Recenzja filmu

Monte Carlo (2011)
Thomas Bezucha
Selena Gomez
Katie Cassidy

Niezapomniane wakacje po raz n-ty

Są komedie, które bawią absurdalnością sytuacyjnych gagów. Są takie, które uwielbiamy za ich cudowną niewiarygodność i przerysowanie. Są też takie, podczas których oglądania czujemy się
Są komedie, które bawią absurdalnością sytuacyjnych gagów. Są takie, które uwielbiamy za ich cudowną niewiarygodność i przerysowanie. Są też takie, podczas których oglądania czujemy się zażenowani. Ponieważ nie są absurdalne, a - idiotyczne. Jako widzowie nie lubimy mieć wrażenia, że twórcy filmów, których opłacamy, kupując bilety do kina, mają nas za bandę kretynów. A po seansie "Monte Carlo" będziemy mieli pełne prawo czuć się  urażeni. Ta wakacyjna komedyjka to bowiem cios w godność nie tylko naszą, ale także godność kina. Nawet familijnego.

Rzecz traktuje o losach nastoletniego dziewczęcia o imieniu, którego nie przytoczę, gdyż ważne nie jest. Bohaterka ta wraz z dwoma towarzyszkami i błogosławieństwem rodziców, wyjeżdża na wymarzoną wycieczkę do Paryża. Scenarzysta nie dał nam o tym zapomnieć choćby na minutę, gdyż pierwszy kwadrans filmu upływa nam na dialogach, których puentą jest tylko to słowo: Paryż, Paryż, Paryż. Podekscytowanie dziewczyny, choć w pełni zrozumiałe (wszak Miasto Świateł dla Amerykanów to niczym Wielkie Jabłko dla nas), irytuje. Sytuacja nie polepsza się, niestety, wraz z rozwojem fabuły. 

Choć początek filmu do udanych nie należał, perypetie w nim zarysowane miały chociaż konkretny przekaz i sens. Okazuje się jednak, że im głębiej w fabularny las, tym ciemniej. Absolutnie nierealistycznym psychologicznie wydaje się fakt, że trzy przyjaciółki po zgubieniu ich grupy turystycznej, popadają w niepohamowaną depresję. Co najmniej dwie z nich są już w pełni dojrzałymi kobietami - czy oznacza to, że nie potrafiłyby poradzić sobie w obcym mieście, umiejąc płynnie rozmawiając w języku angielskim? Podobnie absurdalnie rzecz się ma z obowiązkowymi wątkami romantycznymi. Bohaterka, w którą wciela się Leighton Meester, dwukrotnie całkowicie przypadkowo spotyka pewnego zalotnego młodzieńca a to na Wieży Eiffela, a to przy Sacre Coeur. Nie można też zapomnieć, że później wpada na niego w Monte Carlo. Szczęśliwe zrządzenie losu? Naturalnie.

Można by w ten sposób streścić cały film, ale mija się to z celem. Zresztą, jak się zakończy ta ambitna produkcja, wie każdy. Po głównym zwrocie akcji, którym jest pomyłkowe wzięcie głównej heroiny za podobną do niej celebrytkę, namnażają się zdarzenia, podczas których oglądania pozostaje nam jedynie bezradnie rozłożyć ręce z akronimowym okrzykiem "WTF" na ustach. 

Mówi się, że choćby nie wiadomo jak niewiarygodna była fabuła, widzowie mogą być w nią zaangażowani, jeżeli tylko uda się twórcom przekonać ich o prawdziwości opowiadanej historii. To nie wyszło ani jednemu z członków ekipy "Monte Carlo", przez to jeszcze trudniej zaklasyfikować ten film do jakiejkolwiek gatunkowej kategorii. Nie jest ani lekkim dramatem, ani komedią (gdyż trudno niezgrabnym dialogom wywołać u nas choć przebłysk uśmiechu). Można mu jedynie przypiąć niegustowną etykietkę słabego amerykańskiego rom-comu. Aktorzy ograniczyli się do wiecznie tych samych min, ich występy są nudne i niewarte wzmianki.

Polecę "Monte Carlo" jedynie osobom o skłonnościach masochistycznych bądź wielbicielom gwiazd pokroju Justina Biebera czy, występującej w głównej roli, Seleny Gomez. Szkoda, że na afiszach polskich kin nie można dostrzec miast takich filmów, większej liczby ambitniejszych produkcji zza oceanu. Czasem trudno uwierzyć, że są też i takie.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Komedia pomyłek Thomasa Bezuchy sprawdza się zaledwie połowicznie. O ile jako komedia "Monte Carlo"... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones