Recenzja filmu

Polityka (2019)
Patryk Vega
Andrzej Grabowski
Zbigniew Zamachowski

Oczekiwania

Nie ma co ukrywać: myśmy wszyscy dobrze wiedzieli, co w tym filmie być musi i na salę, prócz popcornu, zabraliśmy nasze oczekiwania. A co dostaliśmy?
Boy, oh, boy, ale mieliśmy oczekiwania!

Że w ten głupi PiS Vegauderzy i że się ten głupi PiS na krzywy ryj przed wyborami wywali. I że się tak wywali, że już się nie podniesie, bo ludzie wreszcie zobaczą, to co ty i ja widzimy od dawna, bo wzrok jakiś taki lepsiejszy mamy (i dlatego żeśmy na ten głup PiS nie głosowali, albo głosowali, ale okrutnie rozczarowani jesteśmy i już za nic nie zagłosujemy).

Że Vegapospólstwu wytłumaczy, czemu te sądy takie ważne były i czemu przez PiS już takie ważne nie są. Że ileż można żreć to 500+, kiedy KON-STY-TU-CJA jest łamana (nawet Bono wie, że łamana, a wujek Andrzej, co w Milanówku mieszka, twierdzi że niełamana). Że kaganek oświaty Vegazaniesie pod strzechy (tj. do starszych, niewykształconych, mieszkańców wsi i małych miejscowości) i jasność w narodzie nastanie.

Albo wręcz przeciwnie: że to ostatni film Vegibędzie, w ogóle koniec Vegina amen, bo nie w tych bije co trzeba, bo się do polityki miesza, a nie wie, że te ośmiorniczki to nie PiS przecież jadł.

No ale w kinie byli i ci, co dobrze wiedzieli, że to zły film będzie (spoiler: i był), ale przyszli, żeby na ten nasz naród trochę z bocznego siedzenia popatrzeć. Żeby poobserwować, z czego się ci głupi (a może i nie głupi, może nawet i bliźni) śmieją i czemu najgłośniej, jak z ekranu pada tekst dobrze znany, bo przez polityka, nie scenarzystę, napisany.

Inni jeszcze (a może ci sami) przyszli, żeby poubolewać uczenie nad tymi wspaniałymi aktorami (bo przecież nie nad Vegą, od niego niczego nie oczekiwaliśmy, twórczość znaliśmy), że się zgodzili w takim paskudztwie wystąpić. I to nie takim zwyczajnym paskudztwie, tylko takim, z którego nienawiścią zionie (spoiler: nie zionie aż tak bardzo), a przecie w końcu HejtStop, przemocowa komunikacja taka zła (i sami ci aktorzy na fejsbuku piszą, że zła i nawet nakładki na profilowym zmieniają). Wolność artystyczna wolnością artystyczną, poglądy polityczne poglądami politycznymi (swoją drogą śmieszne troszeczkę, że ci aktorzy od "Solid Gold"to tak bardzo wolność artystyczną sobie cenią, że aż premierę filmu przesunęli, co by się w politykę nie mieszać za bardzo, a ci od Vegiprzeciwnie – walczą jak ci pod sejmem za słuszną ideę, wolność artystyczną na ołtarzu "Polityki" [pieniądza?] składając). Ale gdzie, szanowni i szanowne, odpowiedzialność w tym wszystkim?

Tak że nie ma co ukrywać: myśmy wszyscy dobrze wiedzieli, co w tym filmie być musi i na salę, prócz popcornu, zabraliśmy nasze oczekiwania. A co dostaliśmy?

Przede wszystkim konkurs sobowtórów, którybezapelacyjnie wygrywa posłanka jedząca sałatkę podczas posiedzenia sejmu, choć starszy pan z kotem też niczego sobie. Bohaterowie wyglądają z grubsza jak ci, których dobrze z małego ekranu (albo dużego wiecu) znamy.

Hipokryci paskudni. Jak ktoś na pierwszy rzut oka nie zrozumie, że hipokryci, to Vegago łopatą w czambuł walnie i tak żonatego i przykładnego posła-katolika co kocha kobietę (nie żonę) kochającą polityków pokaże, że ktoś ten zrozumieć będzie musiał, że to hipokryci jednak. Do walenia w czambuł łopatą przyzwyczaić się musimy, bo tak właśnie Veganam świat tłumaczy: hiperjednoznacznie ("tak jest dokładnie, jak wam mówię, no nie inaczej, nie ma inaczej, jest tylko tak dokładnie jak tu u mnie widzicie") i hiperprosto ("no przecież prezes rządzi, bo mówi, że rządzi, więc rządzi"), że aż głowa boli po seansie.

A jacy głupi ci politycy (ukłony dla pani premier i pupila)! Dopiero co od obierania ziemniaków wstali, a na mównicę sejmową iść potrzeba i przemawiać, projekty ustaw czytać, przemówień na blachę się wyuczać. Ledwie się pierwszy meszek pod nosem pojawił, a już do wojska wołają (ale że młodzieńcza buta i fantazja jest, to i kariera wielka). Nie tylko śmieszni są, ale z ambicjami! Ta ich głupota ma (kiepskiej jakości) skrzydła, na których chcą wzlecieć na wyżyny władzy, ale które łamią się przy lżejszym podmuchu. No śmieszni są niemożebnie, ale i jakoś tak się z nich niezjadliwie Vegaśmieje, no jak z prostych ludzi po prostu i to nie takich złych ludzi, tylko zwyczajnie mało mądrych.

Vegaprzygotował też specjalną laurkę dla prezesa (czyt.: spojrzał na swojego bohatera empatycznie). Co prawda w świecie Vegi(a pewnie i w naszym też) prezes steruje z tylnego siedzenia, ale nie jest głupi, wie, kto stara się nim manipulować, nie jest bezideowy. Nawet jeśli młodego rehabilitanta przeraża to, w co prezes bez reszty wierzy, to jednak on jeden w tym filmie wiarę w ideę posiada. Ale prezes to przede wszystkim starszy człowiek. A sami wiecie, jak to jest ze starszymi ludźmi – samotni są, okropnie opuszczeni. Zdrowie już nie to, nie ma nikogo bliskiego, żeby porozmawiać. Zamknięci w czterech ścianach, wyzuci z radości życia, czekają na śmierć. Vegazabiera prezesa na przejażdżkę, tak jak i my zabieramy naszych dziadków, których nikt nie odwiedza, bo nie ma czasu, na spacer. Serce roście. Ten (niezamierzenie?) społecznie zaangażowany wątek samotnej starości kompensuje (ale nieznacznie) totalnie szkodliwy (społecznie zresztą) wątek wyśmianej choroby psychicznej pana ministra, który lubi teorie spiskowe.

Z obowiązku dziennikarskiego (którego nie posiadam) trzeba odnotować, że na ekranie pojawia się też ojciec dyrektor, liczący (oczywiście) pieniądze. Od ubogich te pieniądze (fe! Jak tak można od takich bidnych wyciągać kasę), ale i od bogatych, tj. państwa (fe! Jak tak można z NASZYCH podatków). Wyciąga i zabiera, ale (ku rozczarowaniu wielu z nas) nie po to, by sobie willę wybudować, lecz żeby na szkołę było, na rozwój młodzieży najlepiej. Czyli w sumie zły ten ojciec dyrektor, ale nie tak do końca.

Wtem! Zwrot, proszę szanownych! No bo się okazuje (niespodzianka, niespodzianka), że nie tylko ci z partii rządzącej to źli są, ale ci drudzy też. Tak że z grubsza remis, w sensie wszyscy przegrali, a najbardziej to my siedzący po tej drugiej stronie ekranu, a obsadzeni w filmie w roli społeczeństwa.

Na koniec wkracza On (Daniel Olbrychski). Człowiek z żelaznego auta. Z żelaznymi zasadami. Dobry, po prostu dobry człowiek. Jeden z nas. Nieumoczony (choć manipulacje polityczne go nie ominą). Chce polityki opartej na wartościach, nie podziałach. Na takim zupełnie podstawowym poziomie chce tego co my, ma dość tego, czego dość mamy my. Ma dość polityków (wszystkich polityków, opozycyjnych też), którzy z premedytacją wyzwalają w nas najgorsze instynkty. W nas, tj. we wspólnocie, która - wbrew pozorom - ma moc. "IDŹCIE NA WYBORY", "TO OD WAS ZALEŻY", "KAŻDY GŁOS SIĘ LICZY", nawołuje dziennikarz, informując o dacie wyborów (swoją drogą, ten fragment filmu warto by puścić w obieg przed wyborami - choć ocieka patosem, to trafia prosto w serce).

I tak z grubsza ten cyrk Vegisię przedstawia. Vegapodsycał zainteresowanie filmem, wrzucając do sieci co bardziej pikantne fragmenty. Tworzył (świadomie i skutecznie) otoczkę filmu wyklętego, filmu, który być może naród będzie musiał oglądać w podziemiu (tj. na chińskich serwerach). No i zadziałało. Poszliśmy zobaczyć, sami się przekonać. Wyszliśmy z kina jako wspólnota ludzi zjednoczonych w rozczarowaniu. Bo za mało w ten głupi PiS uderzył, tak że PiS się raczej potknął niż na zbity ryj wywalił. Bo przecie nic o tych sądach za bardzo nie było, w ogóle afer za mało, ludzie się nie dowiedzą (bo skąd, jak TVN nie oglądają?). Bo niby źle, że w naszych uderza, ale (niestety) w tych drugich też bije (mniej oczywiście). Ludzie się śmiali głośno z tego, z czego, zgodnie z przewidywaniami wnikliwych obserwatorów współczesności, śmiać się powinni. Nihil novi. Trochę film szkodliwy, bo niby atakują, ale takim bardziej tekturowym mieczem agresji i jeszcze na końcu plaster na zadane rany przyklejają, więc nie ma co za bardzo się tych (nie takich znowu) biednych aktorów czepiać.

Vegamoże i czuje to, co i my, zredukowani do masy społecznej, czujemy (choć u Vegito raczej nie czucie, a chłodna kalkulacja). Tym razem jednak w każdym z nas z osobna trochę gorętsze te emocje były (a obliczenia Vegiokazały się niedoszacowane). Może dlatego, że ostatnie lata, to nie tylko żarty z jedzenia sałatki w ławie sejmowej, tak, jak widzi to Vega, ale przede wszystkim przebudzenie społeczeństwa obywatelskiego?

Niestety, Vega nieudolnie sili się na reżysera zaangażowanego, profetę wręcz. Marny to przecież profeta, który mówi to, co wiemy. Wbrew oczekiwaniom (a nawet zgodnie z nimi) Veganam szerzej oczu, niż je mieliśmy otwarte, nie otwiera. Trudno jednak go ignorować – chcemy czy nie, Veganie tyle zaprasza, co zmusza nas do podjęcia z nim rozmowy. Ale czy czegoś się z tej rozmowy o polityce dowiemy? Chyba nie.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
18 miesięcy dokumentacji. Setki rozmów z ludźmi formującymi bieżący organizm polityczny. Później –... czytaj więcej
O zabawnym trailerze okraszonym popularnym utworem zespołu "Piersi", fragmentach filmu publikowanych... czytaj więcej
Już od pierwszych minut seansu można domyślić się, że film będzie taki, jaki jest już do samego końca.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones