Recenzja filmu

Silverado (1985)
Lawrence Kasdan
Kevin Kline
Scott Glenn

Czterej muszkieterowie

Gdybym obejrzał "Silverado", będąc dzieciakiem czy nawet nastolatkiem, to film ten z miejsca stałby się jednym z moich ulubionych. Bo to nie tylko udany (choć jednocześnie bardzo prosty) western,
Jeżeli szukacie brudnego westernu o głębokiej fabule, to mogę od razu napisać wprost: źle trafiliście. W "Silverado" wszystko jest proste i pozbawione jakichkolwiek komplikacji. Po pierwsze bohaterowie są czarno-biali i od razu będziecie wiedzieli, kto jest dobry, a kto zły. Po drugie ich motywacje są ograne do granic: ochrona rodziny, zemsta, wyrównanie rachunków i tak dalej. Po trzecie historia zawiera w sobie wiele westernowych klisz i masa wątków będzie Wam znana z innych filmów tego typu. Nie są to jednak wady, wręcz przeciwnie. "Silverado" w swej prostocie to po prostu fajne kino przygodowe osadzone w realiach Dzikiego Zachodu. Tylko i aż tyle.

Fabuła nie stara się na nowo zdefiniować westernu. Po wyjściu z więzienia rewolwerowiec Emmet (Scott Glenn) zamierza udać się w podróż do Kalifornii, wcześniej musi jednak znaleźć swojego brata Jake’a (żywiołowy i dynamiczny jak rzadko kiedy Kevin Costner), aby wspólnie z nim odwiedzić i pożegnać swoją siostrę. Sprawy jednak błyskawicznie się komplikują: Emmet zostaje zaatakowany przez bandziorów, a po ich pokonaniu spotyka pozostawionego przez nich na śmierć Padena (Kevin Kline). Panowie decydują się na wspólną podróż i szybko wpadają w kłopoty, stając w obronie Mala (Danny Glover), a potem… Potem idzie już z górki – w historii pojawia się piękna kobieta (i to nie jedna), zły i skorumpowany szeryf, a w końcu także konieczność odzyskania miasta spod kontroli zbirów. Słowem – jest tu wszystko, co powinno znaleźć się w dobrym westernie.


Historia jest z początku prowadzona wielotorowo, tzn. każdy z naszych bohaterów ma swoją oddzielną opowieść. Emmet zamierza po prostu zrobić swoje i wyjechać z miasteczka. Jego brat, wiecznie szukający zwady cwaniaczek Jake, raz po raz pakuje się w kłopoty. Paden zaprzyjaźnia się z prowadzącą salon Stellą (świetna Linda Hunt), a Mal szuka sprawiedliwości. My natomiast od samego początku możemy się domyślić, że losy naszych herosów w końcu się przetną i panowie będą musieli współpracować, nie ma jednak ryzyka że w pewnym momencie się w tym wszystkim pogubimy. Jak wspomniałem, historia jest mimo wszystko bardzo prosta i choć poszczególne wątki to nic nowego (bo podobne rzeczy widzieliśmy nie raz), to są zrealizowane na tyle rzetelnie i zagrane na tyle dobrze, że śledzimy je z ciekawością.

Na papierze obsada "Silverado" wygląda wręcz niesamowicie i na szczęście również w praktyce nie zawodzi. Scott Glenn idealnie odnajduje się w roli raczej małomównego twardziela, a Kevin Costner tworzy naprawdę fajną kreację wiecznie pobudzonego i pełnego energii Jake’a. Bardzo dobrze wypadają również Kevin Kline w roli stonowanego Padena i Danny Glover jako chcący się zrewanżować bandziorom Mal. Na spore pochwały zasługuje też drugi plan – o Lindzie Hunt już pisałem, natomiast trzeba też wspomnieć Briana Dennehy'ego. Jego Cobb to prawdziwy skurczybyk i twardziel, który z podniesioną głową ruszy naprzeciw przeznaczeniu z rewolwerem w dłoni.

Zostając w temacie rewolwerów, warto napisać parę słów o strzelaninach. Jak w każdym westernie jest ich cała masa i mimo upływu niemalże 30 lat od premiery nadal zupełnie nieźle się je ogląda. Oczywiście mogłyby być bardziej dynamiczne i realistyczne, można by też bardziej zaangażować w nie otoczenie, natomiast zdaję sobie sprawę że patrzę na to przez pryzmat dzisiejszego kina i byłoby to czepianie się na siłę. Najważniejsze jest to, że można je oglądać bez zażenowania, są bowiem odpowiednio odmierzone i po prostu przyzwoicie zrealizowane.


Dobre wrażenie robi też scenografia. Wnętrza saloonów nie są na szczęście sterylne i sztuczne, jest wręcz dokładnie na odwrót – zatłoczone i zadymione wyglądają świetnie i pozwalają poczuć klimat Dzikiego Zachodu, podobnie jak chociażby ulice miasteczka. Zresztą, wszystkie lokacje użyte w filmie wyglądają po prostu dobrze i tworzą odpowiednią atmosferę. Za to ogromny plus.

Trzeba też wspomnieć o jeszcze jednej dużej zalecie filmu, jaką jest idealne niemal odmierzenie proporcji między akcją a opowiadaniem historii. Całość trwa nieco ponad dwie godziny, ale nie nudzi ani przez chwilę właśnie ze względu na świetny balans. Z jednej strony nigdy nie czujemy się przytłoczeni akcją, bo wspomniane przed chwilą historie bohaterów pozwalają nam odetchnąć i lepiej poznać postacie. Z drugiej zaś nigdy nie staje się to monotonne, bo w odpowiednim momencie ktoś zawsze sięga po rewolwer lub strzelbę. W rezultacie całość jest świetnie skrojona i nie pozwala się nudzić choćby przez chwilę.


Podsumowując, podczas seansu nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że gdybym obejrzał "Silverado", będąc dzieciakiem czy nawet nastolatkiem, to film ten z miejsca stałby się jednym z moich ulubionych. Bo to nie tylko udany (choć jednocześnie bardzo prosty) western, ale przede wszystkim naprawdę fajne awanturnicze kino przygodowe, gdzie wszystko jest na swoim miejscu. Bohaterów bardzo łatwo polubić, a całość ma świetny klimat, co powoduje, że nawet tyle lat po premierze wciąż warto po ten tytuł sięgnąć.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones