Recenzja filmu

Miasto gniewu (2004)
Paul Haggis
Sandra Bullock
Don Cheadle

Walka klas i ras

Reżyserski debiut <a href="http://www.filmweb.pl/Paul,Haggis,filmografia,Person,id=127899" class="n">Paula Hagginsa</a> scenarzysty <a
Reżyserski debiut Paula Hagginsa scenarzysty "Za wszelką cenę" Clinta Eastwooda jest naprawdę imponujący. "Miasto gniewu" to poruszający, dobrze wyreżyserowany i zagrany dramat. Napięcia na tle rasowym i wynikające z tego konflikty to nie jest łatwy temat na film. Biorąc na warsztat tak skomplikowane zagadnienia, nietrudno popaść w patos lub skoncentrować się na poprawności politycznej zamiast na artystycznej stronie obrazu. Haggins, który jest doskonałym obserwatorem, znalazł pomysłową formę na pokazanie zjawiska i jednoczesne uniknięcie wyżej wymienionych pułapek. Na miejsce akcji wybrał Los Angeles w okresie Świąt Bożego Narodzenia, ukazując jednocześnie kilkunastu bohaterów różnych ras i narodowości, których pozornie nic ze sobą nie łączy. To przypadek sprawi, że ich losy zaczną się zazębiać. Oglądamy dwóch czarnoskórych złodziei kradnących samochód białemu prokuratorowi i jego żonie. Białych policjantów (w tym jeden nowicjusz), którzy podczas kontroli pojazdu czarnoskórego reżysera i jego małżonki (białej) wykazują się skrajnie odmiennym podejściem do swoich obowiązków. Jest też sklepikarz - Pers, który z powodu własnego zaniedbania traci majątek, ale winą obarcza meksykańskiego robotnika. Jest piękna i przerażona małżonka prokuratora okręgowego, której zdaniem, ów robotnik - mający inny niż ona kolor skóry - naprawiający zamek w drzwiach jej domu dorobi klucz i sprzeda go bandytom. Wszyscy czują się poszkodowani i pragną zadośćuczynienia za niesprawiedliwość, która ich spotyka. W "Mieście gniewu" nikt nie czuje się bezpieczny, każdy kogoś się boi. Nie wiadomo kto dla kogo jest tu obcy, inny, bo tak naprawdę wszyscy jadą na tym samym wózku i jak się okazuje każdy potrafi być krzywdzicielem i krzywdzonym, w zależności od sytuacji. Kilka dni w wielkim mieście obfituje w tragiczne wypadki, ale nie brak również zabawnych zdarzeń. Sceny komediowe to duży atut filmu, jak choćby ta, w której grający jedną z głównych ról czarnoskóry raper Ludacris wypowiada się na temat zgubnych konsekwencji rapu. Reżyser rozwija wiele wątków, udowadniając jak daleko posunięte konsekwencje przynoszą podziały rasowe, dyskryminacja i stereotypowość myślenia na ten temat. Może wszyscy jesteśmy rasistami? - pyta Haggins. I choć sami przed sobą nie przyznajemy się do tego, to gdzieś w głębi kryje się jakaś druga prawda o nas samych, która wychodzi na jaw w szczególnych okolicznościach? Gotowych recept mówiących, jak walczyć z takim stanem rzeczy w filmie nie znajdziemy, bo reżyser unika czarno białych rozwiązań, nie dokonuje podziału na dobrych i złych. Mnogość wątków nie zakłóca odbioru filmu, choć niektóre są tak skonstruowane, że już na początku wiadomo, jaki będzie ich finał. Niemniej każda z opowiadanych historii jest bardzo sugestywna. Duża w tym zasługa aktorów. Haggisowi udało się do "Miasta gniewu" zaangażować prawdziwe gwiazdy, warto wymienić tu takie nazwiska jak Sandra Bullock, Matt Dillon, Jennifer Esposito czy Brendan Fraser. Dzięki precyzyjnie skonstruowanemu scenariuszowi wszyscy mają szanse rozwinąć skrzydła, mimo, że każda z postaci pojawia się na ekranie nie dłużej niż kilkanaście minut.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"W każdym mieście spacerujesz, mijasz ludzi, oni cię popychają. W Los Angeles nikt Cię nie dotyka –... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones