Próba rewitalizacji niesławnego obozu nad Crystal Lake zakończyła się sromotną porażką, czego główną przyczyną okazała się postać morderczej Pameli Voorhees. Jedyna ocalała z urządzonej przez nią
Próba rewitalizacji niesławnego obozu nad Crystal Lake zakończyła się sromotną porażką, czego główną przyczyną okazała się postać morderczej Pameli Voorhees. Jedyna ocalała z urządzonej przez nią rzezi wspominała później o chłopcu wynurzającym się z jeziora, aby wciągnąć ją pod wodę. Czy było to jedynie przywidzenie będącej w szoku dziewczyny? Czy mógł to być rzekomo zmarły w dzieciństwie syn pani Voorhees?
"Piątek 13-go" w reżyserii Seana S. Cunninghama okazał się tak olbrzymim sukcesem, że powstanie kontynuacji było tylko kwestią czasu. Bardzo krótkiego czasu. Na ekranie przerwa w wydarzeniach trwa pięć lat, jednak faktyczna przerwa między pierwszą a drugą częścią trwała niespełna rok. Za kamerą stanął tym razem Steve Miner, który przez wielu fanów cyklu uznawany jest za tego twórcę, który ukształtował ostateczny kształt serii. Mówiąc ściślej: w annałach Miner zapisał się przede wszystkim jako ten, który na ekrany wprowadził główną gwiazdę całego przedsięwzięcia. Jason, bo o nim rzecz jasna mowa, to prawdziwa maszyna do zabijania rodem z zaświatów, a jednocześnie jeden z najpopularniejszych bohaterów kina grozy w ogóle. Swą sławą dorównuje nieśmiertelnemu Freddy'emu z ulicy Wiązów i Michaelowi Myersowi z Haddonfield. Resztę pozostawia daleko w tyle. Zastąpiwszy swą zdekapitowaną rodzicielkę na stanowisku pogromcy zdeprawowanej młodzieży chwyta za maczetę i jeszcze raz zamienia leśne ostępy wokół jeziora Crystal w krwawą łaźnię.
Tyle w kwestii zmian podstawowych i doniosłych zarazem. Fabularnie "Piątek trzynastego II" jest, z grubsza rzecz biorąc, powtórzeniem schematu znanego z części pierwszej. Miejscami podobieństwa i nawiązania do poprzednika są na tyle czytelne, że pokusić się można wręcz o stwierdzenie, że mamy do czynienia z remakiem. Ekspresowe tempo powstawania filmu Minera z pewnością nie sprzyjało pracom nad konstruowaniem zaskakującej i oryginalnej intrygi. Trzeba jednak zaznaczyć, że ów brak inwencji i nowości w trakcie seansu bynajmniej zbytnio nie przeszkadza. Na pewno nie zatwardziałemu miłośnikowi młodzieżowych slasherów z lat 80. "Dwójka" posiada bowiem wszystkie najlepsze cechy tego typu produkcji. Nie jest to pozycja skomplikowana, ani ambitna. Jest za to bardzo skuteczna w swoim własnym przedziale gatunkowym.
"Wróćmy na jeziora, gdy zapadnie mrok / Znajdziesz tu swoją przygodę, wrócisz tu za rok", śpiewał przed laty Krzysztof Klenczon. Cóż, w tym szaleństwie z pewnością jest jakaś metoda. Kolejne odsłony "Piątku" rokrocznie trafiały do kin, regularnie przyciągając przed ekrany spragnioną mrocznej przygody wierną widownię. A że "Czerwonym gitarom" chodziło ściśle o Mazury... To już inna sprawa.