Recenzja filmu

Pan Smith jedzie do Waszyngtonu (1939)
Frank Capra
James Stewart
Claude Rains

Film, o jakim Polacy dopiero myślą

Stwierdzenie, że Polska jest zacofanym krajem, odkrywcze nie jest. Dobrze wiadomo również, że potwierdza to poziom kinematografii. Mimo to wciąż są filmy, w których różnicę cywilizacyjną między
Stwierdzenie, że Polska jest zacofanym krajem, odkrywcze nie jest. Dobrze wiadomo również, że potwierdza to poziom kinematografii. Mimo to wciąż są filmy, w których różnicę cywilizacyjną między naszym krajem a Zachodem widać szczególnie wyraźnie i jednym z nich jest właśnie "Pan Smith jedzie do Waszyngtonu". Fabularnie ten klasyk Capry wydaje się banalny, nawet dziecinny - oto młody, inteligentny i szlachetny mężczyzna zostaje nagle mianowany senatorem, po przybyciu do stolicy przekonuje się jednak, że nie wszystko układa się, jak powinno i postanawia coś z tym zrobić. Proste, nieprawdaż? Takie się wydaje i takie jest, a mimo to polska sztuka filmowa dopiero niedawno zdobyła się na coś podobnego - szybko popadający w fabularne absurdy serial "Ekipa". Mimo bowiem całej prostoty fabularnej takiego filmu raczej nie da się zrobić ani w słabej demokracji, a już na pewno nie za socjalizmu. Cała fabuła opiera się bowiem na jednym z najbardziej podstawowych, najoczywistszych i najtrudniej przyswajalnych truizmów tego ustroju - zgodnie z nazwą olbrzymią zależność od inicjatywy obywatelskiej. Właściwie zresztą wszystkie ustroje nietotalitarne nie mogą istnieć bez dobrowolnego zaangażowania społeczeństwa, ale chyba żaden inny aż w takim stopniu jak właśnie demokracja. Nie sądzę jednak, żeby taki film potrafił zrobić bardziej osiadły w Stanach reżyser. Takie spojrzenie na amerykański ustrój wymagało właśnie twórcy, który przybył do Ameryki z własnego kraju. Kraju, dodajmy, dość podobnego do Polski. Włosi bowiem podobnie jak my mają za sobą długi okres rozdrobnienia i obcej okupacji (dłuższy nawet niż my). Zawdzięczają to zresztą, tak samo jak my, krótkowzroczności politycznej i konsumpcyjnemu trybowi życia. Oni również znani są z relatywnego stosunku do religii. W przeciwieństwie do innych reżyserów włoskiego pochodzenia (Scorsese i Coppoli), nie zajmował się wciąż tymi wadami narodowymi rodaków, a kręcił filmy przedstawiające ideały dominujących w Ameryce anglosaskich protestantów (WASP). I tak jak "To wspaniałe życie" przedstawia dużo bardziej nabożny stosunek do religii, tak "Pan Smith..." mówi o poważnym stosunku do państwa i prawa. Film oprócz "słusznej merytoryki" jest też nienaganny od strony technicznej. Wśród obsady wyróżnia się oczywiście Stewart, ale nie ustępują mu Jean Arthur i mistrz drugiego planu, Thomas Mitchell. Znakomita jest też scenografia Waszyngtonu oraz wykorzystująca wiele motywów amerykańsko-patriotycznych muzyka Dimitriego Tiomkina. Wiele osób na pewno razi duża ostentacyjność patriotyzmu w amerykańskim wydaniu. Najgłośniej (a więc i najostentacyjniej) jednak mówią to jak zawsze ci, którzy mają najmniej do powiedzenia. Sam też narzuca się wniosek, że tak zawsze rozbite i podzielone Włochy po wojnie zostały jednak silnym i bogatym państwem, a my?
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones