Chata pośrodku pustyni i las krucyfiksów

Skromna chata pośrodku australijskiej pustyni i ogromny potencjał pracy twórczej wystarczyły, by przy niskim budżecie, z prostej fabuły Alex Proyas stworzył fenomenalne dzieło. "Spirits of the
Skromna chata pośrodku australijskiej pustyni i ogromny potencjał pracy twórczej wystarczyły, by przy niskim budżecie, z prostej fabuły Alex Proyas stworzył fenomenalne dzieło. "Spirits of the Air, Gremlins of the Clouds" jest pierwszym pełnometrażowym filmem reżysera. W 1988 roku został nominowany do AFI (Australian Film Institute) m.in. za najlepsze kostiumy. Otrzymał specjalną nagrodę w 1990 na Festiwalu Yubari.

Wielki początek... Już pierwszych 5 minutach reżyser buduje wbijający w fotel klimat, który towarzyszy widzowi do końca. Doskonale widać, że doświadczenie zdobyte podczas pracy przy krótkich klipach owocuje silnym wrażeniem wywołanym w umyśle oglądającego, czyli maksymalna intensyfikacja doznań w minimalnym czasie.  Mocny obraz, ambientowa muzyka z potężnym magnetyzmem wprowadzają w wykreowany surrealistyczny świat. A jest to świat, w którym Proyas prowadzi widza przez przytłaczającą scenerię rodem z obrazów Daliego. W każdym ujęciu czuje się tego samego ducha i grozę obecnych w wizjach malarza. Być może stąd i tytuł.

Samotny wędrowiec - mała postać wędrująca przez las różnego kalibru krzyży wyrastających wprost z bezkresnej cichej pustyni... Rząd wysokich słupów telegraficznych, zniszczony ogromny billboard Marlboro, wraki samochodów ustawione niczym posągi Moai z Wyspy Wielkanocnej. Całość okraszona totemami, czaszkami zwierząt czy ażurowymi konstrukcjami niewiadomego przeznaczenia. Wszystko miesza się w mistyczno-postapokaliptyczną wizję. Stawia znak zapytania i zmusza do zaspokojenia ciekawości. Teleportuje widza. W ułamku sekundy odbywamy podróż, jakiej się nie zapomina. Szybkie przejście montażowe i naszym oczom ukazują się cicho przelatujące nad pustkowiem chmury. Brama, zatknięte na pal czaszki  i nie można odeprzeć wrażenia, że znaleźliśmy się na cmentarzysku.

Praktycznie cała akcja filmu toczy się w obrębie domu głównych bohaterów. Tutaj twórcy również popuścili wodze fantazji, co zresztą dodało dodatkowego uroku do już wprowadzonej atmosfery "niesamowitości". Myślę, że praca na planie była dla nich niezłą gratką, bo końcowy efekt jest piorunujący. Nie jest to zwykły dom. Mały z zewnątrz.Wewnątrz tajemnicze pokoje ze świecami, korytarze i zakamarki. Na werandzie kołyszą się krzyże. Światło prześwieca przez szyby pomalowane krucyfiksami i spada na ukrzyżowanego Chrystusa spoglądającego z góry na domowników. Chata żyje własnym życiem i właściwie bardziej przypominałaby świątynię, gdyby nie... spiżarka pełna puszek z fasolą. Surrealizm i mistyka - a jeść trzeba... Tak oto Alex Proyas z lekkim przymrużeniem oka fiksuje fabułę bliżej rzeczywistości.

A fabuła nie jest specjalnie skomplikowana. Nie wiadomo skąd, odziany w czarne łachy, Smith (Norman Boyd) ostatkami sił trafia do domostwa rodzeństwa Crabtree, Felixa (Michael Lake) i Betty (Rhys Davis). Nieznajomy pada z wycieńczenia i trafia pod wspólny dach. Dziewczyna jest przerażona i próbuje przekonać brata, że w przybyszu czai się zło. Coś w tym jest, gdyż Smitha ścigają trzy zamaskowane postacie. Próbuje kontynuować ucieczkę, lecz Felix uświadamia mu, że droga przed nim jest zamknięta przez skalną ścianę nie do przebycia, za którą ponoć jest inny świat, gdzie ludzie noszą czyste ubrania.
Niestety nieuchronnie nadciąga groza. Reszty zdradzać nie będę...

Na grę aktorską w filmie nie można narzekać. Wykreowani bohaterowie świetnie pasują do postapokaliptycznego świata. W mojej pamięci szczególne miejsce zajmuje Betty w sukni ślubnej, grająca na dość nietypowych skrzypcach pośrodku pustyni... Skupienie i nostalgia wypisane na jej twarzy przy akompaniamencie jęków pochodzących z instrumentu to według mnie solidny majstersztyk - poezja sama w sobie. Film nie obfituje ani w dialogi, ani naciągane filozoficzne wywody. Co jest zaletą i miłą odmianą. Mimika twarzy, makijaż, kostiumy, fantastyczne dekoracje same opowiadają historię. Reżyser skromnie dozuje informacje. Jest to subtelna zachęta do magicznego przedstawienia.

Jak wspomniałem na wstępie Alex Proyas dysponował skromnym budżetem na potrzeby produkcji. Dlatego tym bardziej wywołuje we mnie podziw realizacja pomysłu, a przede wszystkim wyobraźnia twórców. Efekty specjalne zostały stworzone tylko przy użyciu kamery i trików montażowych. Jako ciekawostkę dodam, że scena, w której Felix i Smith widzą na nocnym niebie chmary nietoperzy została wykonana w zbiorniku na ryby, gdzie na tle lampy, jako księżyca w pełni, przelatywały liście. Myślę, że wtajemniczonym dodaje to smaczku...    

Interpretację i znaczenie filmu pozostawiam widzowi. Z pewnością każdy znajdzie coś dla siebie. Niemniej jednak modląca się nad grobem ojca Betty zadaje widzowi zasadnicze pytanie: "Czy marzyciele naprawdę są szaleni?". Czym tak naprawdę jest pełen pokoi dom otoczony krucyfiksami? Czym jest latająca maszyna? Chata, skalna ściana i bezkresna pustynia? Surrealizm to ogrody umysłu.

Dzieło Alexa Proyasa jest w gruncie rzeczy surowe, tajemnicze i wysmagane wiatrem .
W filmie nie znajdziemy ani brutalnej przemocy ani seksu co jednak dowodzi, że można zrobić dobre i wciągające kino i bez tego. Co najważniejsze, jest wystarczająco ambitne, by obronić się samo. Alex Proyas nie stara się na siłę szokować i zmuszać widza do odkodowania symboliki. Nie tworzy całej księgi znaczeń i labiryntów. On po prostu zaprasza i rozpyla magiczny pył reszta dzieje się sama i jest kwintesencją magii kina.
Z pewnością będzie to nie w smak miłośnikom Petera Greenawaya, ale sądzę, że 5 minut skromnego "Spirits of the Air, Gremlins of the Clouds" ma więcej polotu niż cały wypocony "Brzuch architekta". Co zresztą odnosi się do nie jednej naciąganej i pseudofilozoficznej produkcji bez krzty polotu. Jedna zwyczajna ambientowa melodyjka, jedna zwyczajna rozlatująca się chateńka...

Po obejrzeniu "Spirits of the Air, Gremlins of the Clouds", "Arizona Dream" Emira Kusturicy nie był już dla mnie tak błyskotliwym i nowatorskim filmem. Jestem także ciekaw czy ten drugi nie był przypadkiem częściowo zainspirowany pierwszym. W końcu jest kilka istotnie uderzająco podobnych motywów. Inteligentny widz szybko je dostrzeże.

Polecam wszystkim miłośnikom niezależnego kina. Dla fanów surrealizmu wręcz obowiązkowa pozycja.
Ze spokojnym sumieniem mogę stwierdzić, że film jest ucztą dla kinomana - szkoda, że zapomnianym i trudno dostępnym... Tylko czy nie na tym polega uciecha, kiedy w niepozornej skorupie odnajduje się perłę?
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones