Recenzja filmu

Masakra w Jersey Shore (2014)
Paul Tarnopol
Danielle Dallacco

Krew, silikon i sterydy

Na filmie można się bawić, jeśli przymknie się oko na jego wady.
Postawmy sprawę jasno: "Jersey Shore Massacre" stanowi prostą, by nie napisać: prostacką, formę rozrywki filmowej. Jest dokładnie taki, jak jego bohaterowie – nieokrzesany i bezpretensjonalny. To zarzut czy może zaleta? Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a w tym przypadku – od pokładów zdrowego dystansu i wymagań tyczących się projekcji.

New Jersey. Grupa plastikowych kociaków i napompowanych guido's imprezuje w domku nad jeziorem. Wystawna posiadłość należy do wujaszka jednej z dziewcząt, groźnego mafiosa. Gdy niebo spowija mrok, prostoduszne towarzystwo zaczyna tracić na liczebności – szybko okazuje się, że bohaterowie giną z rąk tajemniczego zabójcy! Silikonowe panienki tracą piersi, przerośnięci kozacy krzyczą jak przerośnięte dziewczynki, a nieznany mściciel triumfuje w psychotyzmie. Jinkies, rzekłaby Velma Dinkley!

Dziennikarz Dennis Harvey stwierdził, że "Jersey Shore Massacre" bez problemu mógł okazać się filmem znacznie gorszym niż ostatecznie jest. Choć ciężko uznać, że opinia ta działa na korzyść projektu, komediowy slasher Paula Tarnopola faktycznie oferuje widzowi więcej niż tylko potrawkę z krwawych cycków w sosie z wódki i seksu. Spin-off "Ekipy z New Jersey" z ledwością można kwalifikować jako horror, komiczny ton filmu jest jednak nieodparty. Dużą pomocą służą tu obecni na planie aktorzy, wśród których znaleźli się numeranci związani z telewizyjnym show Howarda Sterna. Nie tylko oni budzą zainteresowanie; charyzmy i humoru nie brak też odtwórcom głównych ról. Z pokaźnego grona niedoświadczonych aktorów ponad średniactwo wybija się przede wszystkim Brett Azar – przyszły as kina akcji klasy "B". Postaci takie jak Gino, Tony czy Teresa wzorowane są na gwiazdach "Jersey Shore", ludziach, których dziewięćdziesiąt dziewięć procent populacji chciałoby zamordować. Niektórym bohaterom masakry w New Jersey udało się natomiast oczarować oglądającego przebojowością.

Jest to, oczywiście, urok bardzo ulotny, a obsada zbyt często sprawia wrażenie natchnionej duchem Snooki lub Jenni Farley. Seksistowskim uwagom, stereotypom rasowym i wszelkiego innego typu w rozmowach bohaterów nie ma końca. Mankamentów jest więcej i leżą one na poziomie scenariusza. Zabawne one-linery, padające z ust imprezowiczów, nie są w stanie załatać dziur fabularnych. Reżyser, mądra głowa, postanowił nafaszerować te luki jak największą ilością sztampowych sekwencji rodem z vademecum kręcenia horrorów – a właściwie jego wersji dla opornych. "Jersey Shore Massacre" jest więc bogatszy o kolejną hitchcockowską scenę pod prysznicem oraz motyw śmierci w promieniach UV.

Tytuł "Jersey Shore Massacre" mówi w zasadzie sam za siebie, powinien rozwiać wszelkie wątpliwości potencjalnego odbiorcy jeszcze przed seansem. Na filmie można się bawić – powiedziałbym nawet, że nie najgorszej – jeśli przymknie się oko na jego wady.

Byłbym zapomniał o fakcie arcyistotnym! Ron Jeremy (tak, ten, o którym pomyśleliście) występuje w filmie Paula Tarnopola w drugoplanowej roli naprutego jak szpadel dozorcy.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones