Recenzja filmu

Noroi (2005)
Kôji Shiraishi
Jin Muraki
Rio Kanno

If there's something strange in your neighborhood

Mój początek z horrorem pseudo-dokumentalnym, czy jak kto woli, horrorem verite był dość banalny. Zaczęłam mianowicie od "Blair Witch Project", filmu, który, mimo że nie był pierwszy, to
Mój początek z horrorem pseudo-dokumentalnym, czy jak kto woli, horrorem verite był dość banalny. Zaczęłam mianowicie od "Blair Witch Project", filmu, który, mimo że nie był pierwszy, to niewątpliwie najbardziej przyczynił się do spopularyzowania tego stylu wśród szerszej widowni. Historia tego typu obrazów jest jednak o wiele dłuższa. Jeśli się nie mylę, to za pierwszy przyjmowany jest "Cannibal Holocaust" z 1980 roku. Nie ulega jednak wątpliwości, że to w ostatnich latach mieliśmy prawdziwy wysyp horrorów pseudo-dokumentalnych. Był hiszpański "[Rec]" z zombie w roli głównej, "Behind the Mask: The Rise of Leslie Vernon" o seryjnym mordercy, czy świeżutki "Paranormal Activity" o siłach nadprzyrodzonych, demonach. Dlaczego, mimo obecnej popularności horrorów verite, azjatycki "Noroi" przeszedł w zasadzie zupełnie niezauważony? Cóż, powód jest zapewne do bólu banalny – brak reklamy, promocji, rozgłosu, całej tej otoczki towarzyszącej innym produkcjom tego typu. Brak historii o dziwnych zdarzeniach wokół taśm, czy programów na kanale Discovery mających jakoby świadczyć o autentyczności danych nagrań. Wszystko to sprawia, że o filmie Kojiego Shiraishiego w zasadzie mało kto słyszał. Kiedy zupełnym przypadkiem udało mi się wreszcie natrafić na wzmiankę o "Noroi" okazało się, że wszystkie wygrzebane przeze mnie recenzje dosłownie rozpływały się w zachwytach. Jak mogłabym więc przeoczyć coś takiego? Czy jednak film spełnił moje rosnące z każdą przeczytaną opinią oczekiwania?

Shiraishi, przedstawia nam historię popularnego dziennikarza telewizyjnego Masafumiego Kobayashiego zajmującego się badaniem zjawisk paranormalnych. Kobayashi kręcił filmy dokumentalne o siłach nadprzyrodzonych. Jego ostatni zarejestrowany obraz nosi tytuł "Klątwa" i to właśnie to nagranie będziemy oglądać. Dowiadujemy się również, że zaraz po skończeniu owego dokumentu Masafuma zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach, zaś jego żona zginęła w pożarze jaki strawił ich dom.

"Noroi" ma bardzo typowy dla azjatyckiego kina grozy klimat i to bez wątpienia właśnie on jest największym atutem filmu. W zasadzie od samego początku sporo się dzieje. Kobayashi bada kilka historii na przemian, a my przenosimy się z miejsca na miejsce słuchając wypowiedzi coraz to innych osób. To, co łączy pozornie nie związane opowieści, odkryjemy dopiero pod koniec. Co również typowe dla azjatyckich horrorów - historia, mimo że złożona, rozwija się niespiesznie, wciąż dodawane są nowe wątki, które wprowadzają momentami nieco zamieszania. Oprócz nagrań dziennikarza będziemy również oglądać fragmenty kilku programów telewizyjnych poświęconych zdolnościom nadprzyrodzonym medium. Miało to pewnie urozmaicić film i uchronić go przed monotonią. Mnie nieco drażniło. W pierwszej połowie faktycznie akcja chwilami zwalnia i momentami czułam już lekkie znużenie, ale te wstawki z programami telewizyjnymi, roześmianymi, przygłupimi prezenterkami psuły mi jedynie atmosferę. Tymczasem historia z każdym momentem zaczyna intrygować coraz bardziej, tajemnica coraz mocniej ciekawi, a w drugiej połowie filmu akcja znacznie się rozkręca, wszystkie opowieści powoli łączą się w jedną i z pewnością nie ma już miejsca na nudę.

Mamy wszystko co typowe dla horroru pseudo-dokumentalnego. Kamera drży w ręku przerażonego operatora, czasem upada na ziemię (na szczęście zawsze tak by nic nam nie umknęło), niekiedy psuje się obraz. Aktorzy całkiem nieźle wypadają w rolach amatorów. I choć próżno w "Noroi" szukać charakterystycznych japońskich upiorów o długich czarnych włosach przysłaniających blade twarze i spoglądające na widza, wytrzeszczone oczy, nie ma też scen, które sprawią, że z zaskoczenia podskoczymy w fotelu, to ciągła atmosfera grozy, wciąż narastające napięcie na pewno nie pozwolą oderwać oczu od ekranu. Co ciekawe nie zrezygnowano całkowicie z efektów specjalnych i będzie nam dane zobaczyć kilka specjalnie przygotowanych, niezwykle przerażających ujęć.

Podsumowując, "Noroi" łączy to co najlepsze w azjatyckim kinie grozy – genialną atmosferę, z wolna rozwijająca się, szczegółową historię, pieczołowicie budowane napięcie, a wszystko zakończone bardzo mocnym finałem. Dodatkowo otrzymamy oczywiście to co najważniejsze i najbardziej charakterystyczne dla horroru verite – wrażenie autentyczności. Czy film sprostał więc moim ogromnym oczekiwaniom? Niestety chyba nie do końca. Momentami miałam wrażenie, że historia, brzydko mówiąc zwyczajnie nie trzyma się kupy. Oczywiście, można przyjąć, że reżyser zostawił miejsce dla interpretacji widzów, dla własnych przemyśleń i teorii. Jak dla mnie jednak tego miejsca było zbyt dużo, zbyt wiele niedopowiedzeń. Skoro historia momentami się nie kleiła, to miałam nadzieję przynajmniej na zakończenie, składające wszystkie elementy w całość. Tymczasem końcówka (skądinąd bardzo dobra) gmatwała wszystko jeszcze bardziej.

Duchy i zjawy chyba najmocniej działają mi na wyobraźnię, ich przedstawienia na filmach i zdjęciach (chociażby w tajlandzkim "Shutterze") straszą mnie z wyjątkowo dobrym skutkiem, a jednak w "Noroi" czegoś mi zabrakło. Może medium opanowanego przez demona, które choć raz spojrzałoby prosto w obiektyw a tym samym prosto na mnie wywołując ciarki na plecach? Może nieco więcej tajemniczych odgłosów zamiast faceta w foli aluminiowej, który uparcie kojarzył mi się z trójką bohaterów siedzących na kanapie w szpiczastych czapeczkach w filmie "Znaki"? A może po prostu moje oczekiwania były zbyt wygórowane? Mimo tego oceniam film bardzo wysoko. Za klimat, za wciągającą historię, w którą zaangażowałam się od początku, za kilka scen, które zapewne na długo pozostaną w mojej pamięci, za ciekawy finał, który jednak pozostawił pewien niedosyt. Jeśli ktoś będzie miał okazję zobaczyć obraz Kojiego Shiraishiego, to oczywiście z całego serca polecam, bo na pewno warto. Jest to coś nowego, odstającego od typowych horrorów verite i typowego azjatyckiego kina grozy, a jednocześnie łączącego to, co w obu konwencjach najlepsze.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones