Recenzja filmu

Mord w kawałkach (2004)
Nick Palumbo
Sven Garrett
Cerina Vincent

Siekierą przez łeb

Już pierwsze kilka scen uświadamiają nas, z jakim rodzajem filmu mamy do czynienia. Lekko zamglony obraz, brak szerszych perspektyw, brak statystów. To półka niżej niż półka studia Asylum. Półka
Już pierwsze kilka scen uświadamiają nas, z jakim rodzajem filmu mamy do czynienia. Lekko zamglony obraz, brak szerszych perspektyw, brak statystów. To półka niżej niż półka studia Asylum. Półka najniższa, sugerująca, że ekipa nie miała nawet budżetu, by zamknąć mały skrawek terenu na potrzeby kręcenia. Po prostu wyszli na ulicę i kręcili sobie na uboczu.

Razem z brakiem funduszy na wszystko solidarnie idzie brak fabuły. I nie jest to wyświechtane powiedzenie, używane często przez recenzentów, by wykazać mizerność fabuły w beznadziejnych filmach, w których ona jednak jest. W "Mordzie w kawałkach" jej po prostu nie ma. Początek sugeruje, że motyw filmu może oscylować wokół niedorzecznej relacji pomiędzy atrakcyjną dziewczyną (Valerie Baber) a seryjnym mordercą, głównym bohaterem, fotografem (Sven Garrett), ale zostaje on urwany w tej samej scenie, w której się rozpoczął. W teorii mógłby przesunięty na siostrę Charlotte, Jade (Jade Risser), jako tej jedynej podejrzewającej fotografa o morderstwa, lecz trudno mówić o wątku, kiedy dotyczy go tylko ostatnia sekwencja i dwie sceny w środku filmu – obserwacja dziewczyny oraz jej krótka rozmowa z siostrą na temat fotografa. Cały film opiera się tylko na jednym filarze, streszczonym w tytule tej recenzji lub tytule filmu – jak kto woli.

Główny bohater, neonazista dodajmy, rąbie bez chwili odpoczynku we wszystko co się da. Odcina ręce, dziurawi nogi i podrzyna gardła, używa pił mechanicznych, gwoździ, brzytw i noży. Policji nie ma. Są tylko prostytutki i sprzedajne zdziry. Jego neonazizm nie jest bynajmniej powodem w imię którego rozsmarowuje na ścianach wszystkie flaki i w sumie nie wiadomo dlaczego w filmie jest tak podkreślony. Choć z drugiej strony, dlaczego nie może nie być? Czy zboczeniec seksualny nie może być także neonazistą? Jak najbardziej może, stąd też nie doszukiwałbym się w "Mordzie w kawałkach" żadnej głębi czy analiz przyczyn postawy bohaterów. Powody tej hucznej rąbanki nie są istotne, psychol wszystko może robić.

Mimo realizacji na absolutnie najniższym poziomie jestem przeciwny całkowitemu potępieniu "Mordu w kawałkach". Jest w nim coś, co spowodowało, że, w trakcie seansu, nie wierciłem się z nudów i nie sprawdzałem, ile jeszcze do końca. Czas jakoś zleciał. Być może to zasługa dość brawurowego i dzikiego występu Svena Garretta, na którego – bądźmy sprawiedliwi – nie patrzy się z zażenowaniem. Być może to kwestia pięknych kobiet i bardzo mocnych scen, które zawsze przyciągną wzrok. A może to coś z kontrowersyjnego stwierdzenia, że w każdym z nas jest jakaś chęć posiadania nieograniczonej władzy nad drugą osobą i takie podglądactwo ekstremów jest po prostu ciekawe. Choć gdy przypomnę sobie seans "Męki" (nie oglądajcie, a kysz), co do tego ostatniego, należy chyba wysnuć wątpliwości.

Na koniec ciekawostka – gościnny występ Tony’ego Todda w roli sprzedawcy gadżetów erotycznych. Pokazuje on aktorską różnicę pomiędzy profesjonalizmem (choć to przecież nikt wybitny) a amatorstwem. Kontrast jest jednak delikatny, gdyż z uwagi na to, że głównym zadaniem aktorów było krzyczenie z przerażenia i sadyzmu, poprzeczka nie zawisła jakoś wysoko, co częściowo utrudnia weryfikacje – niskich jak mniemam – umiejętności aktorów tego filmu.
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Sentyment do kina grozy często zobowiązuje do sympatyzowania z kinem złym, kręconym nieudolnie, pełnym... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones