Recenzja filmu

Spokojny Amerykanin (2002)
Phillip Noyce
Michael Caine
Rade Šerbedžija

Wietnamski Spokój

Sajgon w latach 50. i 60. był miejscem tak przerażającym, że po dziś dzień funkcjonuje w naszym języku, jako alegoryczne określenie piekła na ziemi. W trakcie oglądania nowego filmu Phillipa
Sajgon w latach 50. i 60. był miejscem tak przerażającym, że po dziś dzień funkcjonuje w naszym języku, jako alegoryczne określenie piekła na ziemi. W trakcie oglądania nowego filmu Phillipa Noyce'a zatytułowanego "Spokojny Amerykanin", można jednak odnieść zgoła nietrafne wrażenie, że powyższe określenie nie jest tak do końca zgodne z prawdą. Jest rok 1952, w Wietnamie trwa konflikt zbrojny, w który miesza się coraz więcej frakcji. Coraz trudniej połapać się, kto jest z kim, kto za co kogo zabija i kto nie jest tym, za kogo się podaję. Mieszkańcy gubią gdzieś między kolejnymi bombami kolejne ludzkie odruchy. Przyjacielem stają się pistolety i naboje, wrogiem wszystko i wszyscy, a cieniem jest strach i nędza. Sajgon to miasto biedne, przeludnione, smutne i zastraszone, a korupcja jest tutaj tak naturalna jak prostytucja. Jednak te zezwierzęcenie nieodłącznie towarzyszące każdej wojnie jak pióra ptakom nie jest główną osią napędzającą film. Dzieje się tak, ponieważ to samo miejsce z perspektywy człowieka, który ma w żyłach tą samą krew co Wietnamczycy, jednak w głowie trochę inne cele, możliwości, inspiracje i pragnienia może być punktem odniesienia do pokazania dużo bardziej romantycznej historii. Wojna schodzi tu na dalszy plan (co nie znaczy, że jest bagatelizowana), a reżyser zdecydowanie woli snuć historie o rzeczy dużo bardziej skomplikowanej i trudniejszej, czyli miłości. Z obiema tymi rzeczami bardzo dużo wspólnego ma brytyjski reporter Thomas Fowler, który dla jednej z londyńskich gazet zdaję relacje z pierwszej ręki na temat rozwoju wydarzeń w Wietnamie, a sam mimo sporego doświadczenia z kobietami tutaj poznaje swoją prawdziwą miłość.   Podstarzały dziennikarz kreowany z dużą odpowiedzialnością i trafnością przez Michaela Caine'a, otaczającą go rzeczywistość lubił oglądać i opisywać przez pryzmat błogiej mgiełki powodowanej regularnym wciąganiem do płuc dymu z opium. Warto podkreślić, że wbrew temu, co często podają opisy tego filmu, fakt ten nie wpływa w znaczącym stopniu na fabułę. Omawiane dzieło nie jest stadium dokumentalnym pogrążania się narkomana, nie powtarza po "Plutonie", ile wspólnego mają narkotyki i wojna, ani tym bardziej nie jest surrealistyczną wizją psychodelicznego lotu po Sajgonie. Opium w tym filmie pokazane jest jako narzędzie relaksu, dar Boga, który bywa bardzo użyteczny w świecie ludzi. Jednak w fabule poświęca mu się zaledwie kilka słów. Thomasa Fowlera łączy gorące i płomienne uczucie z przedstawicielką miejscowej płci pięknej, urzekającą Wietnamką Phuong. Ich relacje jednak znacznie się komplikują, gdy reporter przedstawia swojej dziewczynie pracownika amerykańskiej misji humanitarnej, Aldena Pylea. Młody Amerykanin na pierwszy rzut oka ocenia wdzięk i urodę Phoung, przy pierwszy tańcu czując jej dotyk i zapach, stwierdza jednocześnie, że właśnie uwierzył w miłość od pierwszego wejrzenia. Od tego momentu emocje i relacje o każdym stopniu nasycenia krzyżują się między trojgiem bohaterów, dając niebanalną, choć odrobinę stereotypową opowieść o prawdziwej miłości, męskiej przyjaźni, zdradzie oraz poszukiwaniu szczęścia i umiejętności docenienia go. Nie zauważyłem w obrazie wad, które bardzo często są nieodłączną częścią melodramatów. Film nie ma w sobie przesadzonego lukru i flegmatyzmu. Nie jest za długi, a zdecydowana część scen ma sens i nie powoduje frustracji, czego nie mogę powiedzieć o np. moich odczuciach związanych z oglądaniem "Przeminęło z wiatrem". Do tego, mimo że opowiada głównie o miłości ma odwagę mówić o rzeczach tak odmiennych od niej jak wyzysk i nierówność międzyludzka spowodowana tylko i wyłącznie miejscem urodzenia. Albo o tym, jak bardzo różni się los wojennego reportera od losu 16-letnich wietnamskich dziewczyn, które musiały walczyć o skorzystanie z nich w domach publicznych. Obraz ,w momencie gdy stara się mówić o tych rzeczach, czyni to między wersami, nienachalnie i jakby bezinteresownie. Scenariusz zaskoczył mnie swoistą poetyckością w sposobie pokazania nieszczęśliwego Sajgonu. Przez co, mimo że reżyser nie unika brutalnych scen, miasto to kojarzyło mi się właściwie dobrze. Jeżeli chodzi o aktorstwo, to chciałem napisać, że jest bardzo dobre, jednak ma jeden słaby punkt. Alden Pyle grany przez Brendana Frasera wypadał przez cały film całkiem nieźle, jednak pod koniec dowiadujemy się, że nie był on tym, za kogo się podawał. A przez cały film nie zachowywał się jak osoba, która skrywa taką tajemnice. Przez co w wiarygodność jego roli nie za bardzo uwierzyłem. Warto wspomnieć, że czytając opisy filmu na Filmwebie, można niechcący dowiedzieć się o nim czegoś, co twórcy ujawniają dopiero w końcowej fazie filmu. Michael Caine stworzył bardzo dobrą kreację ale i tak najlepsza była ogromnie urokliwa ze swoim kochanym spojrzeniem Do Thi Hai Yen w roli Phuong. Kobieta, w której zdecydowanie można się zakochać. A miłość, jak wiadomo, potrafi wiele. Także dać spokój...
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones