Recenzja wyd. DVD filmu

Mam na imię Bruce (2007)
Bruce Campbell
Bruce Campbell
Grace Thorsen

Campbell is his name…

Dla przeciętnego widza "My name is Bruce" będzie jedynie kolejną głupawą komedyjką. Wielbiciele Campbella odnajdą tu jednak masę smaczków i odniesień oraz charakterystyczny dla aktora humor.
Dzięki głównej roli w trylogii "Martwego zła" Bruce Campbell stał się jedną z bardziej rozpoznawalnych postaci w świecie horrorów. Prawdopodobnie już zawszę będzie kojarzony z Ashem Williamsem, ponieważ od zakończenia współpracy z Samem Raimim zaczął pojawiać się jedynie w mało znanych, niskobudżetowych produkcjach, ewentualnie epizodycznych rolach w filmach wspomnianego reżysera. Nie mniej, dla mnie i wielu innych fanów gatunku jest aktorem kultowym. Kiedy więc dowiedziałem się, że wyreżyserował film o samym sobie, stwierdziłem, że muszę przyjrzeć się bliżej tej produkcji. Było warto, chociaż po seansie doszedłem do bardzo nieprzyjemnych wniosków.

Bruce Campbell, nieco przygasła gwiazda kina, rozmienia się na drobne w coraz słabszych produkcjach. Rozstał się z żoną, mieszka w przyczepie kempingowej i jeździ autem, którego nie pozazdrościł by mu nawet polski rolnik. Na dodatek wlewa w siebie ilości alkoholu, które wspomnianego wcześniej rolnika zdecydowanie wysłały by na tamten świat. Kiedy w małym, górniczym miasteczku budzi się pradawny chiński demon, jeden z fanów aktora postanawia sprowadzić go, aby pomógł im rozprawić się z niebezpieczeństwem. Mężczyzna myśli jednak, że jest na planie kolejnego filmu i, nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji, postanawia rozprawić się z potworem.

"Mam na imię Bruce" nie udaję, ze został zrobiony na poważnie. Cały czas jesteśmy bombardowani autoironicznymi dowcipami, w których Campbell wyśmiewa kino klasy B i samego siebie. Fani humoru z "Armii Ciemności", oraz oczywiście odtwórcy głównej roli w tym filmie, powinni być wniebowzięci. Dużo gorzej wygląda jednak sprawa z efektami specjalnymi. Wyglądają kiczowato i tandetnie, po części jest to celowy zabieg, ale widać też braki w budżecie. Fani gore będą zwiedzeni, bo chociaż zobaczymy sporo krwawych scen, to nie prezentują one zbyt wysokiego poziomu - są powtarzalne i nieciekawe.
Dla przeciętnego widza "My name is Bruce" będzie jedynie kolejną głupawą komedyjką. Wielbiciele Campbella odnajdą tu jednak masę smaczków i odniesień oraz charakterystyczny dla aktora humor. Mi niektóre sceny komediowe naprawdę na długo utkwiły w pamięci. Każdy, kto oglądał "Martwe zło 2" i "Armię Ciemności"  nieskończoną ilość razi i za każdym śmiał się tak samo głośno, powinien sięgnąć po ten film. Ja po seansie miałem w głowie tylko jedno pytanie – dlaczego kariera Bruce’a potoczyła się w tym, a nie innym kierunku? Być może wtedy mieli byśmy dużo więcej godnych uwagi filmów z tym aktorem w roli głównej. Jednak nie ma nad czym rozpaczać, bo, parafrazując słynny cytat z"Casablanki" – zawsze będziemy mieli "Martwe zło".
 
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones