Teoria chaosu

John Chester był operatorem filmów przyrodniczych, jego żona, Molly, blogerką kulinarną, kiedy w ich życiu pojawił się Todd. Todd miał ekspresyjne niebieskie oczy, długą czarną sierść i tendencję
Teoria chaosu
Nigdy nie wiesz, czy motyl trzepoczący skrzydełkami na jednym końcu świata nie przyczynia się do tornada szalejącego na drugim. Nigdy nie wiesz, czy adoptując uroczego psiaka, nie wkraczasz aby na ścieżkę prowadzącą do zamiany ciasnego mieszkanka w Los Angeles na 80 hektarów ziemi obsadzonej tysiącami drzew i zasiedlonej przez krowy, świnie, kury, kaczki i cholera wie, co jeszcze. "Nasze miejsce na Ziemi" to opowieść o spełnianiu marzeń, ale też przestroga. Uważaj, czego pragniesz, bo zrealizowane życzenia mają tendencję do przerastania oczekiwań. Ot, życie.


John Chester był operatorem filmów przyrodniczych, jego żona, Molly, blogerką kulinarną, kiedy w ich życiu pojawił się Todd. Todd miał ekspresyjne niebieskie oczy, długą czarną sierść i tendencję do permanentnego szczekania. Szczekanie wystawiało na próbę cierpliwość sąsiadów, trzeba więc było się wyprowadzić. John i Molly uznali, że to idealna okazja, by zrealizować marzenie o mieszkaniu na farmie, być samowystarczalnym i żyć w zgodzie z prawami natury. Łatwiej  jednak powiedzieć, niż zrobić. Para musiała ścierpieć żarty znajomych o "gospodarstwie starego McDonalda", zaangażować sponsora i znaleźć miejsce, gdzie będą mogli się osiedlić. W końcu się udało i żyli długo i szczęśliwie. Tak?

Nie do końca. "Nasze miejsce na Ziemi" to film, w którym Chester skrupulatnie dokumentuje cały proces i – przede wszystkim – kolejne wyboje na drodze do celu. Malownicze ujęcia rodem z National Geographic przeplatają się tu z konwencją home video, a wszystko spięte jest ramą dokumentalnego konfesjonału, w którym reżyser komentuje zza kadru swoją podróż. I jest to nie lada przeprawa. Plakat filmu wydaje się zapowiadać sielankowe ciepłe kluchy, jakąś laurkę wiejskiej idylli z zieleniejącą pod nogami trawką, świecącym nad głową słoneczkiem i muczącą do ucha krówką. Faktycznie, nie brakuje tu przyrodniczej słodyczy, wzruszających momentów czy sentymentalnego ciepła. Mamy świnię zaprzyjaźniającą się z kogutem czy baranka, który leży sobie spokojnie obok węża, niczym w jakiejś kiczowatej wizji Arkadii. Ale okazuje się, że takie proste życie nie jest wcale… proste.  

   

Chesterowie porywają się bowiem z motyką na słońce. Dosłownie z motyką: na dzień dobry muszą bowiem użyźnić połacie nieurodzajnej ziemi. A potem wyzwania rosną. Zaczynali, marząc o zwykłym domku na farmie, ich projekt rośnie jednak w postępie geometrycznym i uwzględnia karczowanie lasów, odtwarzanie stawów, budowę gigantycznego kompostownika czy zasadzenie siedemdziesięciu pięciu rodzajów drzew owocowych. Chester opowiada o tym w prostym narracyjnym trybie "przeszkoda – rozwiązanie", ale dba też, by kolejne anegdotki ułożyły się w szerszą metaforę. 

Z "Naszego miejsca na Ziemi" wyłania się bowiem portret naturalnego cyklu, sieci naczyń połączonych. Każde zwycięstwo bohaterów generuje szereg nowych problemów, po każdym triumfie witalnej siły przychodzi plaga śmierci, każdy plon przyciąga jakieś szkodniki. Chester – tyleż sfrustrowany, co zafascynowany – podążą krętymi łańcuchami przyczynowo-skutkowymi, próbuje rozwikłać łamigłówkę natury, tak zbalansować czynniki, by rozkręcone przez niego koło życia kręciło się w harmonijnym rytmie. 


Uwieczniający tę walkę film nie jest może wielkim kinematograficznym osiągnięciem, ale ujmuje uczciwym tonem i pokorą. Do tego historia Johna i Molly, mimo całej swojej niezwykłości, jest uniwersalna. Kiedy ich farma zostaje zagrożona przez plagę kalifornijskich pożarów, czujemy przecież, że to wynik rosnącej globalnej nierównowagi ekosystemu. Chester daje nam tu lekcję, by wsłuchać się w potrzeby natury, dostrzec porządek w jej chaosie i spróbować o niego zawalczyć. Oryginalny tytuł filmu brzmi "The Biggest Little Farm" i słychać w nim delikatne pars pro toto: farma Chesterów jest przecież modelem "największej" farmy – Ziemi. Czy jej gospodarze dbają o nią jak należy?
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones