Recenzja filmu

Mandela: Droga do wolności (2013)
Justin Chadwick
Naomie Harris
Idris Elba

"Amandla!"

Nelson Mandela to nie tyko u boku Martina Luthera Kinga i Malcolma X największy symbol walki o prawa czarnoskórych, ale w ogóle jedna z najważniejszych postaci XX-wiecznego świata. Dla jednych
Naomie HarrisNelson Mandela to nie tyko u boku Martina Luthera Kinga i Malcolma X największy symbol walki o prawa czarnoskórych, ale w ogóle jedna z najważniejszych postaci XX-wiecznego świata. Dla jednych kontrowersyjna, dla innych nieskazitelna. Jakkolwiek by jednak Mandelę oceniać, nie sposób nie przyznać, że skutki jego dokonań zmieniły nie tylko oblicze Południowej Afryki, ale wykroczyły daleko poza granice Czarnego Lądu. Mandela to również świetny materiał na ekranowego herosa. W przeciągu zaledwie sześciu lat powstały aż trzy duże, biograficzne produkcje, opowiadające o różnych okresach życia pierwszego czarnoskórego prezydenta RPA. Za ich realizację odpowiadają tak wybitni twórcy, jak Bille August ("Goodbye Bafana"), Clint Eastwood ("Invictus") i najmniej doświadczony Justin Chadwick. Obraz tego ostatniego - "Mandela: Long Walk to Freedom" - opowiada losy Madiby od czasu młodości, aż po uzyskanie upragnionej wolności, zarówno osobistej, jak i całego południowoafrykańskiego narodu.

W filmie Chadwicka ("Kochanice króla") poznajemy Mandelę (Idris Elba) jako młodego prawnika, w którym dyskryminowana czarnoskóra ludność pokłada niekiedy ostatnie nadzieje na sprawiedliwość w sądowych procesach toczonych z białymi. Choć jest on całkowicie oddany sprawie, ciężko nazwać go ślepym idealistą. Twórcy nie starają się zrobić z Mandeli ekranowego świętego. To facet z krwi i kości. Lubiący dobrą zabawę i kobiety, do których słabość nie opuszcza go nawet po ślubie.

Kształtujący się światopogląd Mandeli napędza fascynacja aktywnością Afrykańskiego Kongresu Narodowego, w którego szeregi wstępuje, a dzięki charyzmie i zdolnościom zarówno organizacyjnym, jak i przywódczym w szybkim czasie staje się jego liderem. Zaczynający coraz bardziej odważne zbrojne akcje AKN uznany zostaje przez rząd za organizację terrorystyczną, a jej przywódca, obarczony licznymi zarzutami skazany zostaje na dożywotnie pozbawienie wolności, stając się symbolem walki o równość prześladowanej większości Południowej Afryki.

Największą siłą filmu Chadwicka jest jego rzetelność, zarówno w przedstawieniu wydarzeń historycznych, jak i postaci Mandeli. Trzeba zwrócić na to szczególną uwagę zważywszy, że film opiera się bezpośrednio na jego autobiografii, a jak wiadomo ta forma biograficznej literatury bywa mocno ukierunkowana. W porównaniu z "Goodbye Bafana" Bille Augusta, gdzie Mandela na kilometr oślepia krystalicznym wcieleniem lepszego świata, ten Chadwicka wydaje się po prostu ludzki. Brytyjski reżyser rysuje obraz człowieka obdarzonego niezwykłym talentem i siłą ducha, ale jednocześnie posiadającego wiele ułomności. Często słabego, upokorzonego i zagubionego w sytuacji, w której przyszło mu się zmagać, będąc jednocześnie świadomym swojej społecznej roli i oczekiwań, jakim musi sprostać.

Ten efekt osiągnięty został dzięki pierwszorzędnej roli Idrisa Elby. Z trójki Freeman, ("Invictus"), Haysbert ("Goodbye Bafana"), Elba, to właśnie ten ostatni, choć może nie do końca pasujący do postaci Mandeli fizycznie, wypada w niej najrzetelniej, mając jednocześnie najtrudniejsze zadanie. Musiał bowiem odzwierciedlić zmieniający się portret psychologiczny bohatera na przestrzeni niemal sześćdziesięciu lat życia. Od młodego idealisty, silnego przywódcy działań zbrojnych, przez dojrzewającego duchowo więźnia, aż po zagubionego w życiu prywatnym ojca narodu, na którego zwrócone są oczy całego świata. Brytyjski aktor dzielnie temu zadaniu sprostał kreując postać niewyidealizowaną i poza podziwem budzącą również litość.

Równie sprawnie spisuje się Naomie Harris wcielająca się w drugą żonę Mandeli, która staje się niejako kluczem do zrozumienia jego samego. Droga, którą wspólnie przechodzą, będąc jednocześnie osobno, zmienia ich w zupełnie odmienny sposób i doprowadza na różne życiowe rozdroża. Ten wyrazisty i niezwykle ważny wątek nadaje filmowi emocjonalnego charakteru historii utraconej miłości.

Nie można również odebrać twórcom sprawności realizacyjnej. Forma, choć w gruncie rzeczy tradycyjna, to sprawdza się w opowiadanej historii i oddaje ducha kolejno ukazywanych dekad XX-wieku. Wplecione rekonstrukcje materiałów archiwalnych i rzetelnie odwzorowane lokacje nabierają życia i mocy dzięki świetnej ścieżce dźwiękowej Alexa Heffesa, która odpowiednio intonuje sceny zarówno intymne, jak i historyczne.

"Mandela: Long Walk to Freedom" na pewno nie jest obrazem pozbawionym wad. Nie obeszło się bez chwytliwych, patetycznych złotych myśli, ckliwości i górnolotnych moralitetów. Trzeba jednak oddać twórcom, że mierząc się z postacią wyniesioną do rangi kultu nie stworzyli ładnie zapakowanej, nadającej się na półkę laurki, lecz zaprezentowali dość rzetelne i niejednoznaczne oblicze człowieka pełnego bólu i słabości. Data premiery zbiegająca się ze śmiercią Nelsona Mandeli może być dobrym powodem do tego, żeby poświęcić dwie i pół godziny na przybliżenie życia niezwykłego człowieka i losów niezwykłego narodu, których puentą niech będą wybrzmiewające w czasie seansu słowa "Ordinary Love" - U2, nie zapominając jednocześnie, że nie jest się na lekcji historii.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones