Recenzja filmu

Strefa mroku (1983)
Joe Dante
George Miller
Charles Hallahan
Vic Morrow

Koszmarowe paliwo

W języku angielskim funkcjonuje określenie „nightmare fuel” – czyli coś, po czym śnią się koszmary. Polskim odpowiednikiem jest „pożywka dla koszmarów”, co kojarzy mi się z ogrodnictwem lub zgoła
W języku angielskim funkcjonuje określenie „nightmare fuel” – czyli coś, po czym śnią się koszmary. Polskim odpowiednikiem jest „pożywka dla koszmarów”, co kojarzy mi się z ogrodnictwem lub zgoła hodowlą penicyliny; zatem pozostanę przy anglosaskim nazewnictwie. Z dzieciństwa zapamiętałem dwa przypadki „nightmare fuel”: pochód wilkołaków w takt muzyki TSA z „Akademii pana Kleksa” oraz kilka wizyt w Strefie Mroku, w szczególności „Twilight Zone: The Movie” – czyli Dan „Wanna see somethin’ really scary?” Aykroyd, dziewczyna bez ust, królik z kapelusza i najbardziej traumatyczny ze wszystkich: potwór na skrzydle samolotu. Ponieważ ostatni przypadek, abym bał się, oglądając horror, miał miejsce tak dawno, że nawet nie pamiętam, jaki to był film, uznałem, że mogę sprawdzić, jak po latach prezentuje się obszar między światłem i cieniem, nauką i przesądami. Na wszelki wypadek jednak miałem przy sobie relanium (na nerwy), telefon (żeby wezwać pomoc) oraz wiadro z mopem (nie znalazłem żadnych pieluch, a brałem pod uwagę, że ze strachu mogę utracić kontrolę nad zwieraczami). Powtarzam – tylko na wszelki wypadek. Przecież nie boję się filmów... nawet tych, które zmaltretowały mi psychikę w dzieciństwie... Właśnie, nie boję się, ani trochę. Kartka z kalendarza: dziecko Roda Serlinga, „The Twilight Zone” zadebiutowało w 1959 roku jako nadawany raz w tygodniu serial. Scenariusze do niektórych odcinków powstały przy współpracy między innymi Bradbury’ego, Ellisona, Mathesona... Powstało ponad 150 odcinków, zanim serial zniknął z anteny w 1964 (moja teoria jest taka, że ford akurat wypuścił mustanga, więc ludzie woleli szaleć samochodami, zamiast oglądać kolejne odcinki serialu). Potem długo było cicho, aż wreszcie w 1983 roku pewien brodaty facet z Ohio postanowił odkurzyć stare opowieści. Powstał omawiany film, a potem wznowiono serial, ale to już inna historia. Celowo użyłem słowa „odkurzyć” – na film składają się cztery epizody oraz prolog, przy okazji tworzący klamrę z zakończeniem ostatniego segmentu; ze wspomnianych epizodów tylko jeden nie jest nową aranżacją historii z lat 59-64. Epizody nie są ze sobą powiązane, więc w gruncie rzeczy mamy do czynienia ze sztafetą następujących po sobie odcinków serialu, więc podtytuł „The movie” jest mocno mylący. Z mopem i środkami farmakologicznymi pod ręką, przystąpiłem do prologu. Dwóch facetów jedzie sobie samochodem nocą, słuchając Creedence Clearwater Revival. Jadą długo, gadają, widz może się domyślić, że Aykroyd jest autostopowiczem, wszystko to jakieś takie nudne, aż wreszcie pada nieśmiertelne pytanie – „Do you want to see something really scary?”. Zaciskając dłoń na mopie przekonałem się, że nie było aż tak „scary”, jak zapamiętałem. Rozluźniłem się, otworzyłem kluczem swej wyobraźni drzwi i trafiłem do pierwszego epizodu. Pierwszy epizod okazał się bajką z morałem, pierwiastkiem fantastycznym, ale nawet nie udawał, że próbuje być straszny. Facet o poglądach zadziwiająco zgodnych z konserwatywnie prawicowymi trafia do Hitlerlandu, w gościnę Ku-Klux-Klanu, do Wietnamu, a wreszcie z powrotem do krainy nazizmu – cała ta podróż ma mu pokazać, w jaki sposób jego własne uprzedzenia rasowe, antysemityzm i cała reszta cech gwarantujących poparcie katolickiej rozgłośni radiowej, a w konsekwencji miejsce w parlamencie, wyglądają z drugiego końca linii nienawidzący-nienawidzony. Mało to ciekawe, owszem – słuszne, ale jednak ten epizod oglądałem, mając nadzieję, że szybko się skończy. Potem przyszła pora na epizod w reżyserii Spielberga. Powiem krótko: strata czasu. Bajka o staruszkach, którzy odzyskują młodość, a potem z niej rezygnują, ale uczą się cieszyć życiem geriatryka. Mopa odstawiłem na miejsce, tabletki odłożyłem do apteczki i wyruszyłem do epizodu trzeciego. Ten był niezły. Efekty specjalne na przyzwoitym poziomie, zabawy oświetleniem planu, atmosfera lekkiego obłędu, a sama historia może niespecjalnie zaskakująca, może nieco przydługa tu i ówdzie, ale ogólnie wrażenia pozytywne. Aha – nie popuściłem na widok królika, ale postanowiłem rozmówić się z moim ojcem, bo pozwolić takie paskudztwo oglądać dziecku jest po prostu nieodpowiedzialnie. No i wreszcie perełka na koniec, czyli remake odcinka „Nightmare at 20 000 feet”. W oryginalnej wersji Shatner dostawał świra na widok skrzyżowania niedźwiadka i klauna, skaczącego po skrzydle. Tutaj Lithgow ma podobny problem, ale są dwie różnice: Lithgow świetnie sprawdza się jako przerażony desperat na granicy obłędu (podczas gdy Shatner był w miarę niezły, ale nic więcej); natomiast rozszarpujący silnik gremlin na skrzydle... O, tutaj jest dokładnie tak, jak być powinno. Pokazany niezbyt wyraźnie, a kiedy już go widać, jest paskudny i odrażający, przy czym scena, w której po odsłonięciu okna pysk maszkary znajduje się tuż przy szybie wciąż jest jedną z lepszych, jakie widziałem w różnych horrorach z tamtego okresu. Oczywiście, wcale nie potrzebowałem mopa, a dłoń nawet nieznacznie nie drgnęła w poszukiwaniu relanium, właśnie, ani trochę. Całe wrażenie nieco zepsuł członek obsługi naziemnej, gdy już po odstawieniu Lithgowa w kaftanie bezpieczeństwa do karetki, samolot ogląda ekipa specjalistów. Wspomniany człowiek, przechodząc pod skrzydłem, w pobliżu jednego z silników, wyraźnie rozkazuje, aby sprawdzić, czy nie ma gdzieś wycieku paliwa – przy czym w ustach ma cygaro... A na koniec Aykroyd jako kierowca ambulansu, pytający skrępowanego Lithgowa, czy chce zobaczyć coś naprawdę przerażającego... Gdy już wróciłem z wycieczki do piątego wymiaru, doszedłem do wniosku, że w sumie nie żałuję tej wyprawy. Owszem, przez kawał drogi praktycznie spałem, ale potem wreszcie zwiedziłem coś w miarę interesującego, przy okazji przekonując się, że o swoje dziecięce koszmary naprawdę dbałem, napędzając je wysokooktanowym paliwem. Przy czym z żalem odkryłem, że jednak wolałbym, aby mój koszmarowy silnik nadal działał tylko na takie fantastyczno-horrorowe paliwo – bo dorośli ludzie budzą się z krzykiem z koszmarów, w których dzieje się to, co już ich spotkało, albo co jest nieuniknione, a samo przebudzenie nie sprawi, że koszmar zniknie. W związku z tym: wszystkim dorosłym ze sobą włącznie, życzę z całego serca, aby ich koszmary znowu wyrastały na demonicznych królikach i metalożernych kreaturach z filmowych samolotów, a nie na podłożu życia codziennego, które jest już dostatecznie przerażające.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones