Recenzja filmu

Rzeź (2006)
David Arquette
Jaime King
Lukas Haas

Krótki film o... wszystkim

Niedawno narzekałam w recenzji "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną" na brak dobrych współczesnych slasherów i w tej właśnie chwili zwątpienia wpadł w moje ręce film Davida Arquette’a (z tych
Niedawno narzekałam w recenzji "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną" na brak dobrych współczesnych slasherów i w tej właśnie chwili zwątpienia wpadł w moje ręce film Davida Arquette’a (z tych Arquette’ów) pt. "The tripper". Polskie tłumaczenie tego tytułu (odkrywcza "Rzeź" według dystrybutora musi nam wystarczyć) nie oddaje istoty angielskiego słowa "tripper" oznaczającego wycieczkowicza, ale zawierającego w sobie również wyraz "ripper" czyli "rozpruwacz", co sugeruje nam, że obejrzymy film drogi połączony ze smakowitym wypruwaniem flaków.

Jednak "The tripper" nie jest czystym slasherem, ale pastiszem tego gatunku, i to w dodatku z nadbudową ideologiczną. Po obejrzeniu pierwszych scen filmu byłam przekonana, że mam do czynienia z arcydziełem.

Oto widzimy narodziny zła. Mały chłopiec (świetnie obsadzony Alan Draven) ogląda w telewizji zdjęcia z wojny w Wietnamie (Arquette posłużył się tutaj – nieco ryzykownie – archiwalnymi zdjęciami), okraszone pacyfistycznie zabarwionym komentarzem, który staje się antywojennym manifestem ogłaszanym światu przez reżysera. W tle widzimy ojca – ubogiego drwala, któremu brakuje pieniędzy na leczenie śmiertelnie chorej żony. Ojciec zabiera chłopca do lasu, na teren wycinki, gdzie pracuje i gdzie dochodzi do fatalnego w skutkach starcia z ekologami, którzy stają w obronie "biednych, bezbronnych drzew". Mamy tutaj piękną scenę z wykorzystaniem piły mechanicznej (w ogóle znajdziemy w "The tripper" wiele odniesień do klasycznych slasherów) i po tym pięknym otwarciu spodziewałam się równie dobrego dalszego ciągu.

Jednak David Arquette nie był w stanie utrzymać całego filmu na tym trudnym do osiągnięcia poziomie groteski rodem z "Teksańskiej masakry..." i w dalszej części wstępuje niestety w rejony braku dobrego smaku i absolutnego kiczu, choć znajdziemy tu również prawdziwe perełki. Mamy więc grupę młodych ludzi, którzy w oparach narkotyków wyruszają na festiwal muzyczny mający odbyć się w głębi puszczy. Niespodziewanie pojawiający się na ulicy pies doprowadza do niegroźnej kolizji, a grupa "tubylców" w kraciastych koszulach dopełnia dzieła, rzucając butelką w głowę jednego z hippisów – Ivana (Lukas Haas). Do tego momentu można się jeszcze spodziewać po "The tripper" samych dobrych rzeczy. Głównie dzięki atmosferze tajemniczości, którą udało się uzyskać reżyserowi, oraz świetnym zdjęciom Bobby’ego Bukowskiego. Las pełen wiekowych sekwoi w obiektywie Bukowskiego nabiera cech żywej istoty. Jest przepastny i groźny w pewien zawoalowany, troszkę bajkowy sposób, a grupka rozsypanych wśród drzew kolorowych hippisów wydaje się bezbronna i wydana na pastwę nieznanego niebezpieczeństwa. Ale po tych początkowych wzbudzających apetyt perypetiach bohaterowie docierają wreszcie na miejsce, gdzie dochodzi do kolejnych niepokojących wypadków już na tle całkiem pospolitego tłumu młodzieży spragnionej dobrej zabawy.

Arquette ma za sobą role w niezliczonej ilości filmów klasy B, w tym w sadze "Krzyk" Wesa Cravena i widać, że czerpał garściami również z tych nie najlepszych wzorów. Poza tym odnoszę wrażenie, że usiłował umieścić w "The tripper" zbyt wiele wątków, które razem stworzyły chaotyczną mieszankę bez konkretnego kierunku choć na celu reżyser miał stworzenie satyry politycznej. Mamy tu więc wątek zwariowanych ekologów, seryjnego mordercę, krwawą rzeź, hippisów, szalone psy i wątki polityczne.

Według mnie najlepiej wypadają właśnie obserwacje amerykańskiego społeczeństwa – a więc zderzenie naćpanych do nieprzytomności pseudo-hippisów z przedstawicielami soli amerykańskiej ziemi – zwolennikami Busha i wojny w Iraku, z których każdy posiada co najmniej jedną sztukę broni palnej. Na styku tych dwóch środowisk stoi nieco zrezygnowany szeryf Hall (Thomas Jane), który stara się zaprowadzić jakiś porządek w tym chaosie, mając jednocześnie świadomość, że w głębi lasu grasuje seryjny morderca czyhający na ofiarę, o którą nietrudno w lesie pełnym pijanych dzieciaków. Arquette na swój prześmiewczy sposób stworzył w "The tripper" własnego mordercę w nowym uniformie. Po zamaskowanych Leatherfasie ("Teksańska masakra piłą mechaniczną"), Michaelu Myersie ("Halloween") czy JasonieVoorheesie ("Piątek 13-go"), kolej na całkiem nowego negatywnego bohatera - w garniturze, masce Ronalda Reagana i z wielką siekierą w dłoni. Na polskim widzu z pewnością nie wywrze on tak piorunującego wrażenia jak na przeciętnym Amerykaninie, który potrafi wymienić z pamięci wszystkich prezydentów USA, niemniej uważam go za ciekawy dodatek do panteonu "slasherowych" morderców.

Film Arquette’a jest nierówny i brakuje mu spójności, ale warto go obejrzeć dla kilku świetnych scen, bezpretensjonalnego poczucia humoru, ciekawych zdjęć i dobrej muzyki (współwykonawcą dwóch piosenek jest sam reżyser, który gra również Muffa - jednego ze "złych tubylców"). Warto pamiętać, że "The tripper" jest pierwszym pełnometrażowym filmem Arquette'a. Ja w przyszłości chętnie się przekonam, co jeszcze ten początkujący reżyser ma do pokazania.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones