Nareszcie! Kolejna odsłona przygód Jamesa Bonda dotarła także do USA. Na pierwsze pokazy gnały tłumy, w tym także moja skromna osoba, rozpalona wcześniejszymi zachwytami prasy i internetu.
Nareszcie! Kolejna odsłona przygód Jamesa Bonda dotarła także do USA. Na pierwsze pokazy gnały tłumy, w tym także moja skromna osoba, rozpalona wcześniejszymi zachwytami prasy i internetu. Dwudziesty trzeci odcinek serii okazał się koronkową robotą reżysera Sama Mendesa, który wykreował niesamowity film akcji. W uszach jednak słyszę, zadane przez krytyka Jacka Szczerbę pytanie o to, czy nowy Bond to jeszcze jest Bond? Szczerze? Chyba nie.
To banał, ale kino się zmienia. I ponieważ się zmienia, nawet nietykalna seria o agencie 007 musiała ewoluować. Ma zadowalać nie tylko fanów pamiętających szaleństwo na punkcie Bonda z lat 60., ale przede wszystkim trafiać w gusta współczesnego pokolenia, decydującego o tym, czy agent sprzed kilku dekad wciąż jest w multipleksach niezbędny. "Skyfall" udowadnia, że wątpliwości co do kondycji serii są całkowicie nieuzasadnione, a James Bond wciąż działa na widzów jak lep na muchy. Nowe trendy kina akcji wylewają się z ekranu, a zatem mamy bohatera zmęczonego, pełnego wątpliwości, jednak nie na tyle, by zaprzestać swojej solowej krucjaty przeciwko złu. Bond jest niedoskonały i zagubiony, ale właśnie dlatego, że to Bond odradza się w pięknym stylu.
Na jego "zmartwychwstanie" pracuje Daniel Craig. Lubię go i cenię, ale mam opory, kiedy przychodzi mi stawiać tę interpretację słynnego bohatera, obok mojej ulubionej w wydaniu Connery'ego, Moore'a czy Brosnana. Craig wykreował kompletnie inny model agenta 007, oddalony o setki kilometrów od tych romantycznych, rycerskich wydań z przeszłości. Jestem sentymentalna, toteż współczesnego Bonda separuję od tych poprzednich, bo w mojej świadomości Daniel Craig stworzył nowego agenta. Dla widzów niezbyt związanych z początkami serii rola Craiga będzie najlepsza w historii, bo dzisiaj tak wygląda kino sensacyjne, i takim standardom nowy 007 musi sprostać.
Tymczasem dla pozostałych maniaków istnieje problem i nie ukrywam, że nowa wersja jest dla mnie wersją Bonda w cudzysłowie. Dlaczego? Tylko znajomy motyw muzyczny, słynny Aston Martin czy końcowa scena w siedzibie MI6 uzmysławiały mi, że oglądam film z tej słynnej serii o Jamesie Bondzie. Cała reszta jest tak skonstruowana, że pozostaje wrażenie obcowania z świetnym kinem akcji, lecz niekoniecznie kinem akcji o Bondzie.
Sam Mendes zresztą uparł się, że na wielu płaszczyznach będzie nam przypominać o przeszłości, która buduje nasz charakter. Czegoś podobnego doświadczyliśmy w trylogii o Jasonie Bournie, ale chyba nie ma kinomana, który nie odnalazłby w fabule "Skyfall" prawie jawnego odwoływania się do "Batmana" Christophera Nolana. Bond niczym Bruce Wayne walczy z podobnymi dylematami. Owy zabieg nie do końca kupuję, bo wykorzystany wcześniej świetnie przez Nolana motyw nie smakuje już tak świeżo w "Skyfall". Wciąż absorbuje, a bohater rodzi współczucie i pytania, ale przecież gdzieś to już kiedyś widzieliśmy...
Na tym wyjątkowym wydaniu Bonda na pewno wygrywa Javier Bardem. Przyznajcie się - też mieliście ciarki już na zwiastunach, kiedy syczał: "Mommy was very bad". Oglądanie go w takiej formie doprowadza wręcz do ekstazy, a słuchanie w czasie pierwszego starcia słownego z Bondem było jednym z najlepszych momentów filmu.
I jeszcze te zdjęcia! Rewolucja technologiczna sprawiła, że to, co było trudno czasem pokazać w latach 60., teraz można eksplorować do woli, zapierając dech widzów znakomitymi krajobrazami Szkocji czy Szanghaju. Roger Deakins etatowy operator braci Coen, a także twórca zdjęć między innymi do filmu "Skazani na Shawshank", nie szczędzi nam swojego instynktu lub, jak kto woli, geniuszu i dostarcza wspaniałych wrażeń poprzez piękne ujęcia.
Wspomniana gdzieś wcześniej trylogia o Jasonie Bournie, czyli moja ulubiona seria sensacyjna, miała również w tym roku swoją kontynuację. Niestety kompletnie zawiodła i już powoli traciłam nadzieję, że dane mi będzie zobaczyć w 2012 roku uczciwy, klasowy film akcji. Lecz "Skyfall" na 50-lecie serii o Bondzie zaspokoiło mój głód masowej rozrywki. Współczesna interpretacja agenta 007 będzie tematem dyskusji, bezdyskusyjny natomiast jest wysoki poziom widowiska. I nie ważne, jak daleko od Bonda a'la Connery jest Daniel Craig, fakty pozostają faktami: "Skyfall" prezentuje się na dużym ekranie znakomicie.