Recenzja filmu

She Monkeys (2011)
Lisa Aschan
Mathilda Paradeiser
Linda Molin

O dziewczynie, która uprawiała woltyżerkę

Film Aschan jest smutnym przykładem epigoństwa, marną podróbką, która na domiar złego ma wielkie pretensje do wielkości.
Tajemnicze hasło reklamuje film Lisy Aschan. Polski dystrybutor okrzyknął go współczesnym westernem. Skąd wziął się ten western? Trudno powiedzieć. Niby pojawiają się w filmie konie, ale bohaterowie nie wykorzystują ich do zaganiania bydła i włóczenia się po stepach, tylko do woltyżerki. Nie ma tu żadnych kapeluszy, rewolwerów i szeryfów, jest jedna wiatrówka i dwie młode dziewczyny. Jedna ma na imię Emma i próbuje dostać się do zespołu gimnastyki artystycznej na koniach. Druga jest w nim gwiazdą i ma na imię Cassandra.

Dzieli je więcej niż łączy. Emma jest cicha, zamknięta w sobie i boi się świata. Cassandra natomiast jest pewna siebie, stanowcza, lubi dominować. Szybko rodzi się między nimi dziwna więź, oparta na dominacji i seksualnym napięciu. Dziewczyny stawiają się w niezręcznych sytuacjach, eksperymentują, dotykają niebezpiecznych przedmiotów, przekraczają wspólnie granice, których w pojedynkę nigdy nie potrafiły przekroczyć. Niewiele przy tym mówią, poprzestają raczej na ironicznych uśmiechach i krótkich komendach. Prawie jak w wojsku. Napięcie rośnie, choć nie udziela się ono widzowi – od razu wiadomo, że coś tu się zdarzy, że dojdzie do zerwania tego perwersyjnego kontraktu, próby wyrwania się z matni.

Wokoło krajobraz jest dziwnie uporządkowany, banalny i skromny. To jakaś mała mieścina, może wioska, w której jest kilka chat, jedna stadnina, sporo opuszczonych magazynów. Nieprzypadkowo świat wygląda właśnie tak – jego obraz, zimny, bezduszny, ma uwypuklać atrofię uczuć, a może raczej kompletną nieumiejętność w ich okazywaniu i radzeniu sobie z nimi. Kultura wcale w tym nie pomaga – jest martwa albo to tylko tresura. Jednym słowem: masakra. Ludzie z desperacji poszukują wzorów zachowań u zwierząt. Mała siostrzyczka Emmy najpierw utraci niewinność na miejskim basenie, gdy ktoś zwróci jej uwagę, że powinna nosić górną część kostiumu kąpielowego, potem zacznie podpatrywać zapładnianie klaczy, a następnie przygotuje dla nastoletniego kuzyna taniec erotyczny i zapyta go, czy mógłby ją podotykać. Oczywiście, trochę ironizuję, streszczając fabułę, nie da się jednak nie ironizować, gdy pisze się o tym filmie. Równie pretensjonalnej powiastki filozoficznej naprawdę dawno nie widziałem.

Wszystko jest tu już z założenia symboliczne, ważne i niepokojące. Gwizdek do tresury psa, cętkowane bikini dziecka, dotyki, spojrzenia. Reżyserka chwali się w wywiadach, że jedną z jej głównych inspiracji była "Historia Oka" Bataille’a. To, że się książki czyta, nie znaczy jednak, że się je rozumie. Mnie rzucają się w oczy inne inspiracje, z filmowego podwórka. Oglądając "She Monkeys", widzę, że ktoś chciał tu zrobić drugiego "Kła". Aschan nie ma jednak biegłości warsztatowej Lanthimosa, jego wyobraźni, nie umie pisać tak absurdalnych dialogów jak Grek, wreszcie, nie wie, co to humor. Jej film jest smutnym przykładem epigoństwa, marną podróbką, która na domiar złego ma wielkie pretensje do wielkości.
1 10 6
Rocznik '83. Absolwent filmoznawstwa UAM. Krytyk filmowy. Prowadzi dział filmowy w Dwutygodnik.com. Zwycięzca konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2007). Współzałożyciel nieistniejącej już "Gazety... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones