Recenzja filmu

Lewiatan (1989)
George P. Cosmatos
Peter Weller
Richard Crenna

Próba wiary

Podwodna baza ulokowana na samym dnie oceanu atlantyckiego. Kilku górników w pocie czoła wydobywających srebro. Dwa dni do powrotu do domu. Jeden zatopiony rosyjski statek i jeden zbyt
Podwodna baza ulokowana na samym dnie oceanu atlantyckiego. Kilku górników w pocie czoła wydobywających srebro. Dwa dni do powrotu do domu. Jeden zatopiony rosyjski statek i jeden zbyt ciekawski, kochający wódkę Amerykanin. Innymi słowy, kłopoty gwarantowane.

Tak jak "Smells Like Teen Spirit" odmieniło raz na zawsze muzykę komercyjną, tak samo "8 pasażer Nostromo" pokazał, że kino mainstreamowe zawiera całą głębię nieodkrytych pokładów atrakcyjności. Jednakże ich odkrycie wcale nie gwarantuje miejsca w filmowym panteonie nieśmiertelności. Wiedział o tym Cameron, kiedy tworzył utrzymany w zupełnie innym stylu sequel "Obcego". Pytanie więc, czy podobną wiedzę posiadał reżyser "Lewiatana"?

Na pewno nie można zarzucić Cosmatosowi, iż chciał stworzyć filmową pompelinę, która w szybki sposób zarobi ładny grosz. Nie bez powodu nazywano go przecież "europejskim Spielbergiem", a i "Ucieczka na Atenę" to porządne kino rozrywkowe, które jak na swoje czasy reprezentowało wysoki poziom. Jakby tego było wziął też na warsztat tekst scenarzysty "Łowcy Androidów". Więc czemu z tej mieszanki nie powstał świetny film?

Podchodząc z niskimi oczekiwaniami, przez ponad połowę seansu byłem zdziwiony jakością oglądanej produkcji. Scenografia zarówno bazy, w której żyją nasi bohaterowie, jak i przede wszystkim podwodnych głębin, do dziś robi wrażenie. Nie ma mowy o tandetnych komputerowych efektach, a zdjęcia są naprawdę ładne i nie składają się wyłącznie z bliskich kadrów. Do tego po planach poruszają się może nieco stereotypowe, ale dające się lubić postacie, które zostały poprawnie zagrane.

Jakby tego było mało, fabuła toczy się dokładnie tak, jak kodeks sztuki filmowej nakazuje. Jest mocny akcent na wejście, a po nim umiejętnie gęstnieje atmosfera, zwłaszcza gdy pojawia się tajemnica zatopionego rosyjskiego okrętu i tak naprawdę aż do połowy historii nie ma pewności, w którą stronę pójdzie fabuła, która mogła zamienić się nawet w political fiction.

Niestety, z czasem "Lewiatan" traci swoją oryginalną, podwodną tożsamość i zmienia się w klon "The Thing", co jeszcze nie jest takie złe, gdyż Cosmatos udowadnia, iż wie, jak utrzymać napięcie, a pomagają mu w tym bardzo dobre, staroszkolne efekty praktyczne. Prawdziwa katastrofa, jak na ironię, nadchodzi na sam finał, który wygląda tak, jakby producent odciął pieniądze, scenarzysta zastrajkował, zdjęciowiec dostał ataku epilepsji, a montażysta wciągnął porządną ilość speedu.

Choć oczywiście grzechem głównym bezapelacyjnie pozostaje zaprojektowanie tytułowego potwora według pomysłu ośmioletniego syna producenta. Beznadziejny wygląd monstrum spycha ten film z poziomu "Coś" i "Obcego" do szufladki, gdzie leżą wytwory studia Asylum. Zastanawialiście się kiedyś, jakby to było, gdyby kosmita z filmu Scotta wyglądał zabawnie? Nie musicie sobie tego wyobrażać, obejrzyjcie recenzowaną tu produkcję.

Choć oczywiście najbardziej krzywdzące jest mówienie, że dzieło Cosmatosa to jedynie klon "Obcego". W ten sposób zresztą spojleruje się trzy-czwarte filmu. Tej naprawdę dobrej, wciągającej i klimatycznej pierwszej godziny seansu nie odbierze reżyserowi nikt. Tak samo najlepiej na własnej skórze warto przekonać się, czy jest w nas tyle miłosierdzia, żeby wybaczyć to, co zrobiono w finałowym akcie "Lewiatana".
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Lewiatan" to skrzyżowanie "Obcego" Ridleya i "Cosia" z 1982 roku, z tą różnicą, że akcja ma miejsce na... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones