Recenzja filmu

Snajper (2014)
Clint Eastwood
Bradley Cooper
Sienna Miller

Pospolita laurka

Amerykanie to naród, który swe zamiłowanie do poprawnie politycznych filmów, oddających cześć nim samym pokazywał niejednokrotnie. Patrz "Operacja Argo" czy też "Wróg numer jeden". Patos,
Amerykanie to naród, który swe zamiłowanie do poprawnie politycznych filmów, oddających cześć nim samym pokazywał niejednokrotnie. Patrz "Operacja Argo" czy też "Wróg numer jeden". Patos, wzniosły charakter i pomijanie niewygodnych kwestii to cechy nieodłączne tego typu kina. To zabawne, że po tylu latach kinematografii nadal wielu twórców wybiera stworzenie w gruncie rzeczy "optymistycznego", przesłodzonego do granic filmu, który ma za zadanie poruszyć (większość) widzów, aniżeli obalić pewne teorie, zwrócić uwagę opinii publicznej na pewne nieścisłości w systemie politycznym lub problemy społeczne.

Tak właśnie robili pierwsi demaskatorzy (muckcrackers) na początku XX wieku w Stanach Zjednoczonych. Byli to dziennikarze śledczy, którzy wytykali błędy państwu, pokazując tym samym, gdzie są potrzebne zmiany. I właśnie dzięki nim USA stało się wielką potęga ekonomiczną na początku XX wieku. Warto tutaj przytoczyć Uptona Sinclaira i jego książkę "The Jungle" z 1906 mówiącą o złych warunkach pracy w rzeźni. Między innymi przez właśnie takie publikacje w Stanach Zjednoczonych narodził się tzw. progresywizm, czyli fala reform, która zmierzała ku modernizacji państwa, unowocześniania. Narodził się wówczas w tamtym momencie ruch sufrażystek, za sprawą których wprowadzono XIX poprawkę do konstytucji dającą prawo głosu kobietom, co było taką pierwszą cegiełką przyłożoną do walki z nierównościami w Stanach Zjednoczonych. Apogeum tych działań przypadło na lata 60. wraz z wprowadzeniem Civil Rights Act. Dlaczego o tym piszę? Bo "Snajper" jest przeciwieństwem zmian i przeciwieństwem szukania prawdy. To nic innego jak prawicowa laurka, która ma pokrzepić serca dzielnych Amerykanów walczących z "wrogiem" na Bliskim Wschodzie, a wydaje mi się, że kino to coś więcej niż czysta rozrywka, strzelanie i unikanie niewygodnych tematów. Przywodzi mi to skojarzenia z cenzurą i tuszowaniem prawdy ku chwale ojczyzny. Robienie tego typu filmów wygląda na pewnego rodzaju przejaw braku wolności twórczej w tej dziedzinie sztuki. A przecież o tym mówił największy konkurent "Snajpera", "Birdman", co zakrawa na ironie, że oba te filmowe dzieła konkurowały w tym roku o najważniejszą statuetkę.



Nazwisko reżysera tego filmu nie dziwi, Clint Eastwood od jakiegoś czasu lubuje się w tematach politycznych, zwłaszcza wojennych. Gdyby chłodnie na to spojrzeć to mało jest reżyserów, którzy mogliby podjąć się nakręcenia tego obrazu. Być może mogłaby być to Kathryn Bigelow przez wzgląd na dwa ostatnie jej filmy, które zresztą podobnie jak "Snajper" otrzymały sporo braw ze strony amerykańskiego społeczeństwa. "Snajper" nie posiada rozbudowanego scenariusza, de facto nie ma tutaj nawet drugoplanowych aktorów, gdyż cała akcja filmu kręci się tylko wokół głównego bohatera - Chrisa Kyle'a (Bradley Cooper) i jego żony Tayi (Sienna Miller). Chris odbywa kilka podróży USA-IRAK, w tę i z powrotem. Eastwood pokazuje na przykładzie powrotów do domu najsłynniejszego snajpera amerykańskiej armii, jak wojna potrafi zmienić człowieka i robi to w identyczny sposób jak chociażby wspomniana Bigelow w swoim "The Hurt Lockerze". Chris nie jest wrakiem człowieka, gdy wraca do domu. Potrafi nadal funkcjonować i żyć w społeczeństwie, ale zmiany charakteru, osobowości są zauważalne. Najważniejsza jest tutaj jednak chęć powrotu na pole bitwy. Chęć powrotu do tamtej rzeczywistości, gdyż wojna odciska takie piętno na psychice głównego bohatera, że chce tam wrócić, kwitując to słowami, że musi pomóc kolegom wygrać wojnę. Identycznie powrót na wojnę tłumaczył żonie bohater filmu Kathryn Bigelow: "potrzebują saperów".


Ostatecznie "Snajpera" nie można nazwać nieporozumieniem, ale i dobrym filmem też bym go nie nazwał ze względu na, mówiąc delikatnie, patetyczny charakter. Gdyby pominąć fakt, że fabuła oparta jest na prawdziwej historii, to skrypt "Snajpera" leży na deskach. Brak w nim zwrotów akcji, opowieść jest prowadzona zbyt prostolinijnie, wszystko zmierza powoli do punktu kulminacyjnego, ale bez werwy, bez jakiegokolwiek zaskoczenia. Reżyser decyduje się na ten krok w pełni świadomie, chodzi tutaj o sprawienie wrażenia pewnego rodzaju biograficznego klimatu, oddania rzeczywistej historii człowieka, człowieka - snajpera. Bradley Cooper nie podołał niestety tej roli pomimo wizualnej adaptacji z postacią, patrząc się w jego oczy, cały czas można odnieść wrażenia, że aktor sam nie wie, co robi w tym filmie.

Pod względem czysto technicznym również nie ma tutaj mowy o jakichkolwiek superlatywach pomimo wielkich możliwości do popisu w tym temacie. "Snajper" więc jest niczym innym jak tylko swoistą laurką, uznaniem wobec pewnego strzelca, który świetnie likwidował cele. Nie ludzi, nie ojców rodziny, nie dzieci, nie matki i żony, tylko cele. Z drugiej strony warto się zastanowić nad tym, że wielbi się w tym momencie człowieka, który zabił kilkaset nieznanych mu ludzi. Na myśl od razu przychodzi cytat Jeana Rostanda: "Zabij jednego człowieka, a będziesz mordercą. Zabij miliony, a nazwą cię zdobywcą".
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Wojna to ból, męka i cierpienie. Te uczucia długo nie dają o sobie zapomnieć. W ostatnich latach zaczęto... czytaj więcej
"Snajper" opowiada o życiu i karierze najlepszego snajpera elitarnej jednostki Navy SEALs, Chrisa Kyle'a.... czytaj więcej
Po nowym filmie Clinta Eastwooda spodziewałem się sporo dobrego. Raz, że wojsko i jego bohaterowie to... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones