Recenzja filmu

Monument (2018)
Jagoda Szelc

Tkanka z betonu

Bo czym innym jest "Monument", jeśli nie metodycznym szlifowaniem twardej i nieociosanej materii? Nawet filmowy tytuł-metafora sugeruje takie odczytanie. Wszystkie niedociągnięcia – choćby
Ani anioł, ani szamanka. Wyprostowana jak struna, w dopasowanym fraku, Dorota Łukasiewicz-Kwietniewska w roli cynicznej menadżerki hotelu rozdaje cięgi jak rasowa dominatrix. Dla nowych praktykantów przygotowała identyczne plakietki z imionami – wszyscy kolesie dostają Pawła, wszystkie panny Anię. "A to – rzuca na koniec w kierunku przerażonej grupy – to jest taki mój wewnętrzny żart". I nie ma już żadnych wątpliwości, złamasy – to Jagoda Szelc wykłada siebie i swoją filozofię twórczą. Obraz to bebechy wyrwane z brzucha i rozrzucone po pokoju. Czasami ułożą się w śmiesznego kotka, częściej pozostaną abstrakcją, niepokojącą i pozbawioną logicznych konturów. To, co teraz gnije na zewnątrz, w środku mogło działać jak piękna i funkcjonalna maszyna. Plwajmy jednak na to, bo najbardziej liczy się brutalny akt wydobycia z podświadomości – once and forever


Można takiej postawy serdecznie nie znosić i nazywać ją artystowską. Jeśli jednak Szelc byłaby gorączką, a ja termometrem, to możecie już łapać za szuflę i zmiatać moje potłuczone szczątki z podłogi. Nic nie poradzę, że czuję z reżyserską emocjonalne pokrewieństwo – jej obsesje wyglądają na moje obsesje, myślenie o kinie jako tajemnicy i rytuale to moje pierwsze filmowe zakochania, nawet grozę – metafizyczną, gęstą i niedookreśloną – definiujemy podobnie. Autorski projekt Szelc – czyli póki co raptem dwa filmy – wygląda tak, jakby powstawał z zamiarem palenia, a nie budowania mostów. Przynosi na tyle potężną dawkę subiektywności, że niektórych – dobre to i sprawiedliwe – może odpychać jego estetyczny i afektywny determinizm. Jednak wyrazistość, która krzyczy i wyznacza miejsce w szeregu, składa się w tym konkretnym przypadku na zalążek wielkiego talentu. Daj Szelc kawałek drewna, a zamieni go w diament – na razie brzmi to jak wróżenie z fusów. Na razie. 

Bo czym innym jest "Monument", jeśli nie metodycznym szlifowaniem twardej i nieociosanej materii? Nawet filmowy tytuł-metafora sugeruje takie odczytanie. Wszystkie niedociągnięcia – choćby długość poszczególnych epizodów – zdają się brać nie tyle z reżyserskiej nonszalancji Szelc, co z zadań, jakie od początku stawiano przed "Monumentem". To tak zwany dyplom filmowy Wydziału Aktorskiego łódzkiej "Filmówki", inicjatywa dająca studentom czwartego roku możliwość sprawdzenia własnych umiejętności w pełnometrażowym filmie fabularnym. Z budżetem, dodajmy, co najwyżej symbolicznym (nawet w polskich warunkach 100 tysięcy złotych na prawie dwugodzinny metraż to jałmużna).
Szelc, sama świeżo upieczona absolwentka szkoły, a jednocześnie już głośna i uznana debiutantka, była dla studentów wyborem w dużym stopniu naturalnym. Wniosła do filmu mocny autorski pazur, nadrealistyczną estetykę i metodę pracy polegającą na "wybebeszaniu" tego, co podświadome, trzewiowe, osadzone w atawistycznych lękach i pragnieniach. Każdy i każda z dwudziestoosobowego zespołu dostał i dostała szansę zaprezentowania własnych umiejętności aktorskich. Szarpana, mocno epizodyczna struktura filmu jest konsekwencją przyjętej taktyki, ale również wziernikiem w zespołowy, "plemienny" stosunek Szelc do aktorów postrzeganych jako równorzędne podmioty twórcze, a nie glina do urobienia.  

Ostateczny efekt "dyplomowego eksperymentu" jest więc co najmniej intrygujący, naznaczony nieusuwalną autorską sygnaturą, acz – paradoksalnie – dość tradycyjny w swoich podstawowych założeniach. Szelc moment zakończenia edukacji traktuje w kategoriach kulturowego rytuału przejścia, zawieszenia między pozorną beztroską studiów a emocjonalnym szokiem dorosłości. Monumentalna bryła hotelu i jego chaotyczne otoczenie to typowe przestrzenie liminalne, rozciągające się w niepokojącym bezczasie, na granicy snu i jawy. Studenci wchodzą w role stażystów, między których demoniczna nadzorczyni rozdziela różne, czasami zupełnie przypadkowe i bezsensowne zadania. Niektórzy trafiają do obskurnej pralni albo siadają przy kubłach z kuchennymi obierakami w dłoniach, inni obsługują wesela i zmieniają pościel w pokojach hotelowych, jeszcze inni czyszczą ogromny betonowy postument w parku okalającym budynek. Po kryjomu kurzą fajki i opowiadają historie z dzieciństwa, czasami kroją ludzkie mięso, myszkują po zatęchłych piwnicach i donoszą na siebie nawzajem. Szwy realizmu puszczają kadr po kadrze i scena po scenie, z żelazną konsekwencją, oswajając nas z niepokojącym, bluźnierczym naddatkiem "Monumentu", z tajemniczym wibrowaniem samej materii filmowej. O co tu chodzi, kim są naprawdę ci ludzie, czym jest hotel? To autotematyzm, misterium, horror czy labirynt bez wyjścia? A może puszczanie oka? Wszystko naraz? Albo w ogóle nic?

   

Czy warto w takim razie grać w grę, która powstała w pierwszej kolejności dla samego grania – aktorów i reżyserki? Bez wątpienia. Bo chociaż "Monument" od biedy da się uznać za dzieło pretensjonalne i wyrachowane, to jest to pretensjonalność ze wszech miar uzasadniona, a nawet więcej – pożądana. Pretensje do dyplomu – nikt tego nie ukrywa – są głównym celem, zasadą i determinantą formy. Jeśli dodamy do tego wysoką jakość języka filmowego wypracowanego przez Szelc, jej obsesję na punkcie mroku, grozy, psychoanalizy i nieuświadamianych afektów, genialną przenikliwość i cierpki stosunek do wszelkich obyczajowych tabu, wyjdzie nam materiał zwiastujący przyszłe dobro narodowe. Zwyczajnie wstyd tego nie znać, nawet jeśli skurcze w bebechach podpowiadają nam, że to absolutnie nie nasza wrażliwość. A że forma hermetyczna? Cóż, jest to ten rodzaj kina, które bardziej się odczuwa, niż ogląda. Sama Szelc zachęca widzów do korzystania z intuicji i to właśnie za tą rekomendacją radziłbym podążać. W ciemno, po omacku poszukać własnej rysy na monumencie. Nie dla łatwego sensu, ale tak po prostu. Bezinteresownie. 
1 10
Moja ocena:
8
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones