sprawą między innymi fantastycznego Baláza grającego samego siebie i towarzyszącego mu na ekranie Zvonka Lakčeviča, robi olbrzymie wrażenie.

W jednej z pierwszych scen filmu Koza dowiaduje się, że jego dziewczyna jest w ciąży. W ich sytuacji materialnej, to bardzo zła wiadomość. Miša chce usunąć dziecko. Koza marzy o potomku, postanawia więc stanąć do kilku płatnych walk, by udowodnić ukochanej, że potrafi utrzymać rodzinę. Namawia Zvonka (Lakčevič), u którego skupuje złom, by ruszyli razem w trasę. Mężczyzna zauważa w tym niezły interes i już na początku ustala nieuczciwe warunki. Koza godzi się na wszystko.

W swojej opowieści Ostrochovsky jednak nikogo nie demonizuje i nikogo nie wybiela. To nie jest historia o dobrym sportowcu i jego złym agencie. Poznajemy Kozę jako małomównego, ustępliwego i całkowicie zdanego na łaskę i niełaskę otoczenia mężczyznę. Współczuje mu się niemal od razu. Ale darzy też olbrzymią sympatią – za ciepłe spojrzenie i całkowite poświęcenie dla rodziny. Zvonko wydaje się z kolei cwaniakiem bez empatii; takim co to, gdyby tylko urodził się w lepszym świecie, zajmowałby wysokie stanowisko w polityce. Ale i jego nie można nie lubić; jego postawa nie jest jednoznaczna. To z drugiej strony człowiek, który potrafi odnaleźć w sobie współczucie i wyrazić je w krytycznych momentach na swój grubiański sposób.

Podróż obu bohaterów przez pięknie sfotografowane przez Martina Kollára zimowe krajobrazy, odbywa się prawie bez słów. W trakcie długich, statycznych ujęć można się więc długo zastanawiać nad bohaterami. Koza opowiada coś sam z siebie tylko raz – w kilku prostych zdaniach zdradza pochodzenie swojego pseudonimu. I wtedy robi się jeszcze smutniej.

Ale film Ostrochovsky'ego, czasem wyglądający jak fabularyzowany dokument, ma też sporo subtelnego humoru. I to dzięki niemu tak przygnębiająca, pozbawiona nadziei historia nie przytłacza i zostaje w pamięci na długo.
1 10
Moja ocena:
8
Absolwentka Wydziału Polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie ukończyła specjalizację edytorsko-wydawniczą. Redaktorka Filmwebu z długoletnim stażem. Aktualnie także doktorantka w Instytucie... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones