Recenzja filmu

Listopad (2003)
Achero Mañas
Amparo Baró
Ingrid Rubio

Listopad

"Listopad" okazał się jednym z najlepszych filmów ostatniego, XX. Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Szkoda, że publiczność, ochoczo manifestująca swoje oddanie tzw. wielkiej sztuce, we własnym
"Listopad" okazał się jednym z najlepszych filmów ostatniego, XX. Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Szkoda, że publiczność, ochoczo manifestująca swoje oddanie tzw. wielkiej sztuce, we własnym plebiscycie nie doceniła tego doskonałego obrazu. Na temat sztuki właśnie. Finał dzieła Achero Mañasa wieńczy motto pojawiające się na ekranie: "sztuka to pistolet wymierzony w przyszłość". W filmie hiszpańskiego twórcy hasło odpowiada rzeczywistości. Sztuka jest w nim otwarta, prowokująca, bezkompromisowa i zaskakująca, a także poszukująca. Alfredo (Óscar Jaenada), główny bohater dzieła, porzuca studia prawnicze i przybywa do Madrytu, aby rozpocząć naukę w szkole aktorskiej. W trakcie egzaminów zachwyca wszystkich poruszającym, autorskim przedstawieniem z własnoręcznie wystruganej drewnianej kukiełki, dzięki czemu już na samym początku zdobywa aplauz przyszłych kolegów i wykładowców. Jednak edukacja upewnia Alfredo w przekonaniu, że ideał sztuki wolnej i nieograniczonej, pewna utopia, jaka się z nią wiąże, są dalekie od realizacji w skostniałych murach akademickiej instytucji. W związku z tym bohater, wraz z paroma innymi, równie ekstrawaganckimi osobami, rezygnuje ze studiów i zakłada grupę o nazwie Listopad, w niej pokładając całe swoje nadzieje na "prawdziwą" twórczość. Członkowie Listopada, w zgodzie z własnym manifestem, urządzają "wyzwolone spektakle, pochodzące z wnętrza, które poruszą ludzi do głębi i wyzwolą z nich prawdziwe emocje". Deski tradycyjnej, teatralnej sceny porzucają na rzecz ulic, za widzów mając osoby z tłumu. Happeningi, jakie stają się ich udziałem, nikogo nie pozostawiają obojętnym. Roznegliżowane aktorki bądź oburzają, bądź tylko ciekawią ulicznego podglądacza. A widok wrzeszczącego klauna na szczudłach śmieszy albo denerwuje. Występy ekskluzywnej grupy zawsze jednak gromadzą przechodniów i… miejscową policję. Po jednym z takich prowokacyjnych występów, stróże prawa, znużeni nielegalną - bo bez odpowiedniego zezwolenia - aktywnością młodych aktorów, wlepiają im dwuletni zakaz urządzania jakichkolwiek inscenizacji. Problemy z prawem okazują się zaledwie cząstką innych, znacznie poważniejszych kłopotów Listopada. Trwałości grupy zaczynają, bowiem, zagrażać wewnętrzne spory. Część członków, skrajnie ortodoksyjna, ponad wszystko stawia nieskrępowaną swobodę twórczą, wolną od wszelkich uzależnień, spokoju i porządku publicznego, prawa, własnej rodziny czy finansowej podległości. Nie zważając na żadne trudności oraz obostrzenia, za wszelką cenę pragną oni kontynuować dotychczasową, obrazoburczą działalność grupy. W trakcie specjalnego pokazu, jednego z nielicznych, zorganizowanego z trudem, mimo wspomnianego zakazu, przez szefa pewnej nowoczesnej galerii, sytuacja wymyka się spod kontroli. Owi niezadowoleni i zdeterminowani twórcy "ubogacają" przedstawienie, włączając w nie niczego nieświadomych widzów, bez - a nawet - wbrew ich woli. To wydarzenie kładzie cień na działalności młodych aktorów. Odtąd Listopad znajduje się na jawnym cenzurowanym, a kres jego działalności jest niebezpiecznie bliski. Dzieło Achero Mañasa - bez patosu i wielkich słów - odświeża odwieczne źródło licznych wątpliwości i kontrowersji, skłaniając do refleksji na temat istoty oraz znaczenia sztuki. Czy sztuka, sama w sobie, jest wartością na tyle nadrzędną, iż nie powinno wytyczać się jej żadnych granic? Ideałem, któremu - w imię wyższych celów - należałoby poświęcić inne wartości? Absolutem, który nie potrzebowałby żadnego uzasadnienia? A może "tylko" jedną z wielu społecznych form, wobec których - dla zapewnienia ich harmonijnego współistnienia - trzeba by określić pewne zasady funkcjonowania i poszanowania? "Listopad" prowokuje do zadania sobie pytania, dokąd może sięgać sztuka? Jak głęboko tworzący artyści mogą ingerować w życie innych ludzi? Klasyczna, powszechnie przyjmowana, koncepcja wolności zakłada, iż wolność jednostki kończy się tam, gdzie ma początek - analogiczna - wolność innej osoby. Przypadkowy przechodzień ma w pełni uzasadnione prawo do przebywania w miejscu publicznym w ciszy i spokoju oraz może oczekiwać, że każdy, w tym również artysta - nawet w trakcie swojego procesu twórczego - tej ciszy mu nie zakłóci. Z drugiej strony, czasy cenzury, na szczęście, uznaje się za relikt przeszłości, a uzasadnienia dla szeroko pojętej swobody twórczej poszukuje w - brzmiących bardzo perspektywicznie - hasłach postępu, rozwoju i… wolności. "Wolność wyższego rzędu", widziana z perspektywy całej ludzkości, ograniczałaby, zatem "wolność niższej kategorii", odpowiadającą swobodzie jednostki, a przynajmniej potencjalnego adresata aktu twórczego. Wolność wolności nierówna? Zdaje się, wracamy do początkowego pytania. Członkowie Listopada widzą w sobie misjonarzy na nowo odkrywających pokłady człowieczeństwa u swych odbiorców. Chcą wydobywać ich najgłębiej skrywane emocje i uczucia. Stosując niejednokrotnie drastyczne środki wyrazu, pragną wniknąć do wnętrza swych widzów i nawiązać z nimi twórczy kontakt. Starają się uczłowieczyć istoty, które w czasach rewolucyjnego boomu technologicznego, zaczęły ewoluować w kierunku klonów, karmionych - w zamian za posłuszeństwo - ideami bezpieczeństwa, dobrobytu i - rzecz jasna - wolności. Jednak, jak pokazuje hiszpański twórca, owa wolność powinna mieć swoje granice. Nic nie uzasadnia użycia metod w istocie bardzo niebezpiecznych i zagrażających życiu, czyli podstawowej wartości, oraz kładących kres jakiejkolwiek wolności. Bo tak trzeba, by określić happening, w trakcie którego aktorzy odgrywają uliczny zamach terrorystyczny. Zamiast spodziewanych efektów, wywołują "prawdziwe emocje": paraliż miasta, omdlenia, panikę, strach u innych i… kolejny areszt. W takiej sytuacji artysta przestaje być posłańcem, któremu należy bezwarunkowo zawierzyć w powodzenie jego działań, i staje się "tylko" człowiekiem, a więc istotą słabą, omylną oraz niepanującą nad współtworzoną przez siebie rzeczywistością. W takim razie, jak pogodzić się z "dobrowolną" utratą własnej wolności na rzecz owego postępu i szeroko pojętej przyszłości, niesionych przez sztukę, skoro prawdopodobieństwo ich osiągnięcia jest niezmiernie małe? Oddanie cząstki swych praw w tej sytuacji zakrawałoby na bezmyślne samobójstwo. Artysta nie powinien posuwać się do odzierania swych widzów z elementarnej wolności i - przede wszystkim - godności. Historia przekonuje, że ludzkość wytworzyła szereg konwencji i stereotypowych zachowań, których egzekwowanie gwarantuje przetrwanie zbiorowości. Stąd też wszelkiego rodzaju próby przewartościowania tych zasad w zderzeniu z rzeczywistością są z góry skazane na klęskę. Tak jak działalność Alfredo i Listopada, ideałowi trudno jest ujarzmić codzienność. Choćby dlatego, że obydwie te sfery posługują się odmiennymi definicjami. Pistolet-zabawka w tzw. normalnym życiu zabawką już nie jest. Ideał ponosi klęskę, gdyż "zwyczajne życie" wypiera metaforykę. Zostaje znaczenie dosłowne, odarte z intelektualnych rozważań. A sama zabawka po prostu zagraża, gdyż pozostaje pistoletem. Czy taki wniosek - w związku z symboliczną sceną, jedną z końcowych - należałoby interpretować jako oznaczający brak wiary twórców filmu w powodzenie myśli, artyzmu, sztuki i - zgodnie z mottem - przyszłości i pojedynczej istoty w szczególności? Dzieło Achero Mañasa nie pretenduje do miana wyroczni. Trudno jednakże oprzeć się wrażeniu, że jego wymowa jest w tej kwestii raczej pesymistyczna. Od strony formalnej "Listopad" również jest artystyczną prowokacją. Sceny ekspozycyjne okazują się jedynie tworem wyobraźni bohaterów obrazu, a dokumentalna stylizacja jest konwencją na poły realną. W efekcie, oddzielenie filmowej rzeczywistości od fantazji ich twórców często wydaje się zadaniem niewykonalnym dla widza. Hiszpański twórca, w istocie, na widzu dokonuje zabiegów podobnych do happeningowych dokonań bohaterów opowieści. "Byli" członkowie Listopada z perspektywy "przyszłości" wspominają swoją młodzieńczą twórczość. Podstarzali panowie i panie w średnim wieku opowiadają o grupie, która działała u schyłku lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Czyżby zatem prawdziwa fabuła "Listopada" miała miejsce w jakimś 2020 albo 2030 roku? Przeskok czasowy nabiera dodatkowej pikanterii z uwagi na fakt, że o filmowym "Listopadzie" opowiadają między innymi członkowie autentycznej hiszpańskiej grupy teatralnej "El Piojo Picón", jaka działała w okresie transformacji kraju po upadku reżimu generała Franco, do której - z kolei - nawiązuje filmowa grupa bohaterów. W efekcie, granica między fikcją a rzeczywistością zaciera się jeszcze bardziej. Skoro przetrwali artyści, powinna przetrwać i sztuka. Czy to zamierzony dysonans w treści dzieła Achero Mañasa czy też optymistyczny wątek pesymistycznego wniosku? Pewnie i jedno i drugie, a na pewno przekorna gra z widzem, dodajmy: interesująca i wartościowa.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones