Recenzja filmu

Powrót żywych trupów 2 (1988)
Ken Wiederhorn
Michael Kenworthy
Dana Ashbrook

Drugi powrót

Legendarne filmy grozy, którym pozwolono istnieć i korzystać ze swojej wyjątkowości, bez obciążenia w postaci niezliczonych kontynuacji stanowią niewątpliwie mniejszość. Kolejne sequele, prequele
Legendarne filmy grozy, którym pozwolono istnieć i korzystać ze swojej wyjątkowości, bez obciążenia w postaci niezliczonych kontynuacji stanowią niewątpliwie mniejszość. Kolejne sequele, prequele i inne wariacje na znane i doceniane tematy wypełniają sporą przestrzeń w historii naszego ulubionego gatunku. Mimo iż zdarzały się w historii kontynuacje wybitne, znakomita ich większość woła o pomstę do nieba. Prawdziwym urodzajem pod tym względem były lata osiemdziesiąte,  w których tylko nielicznym filmom udało się uniknąć producenckiej manii powielania i pakowania na nowo tego, co znane i lubiane. Trudno więc dziwić się, że podobny los spotkał słynny "Powrót żywych trupów" Dana O’Bannona – film, który sam w sobie przecież stanowił wariację na temat motywów z "Nocy żywych trupów" George’a Romero. Stało się więc. Ale czy stało się źle? Odpowiedź poniżej.

Na początku filmu obserwujemy transport tajemniczych beczek, z których jedna stała się przyczyną zamieszania w poprzedniej części filmu. Jak się domyślamy – cała sprawa została zatuszowana, a wszystko zmierza do tego, żeby ostatnie pojemniki zniknęły z obszaru zainteresowania postronnych jednostek. Tak się jednak nie dzieje, bowiem kilka niefortunnych zbiegów okoliczności przyczynia się do tego, że jedna z beczek ląduje z dala od swojego miejsca przeznaczenia. Pojemnik odnajduje grupa chłopców, którzy przez nieuwagę uwalniają jego zawartość. Pech sprawia, że tuż obok znajduje się lokalny cmentarz i krypta, po której kręcą się dwie cmentarne hieny...

Jak widać, twórcy filmu przyjęli zasadę nie zmieniania tego, co stanowiło o popularności pierwowzoru. Fabuła drugiej części filmu nie odbiega daleko od filmu O'Bannona. Pojawiają się rozpoznawalne wątki i motywy, bliźniacze jest również zawiązanie akcji. Pozostawiono nawet parę aktorów, która w poprzednim filmie okazała się sprawcami całego zamieszania. Tu zostają co prawda sprowadzeni na plan drugi, ale ich wygląd, wzajemne relacje, a nawet niektóre dialogi są z pierwowzoru -  skopiowane bez większej finezji.

Pierwsza rzecz, jaka rzuca się w oczy po kilkunastu minutach spędzonych z drugą częścią filmu, to wątpliwości co do klasyfikacji gatunkowej. Znika gdzieś balans, jaki udało się twórcom poprzedniej części zachować w lawirowaniu między horrorem a czarną komedią. Kontynuacja zachowała zdumiewająco mało elementów typowych dla horroru, za cenę nagromadzenia wątków komediowych.

Niestety – sam humor jest o klasę niżej. Gagów jest co prawda więcej, ale zarazem spora ich część jest chybiona i włożona na siłę. Do tego ma się denerwujące wrażenie, że znaczna część wątków i postaci została wprowadzona do fabuły, żeby scenarzysta miał na czym powiesić kolejne dowcipy i gagi. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby film nie tracił na spójności. Ale taki już urok tej serii. Przyznać jednak trzeba, że kilka sytuacji faktycznie śmieszy i  zapada w pamięć, jak choćby scena telefonicznej rozmowy z zombie, czy zwłoki przypominające ("jak żyw" – chciałoby się rzec) w swoich podrygach Michaela Jacksona z teledysku "Thriller".

Mimo tego brakuje w filmie Kena Wiederhorna czegoś, co mogłoby piętrzące się w nieskończoność gagi zrównoważyć. Do tego wszystkiego film staje się w którymś momencie nieznośnie komiksowy i utrzymuje tę konwencje już do samego końca.
Akcja filmu przenosi się na przedmieścia, co sprawia, że trudniej twórcom do tematu zombie dokleić jakąś sensowną wymowę. Reżyser ucieka od aspiracji tego typu, skupiając się na dostarczaniu lekkiej rozrywki. Ci z was, którzy poszukują wyłącznie takich doznań, nie będą pewnie zawiedzeni, ale jak dla mnie – na kontynuację godną filmu O'Bannona to zdecydowanie za mało.

Denerwuje chaotyczna i nie budząca zainteresowania akcja. Reżyser przedstawia nam między innymi zmagania dzieciaka ze swoim prześladowcą (rozwiązane, przyznaje – dość pomysłowo, bo przy pomocy śrubokręta) oraz rodzące się uczucie między siostrą dzieciaka i monterem telewizji kablowej. Właściwie żaden z tych wątków nie jest wprowadzony na tyle sprawnie, żeby wzbudzić w widzu zainteresowanie, co sprawia, że większą część uwagi skupia on na typowaniu, który z bohaterów – jako kolejny, zostanie zeżarty przez zombie.

Takie nastawienie towarzyszy do końca seansu, do tego z rosnącym zniecierpliwieniem. Po godzinie akcja zwalnia i zaczyna się plątać w poszukiwaniu rozwiązania, które ostatecznie okaże się jednym z większych rozczarowań, które dane będzie widzowi przełknąć. Cudaczny happy end stanowi ostateczny dowód na to, że Wiederhorn chciał dobrze, a wyszło jak zwykle.

"Powrotowi żywych trupów 2" zabrakło polotu i błyskotliwości pierwowzoru. Niektóre jego elementy są przekombinowane i brak im wyrazistego i prostego pomysłu. Dotyczy to choćby charakteryzacji zombie, która jest karykaturalna i przerysowana, a którą od trafionego pomysłu przedstawienia zombie, inspirowanego fotografiami doświadczonych przez wojnę kombatantów (jak to miało miejsce w filmie O'Bannona) dzielą lata świetlne.

Podsumowując – druga część jednej z najsłynniejszych serii o żywych trupach jest filmem średnim. Wszystkie jej plusy mają swoją genezę w pierwowzorze i najczęściej zostały z niego wprost skopiowane. Ta seria doczekała się co prawda gorszych kontynuacji, ale trudno uznać to za szczególną zaletę pod adresem reżysera – Kena Wiederhorna.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones