Recenzja filmu

Laleczka (2019)
Lars Klevberg
Aubrey Plaza
Gabriel Bateman

Toy Story: Unrated

Jest krwawiej niż w poprzednich produkcjach, czarny humor wyziera z co drugiej sceny, a narracyjne parametry opierają się na ciągu popkulturowych aluzji i odwołań, wyświechtanych klisz
Postawmy sprawę jasno: nie było żadnego doraźnego powodu, który racjonalizowałby nagłą decyzję o restarcie kultowej już marki "Child's Play". Dość powiedzieć, że oryginalny cykl Dona Manciniego kontynuowany był pieczołowicie aż do teraz, choć co prawda ostatnie filmy o ostro komediowym zabarwieniu największym zainteresowaniem cieszyły się już tylko wśród zagorzałych fanów franczyzy i wytrawnych koneserów gatunku. Sam koncept, biorący za źródło grozy mechaniczną zabawkę opętaną przez złe moce, wyraźnie powiewa rdzą lat, kiedy slashery szturmem przebijały się przez ekrany kin. Rude, poczochrane włosy i sprane ogrodniczki do dziś są dla znacznej części pokolenia Y synonimem dziecięcej traumy i wspomnieniem koszmarów. I choć nowa wersja ani u starszej, ani młodszej generacji podobnego uczucia już raczej nie wzbudzi, Lars Klevberg wiedział co robi, wyciągając Chucky’ego z hollywoodzkiej szafy.


Twórcy zgrabnie uwspółcześniają zużytą formułę, od razu stawiając reboot składającej się z siedmiu części serii na własnych nogach. Złem nie jest już dusza seryjnego mordercy zamknięta przy użyciu tajemniczego rytuału za szpetną facjatą z plastiku, ale korporacyjna maszyna, rozregulowana na jednym z etapów masowej produkcji. Nie oznacza to bynajmniej, ze owa modernizacja punktu wyjścia zupełnie wyparła kreskówkową absurdalność, tak przecież charakterystyczną dla całego cyklu; już sam prolog udowadnia, że pomiędzy przestarzałym kiczem a gruntem kina nowoczesnego można znaleźć satysfakcjonujący kompromis. Gdy w wietnamskiej fabryce podczas składania kolejnego modelu Buddiego (bo właśnie ta nazwa weszła w miejsce kultowego "Good Guy’a") pewien pracownik z minuty na minutę zostaje zwolniony, postanawia zemścić się w sposób iście wyrafinowany: kilkoma uderzeniami w klawisze zdejmuje z operacyjnego systemu lalki wszelkie zabezpieczenia blokujące ją przed przyswajaniem nieprzyzwoitych zachowań. Grymas obrazy zmienia się w złowieszczy uśmiech, a w tle brakuje tylko grzmocących piorunów i dramatycznej muzyki. Po takim wstępie widz nie ma innego wyjścia, jak w pełni zaakceptować pokrętną logikę świata przedstawionego i rozpłynąć się w palecie świadomie podanych głupotek.

Fabularne ramy są klasyczne i taka też pozostaje ich konstrukcja. Mamy więc Andy'ego (Gabriel Bateman) – wychowywanego bez ojca nastolatka z trudnościami w nawiązywaniu kontaktów z rówieśnikami, który po przeprowadzce w nowe miejsce zamyka się w sobie na dobre. Jego matka, Karen (Aubrey Plaza), robi wszystko, by uatrakcyjnić wiecznie przygnębionemu chłopcu codzienność, jednocześnie harując ponad stan, by jakoś powiązać koniec z końcem. Kiedy w jej ręce przypadkiem trafia zwrócony egzemplarz największego sprzedażowego hitu, nie zastanawia się zbyt długo i wręcza go synowi jako urodzinowy prezent. Takim sposobem rodzina poszerza się o nowego członka, a mianowicie tytułową laleczkę, będącą niezwykle zaawansowaną sztuczną inteligencją, która po podłączeniu do Wi-Fi może sterować wszystkimi urządzeniami w domu. Niewysoki robocik staje się najlepszym przyjacielem chłopaka i to jego uszczęśliwianie przyjmuje dla Buddiego rangę najwyższego celu, do którego będzie dążył eliminując wszystko, co stanie mu na przeszkodzie. Pozbawiony kompasu moralnego algorytm niczym gąbka chłonie wszelkie inspiracje do coraz to bardziej wymyślnych metod upuszczania życia z kolejnych ofiar, przeobrażając się z interaktywnego zlepku gałganów w Hannibala Lectera z tworzyw sztucznych. Będzie krwawo, niekiedy wulgarnie, a zarazem wyjątkowo śmiesznie – czyli tak, jak być powinno.


Jest w tym rzecz jasna sporo uroku, niewymuszonej zabawy i serdecznego uczucia, jakim twórcy darzą przykurzony oryginał z 1988 roku. Z wypruwanych masowo bebechów prócz hektolitrów czerwonej posoki wylewa się oczekiwana B-klasowość, sprawiająca iż na nic się tu nie sili, niczego nie udaje i odpuszcza ciągnięcie za rękawy tych, którzy machnąwszy ręką zadeklarowali że "to już nie to, co kiedyś". Reboot broni się bowiem jako autonomiczny byt, brawurowo żonglujący konwencjami i pastiszujący wyświechtane filmowe tropy w stylu najlepszym z możliwych. Problem samotności i wyalienowania rodem ze spielbergowskich klasyków kina nowej przygody miesza się tu z pokładami soczystego gore, a niewybredny humor iskrzący autoironią idzie w parze z ostrą jak brzytwa satyrą. Ta twórcza emocja połączona z precyzyjnym planem rodzi niezmącony truizmami festyn masakry, dający ogrom satysfakcji nawet mimo wcale nie tak licznych scen mordów. Co za tym idzie, pole do popisu otrzymuje także Mark Hamill, godnie zastępujący Brada Dourifa w użyczaniu głosu samemu Chucky’emu. Lawirowanie między stoickim spokojem a kompletnym szaleństwem, ironią i okrucieństwem przychodzi mu z najwyższą lekkością, zaś w tej werbalnej kreacji wyczuwalna jest przekonująca chemia z wcielającym się w Andy’ego Gabrielem Batemanem – kolejnym przykładem znakomicie rokującego małoletniego aktora. Na pozytywne zaskoczenie zakrawa również Aubrey Plaza, u której wiarygodnie symulowane pokłady matczynej troski dają upust komediowemu obejściu i ekspresywnej dezynwolturze aktorki.

Za fasadą bezpretensjonalnie przerysowanej brutalności kryje się jednak posthumanistyczna z ducha refleksja nad społeczeństwem zafiksowanym w technologicznych nowinkach. Płynąc na fali popularności "Czarnego lustra", twórcy nie omieszkują sobie zahaczenia o autentyczne problemy niewłaściwego korzystania z dóbr elektroniki, nieograniczonego dostępu do eskalującej w mediach przemocy i stale napędzanej machinie bezwzględnego konsumpcjonizmu. Wszystkiemu dogrywa utrzymujące się od początku do końca przeświadczenie o naturalnych ludzkich skłonnościach do skrajnej deprawacji - w przeciwieństwie do pierwowzoru, tutaj inspirację do wszelkich aktów agresji lalka nabywa poprzez baczną obserwację swoich właścicieli. Skoro człowiek potrafi sprowadzić na złą drogę nawet najbardziej zaawansowaną sztuczną inteligencję, pozostaje tylko czekać, aż ta w końcu się na niego zamachnie. Przesłanie nie nowe, a jakże aktualne.


Nie bez kozery w jednej ze scen Chucky przyłącza się do grupowego seansu "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną 2Tobe’a Hoopera. Film Klevberga przeszczepia bowiem esencję "śmieciowej" rozrywki lat 80. na współczesny spektakl horrorowej pompy, zręcznie balansując między niebanalną pointą a zwykłą zgrywą. Jest krwawiej niż w poprzednich produkcjach, czarny humor wyziera z co drugiej sceny, a narracyjne parametry opierają się na ciągu popkulturowych aluzji i odwołań, wyświechtanych klisz zanurzonych w odświeżającym płynie filmowej samoświadomości. "Laleczka" wyrasta zatem na coś więcej niż miano zdatnego do jednorazowej konsumpcji odgrzewanego kotleta – to kawał pierwszorzędnej rozrywki zrealizowanej z miłością i wyczuciem, przede wszystkim jednak pełnym zrozumieniem potrzeb aktualnej widowni. I może właśnie w tym "zrozumieniu" kryje się przepis na sukces.  
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Laleczka Chucky" to jeden z klasyków kina gatunku slasher. Podobnie jak inne serie tej odmiany horroru... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones