Recenzja filmu

New Jerusalem (2010)
Rick Alverson

Pustka

W "New Jerusalem" wszystko jest na opak: od strony technicznej film wygląda dobrze, gra aktorska jest zaskakująco silnym punktem, niestety jest to rzecz pusta i pretensjonalna.
Filmom amatorskim i niezależnym można wiele wybaczyć: braki techniczne, słaba gra aktorska, błędy formalne. Jest jednak jedna rzecz, która musi jaśnieć niczym latarnia w sztormową noc: pomysł. Oglądając taką produkcję, muszę uwierzyć, że zrealizowali ją pasjonaci i że całość ma jakiś sens. W "New Jerusalem" wszystko jest na opak: od strony technicznej film wygląda dobrze, gra aktorska jest zaskakująco silnym punktem, niestety jest to rzecz pusta i pretensjonalna.

Bohaterami filmu jest dwóch pracowników zakładu wulkanizacyjnego Sean i Ike. Ike to człowiek prosty o dość ograniczonym zasobie wiedzy, za to szczerej, nieco powierzchownej wierze. Sean z kolei ma w sobie sporo mroku, który Ike początkowo bierze za traumę po wojnie w Afganistanie. Z niejasnych do końca powodów Ike przyczepia się do Seana zdeterminowany, by pocieszyć mężczyznę i zaszczepić w nim Dobrą Nowinę.

Jest wiele dróg, którymi mogła podążyć fabuła tego filmu. Jest wiele tematów i problemów, które mogły stać się kluczowe dla całej struktury. Niestety "New Jerusalem" jest niczym tafla lodowiska, po której ślizgają się twórcy. Gdzieś pod kryją się ważne pytania o to, kim jesteśmy, jaki sens ma nasze życie, o potrzebę bliskości i wsparcia, ale na pierwszy plan niewiele się z tego wybija. Wynika to przede wszystkim z zaburzonej struktury prezentacji bohaterów. Przez ciągłe zainteresowanie Ikego Seanem to właśnie weterana wojny w Afganistanie poznajemy lepiej. Widzimy, jak zmaga się z irracjonalnymi lękami, czujemy jego samotność i wraz z nim patrzymy, jak z oporami pozwala sobie na choćby chwilę oddechu czy to podczas mszy, czy też spotkania z ojcem Ikego. Sean jest postacią intrygującą, ale równie ciekawy jest Ike, który do końca filmu pozostanie enigmą. Jego motywacje, by nagabywać Seana, nigdy nie zostaną widzom przybliżone. I gdyby Ike nie był tak kluczową postacią, nie byłoby problemu. Ponieważ jest inaczej, trudno nie czuć się zmanipulowanym, kiedy reżyser na siłę próbuje odpowiedzieć na pewne pytania, a na inne nie. Takie decyzje powinni podejmować widzowie.

Ponadto, chyba zupełnie wbrew intencjom reżysera, film zamiast opowiadać o chrześcijaństwie na prowincji Stanów Zjednoczonych, staje się obrazem instruktażowym rekrutacji nowych członków do sekt. Jeśli kiedykolwiek słyszeliście pojęcie "bombardowania miłością", ale nie wiedzieliście, co ono właściwie oznacza, to tu znajdziecie odpowiedź.
1 10
Moja ocena:
3
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones