Recenzja filmu

Tajemnica Brokeback Mountain (2005)
Ang Lee
Heath Ledger
Jake Gyllenhaal

Raj utracony

Było raz sobie dwóch młodych ludzi, poszukujących sensu w życiu i pracy na wakacje. Spotkali się pewnego pięknego poranka 1963 roku, a znajomość, którą nawiązali i robota przy wypasie owiec,
Było raz sobie dwóch młodych ludzi, poszukujących sensu w życiu i pracy na wakacje. Spotkali się pewnego pięknego poranka 1963 roku, a znajomość, którą nawiązali i robota przy wypasie owiec, której się podjęli, sprawiła, że więź ich łącząca przekształciła się w szaleńcze, destrukcyjne uczucie na całe życie. Cóż w tym dziwnego? Ot, historia, jakich wiele. Owszem. Sęk w tym, że bohaterowie tej opowieści są mężczyznami. Kino amerykańskie opiera się w dużej mierze na mocnym wizerunku mężczyzny. To obrońca rodziny, jej żywiciel, typ macho, który nierzadko używa pięści. Liczba "kobiet", jakie miał w swoim życiu, świadczy o jego pozycji. Męskie kino, do którego zaliczają się chociażby klasyczne westerny, wykreowały typ kowboja – bojownika upadłych wartości, wybawiciela kobiet, prześladowcy "złych", prawego i uczciwego szeryfa, dzielnego i przystojnego, nad wyraz epatującego testosteronem faceta z rewolwerem. Kultura Ameryki jest ukształtowana właśnie przez obraz prawdziwych kowbojów z Dzikiego Zachodu, stuprocentowych mężczyzn, który urósł do rangi mitu. I to mitu, jakiego nie wydał na świat żaden inny krąg kulturowy naszego globu. Dlatego też jakiekolwiek podważenie tego czułego punktu zostanie odebrane jako zniewaga. I tu właśnie do głosu dochodzi dwóch zagubionych chłopaków ze wsi, bohaterów "Tajemnicy Brokeback Mountain" Anga Lee. Ennis Del Mar i Jack Twist, choć nawet nie kowboje pełną gębą, a raczej pomocnicy takowych, koniusze, nadający się do wypasu owiec, prac przy budowie drogi, czy wreszcie występów na rodeo, co zresztą też rysuje pęknięcie na nieskazitelnym wizerunku prawdziwego zdobywcy Dzikiego Zachodu, wyłamują się z kanonu, jaki został ukształtowany przez Johna Wayne'a, Clinta Eastwooda czy Gregory'ego Pecka. To proste chłopaki, żyją w otoczeniu, które rozdało już karty ich ról społecznych, a gracze nie mają nic do powiedzenia i w pewien sposób buntują się przeciwko takiej partii w grze. Wiadomo, znajdą sobie żonę, spłodzą dzieci, na każdym kroku udowadniać będą musieli, że są czegoś warci, ich aspiracje sięgają bowiem wysoko, ale rzeczywistość odmawia ich realizacji. Ennis i Jack są więc antytezą wszystkiego, co do tej pory wydała na świat Ameryka. Jakby tego było mało, na dodatek, a może przede wszystkim, los pcha ich w swoje ramiona. I to uczucie, absurdalne z założenia i całkowicie niedopuszczalne, jest paradoksalnie jedyną rzeczą, która nadaje ich życiu wartość i sens. To już nie jest egzystowanie dla samego faktu istnienia, to już jest bycie dla tej drugiej osoby, która choć daleko od ciebie i ukryta przed światem, rozumie cię bardziej niż ty siebie sam. Miłość tych dwóch mężczyzn, nie mamy bowiem wątpliwości, że jest to najpiękniejsze z uczuć, jakim człowiek może obdarzyć drugiego, nie jest pokazana dosłownie, bez tej otoczki subtelnych gestów, spojrzeń, ciepłych słów, których początkowo może brakować, jednak im dalej w las, tym bardziej zdajemy sobie sprawę z przytłaczającej siły emocji kłębiących się między bohaterami. Chociaż z ekranu ani razu nie pada słowo "kocham", a miłosne uniesienia Ennisa i Jacka przypominają raczej walkę dwóch zdesperowanych zwierząt, ani przez chwilę nie wątpimy, że taka miłość zdarza się tylko raz i jest w stanie przenosić góry. A niech tam konwenanse, cóż z tego, że spojrzenie innych ludzi zdolne jest wymierzać karę, jaka i tak musi spotkać w finale tych mężczyzn, pragnących swojego własnego raju na ziemi. Raju, jakim okazało się chłodne i przyzwalające zbocze góry Brokeback, na którym spędzili najpiękniejsze chwile swego życia, owego dzikiego lata 1963 roku. Raju, do którego nie będą mogli wrócić ani na chwilę, ogarnie ich bowiem piekło rzeczywistości. Nawet umówione spotkania, odbyte w ciągu 20 lat znajomości nie pozwolą przybliżyć się o kapkę do tamtych dni, kiedy sądzeni byli przez samego Boga. Nie dadzą możliwości schwytania wypuszczonego raz z uścisku szczęścia, a jedynie pogłębiającą się frustrację, ból i miotanie się między tym, co słuszne, a tym, co mogłoby być. Bez wątpienia "Tajemnica Brokeback Mountain" to jeden z najwspanialszych filmów, jakie dane mi było zobaczyć. Ang Lee stworzył dzieło monumentalne, za materiał literacki mając skromne ilościowo i przebogate jakościowo opowiadanie Annie Proulx. Siłę tego obrazu potęgują wyśmienite ujęte przez Rodriga Prieto krajobrazy prawdziwej Ameryki – począwszy od góry Brokeback, gdzie natura, obok Ennisa i Jacka jest trzecią bohaterką, po małomiasteczkowe realia prawdziwej egzystencji kowbojów. Wysmakowane kadry pobrzmiewają piękną muzyką Gustava Santaolalla, która nadaje obrazom wrażenie przestrzeni. Gitarowe brzdąknięcia, łkające smyczki w połączeniu z zamglonymi spojrzeniami spod kowbojskich kapeluszy dają efekt piorunujący. Subtelność, symbolizm i liryzm tego dzieła jest niewyobrażalny, za co należy dziękować reżyserowi. Przedstawił tą historię jako wędrówkę po człowieku, po ogromie jego słabości i wątpliwości, jednak ocenę pozostawił nam, widzom. Wyczucie tematu i własna reżyserska wizja, okraszona przeżytymi niedawno cierpieniami, sprawiła, że Ang Lee swoim filmem każdego doprowadzi do łez wzruszenia. Ale chyba największą zasługę w tym mają odwtórcy ról Ennisa i Jacka, a więc Heath Ledger i Jake Gyllenhaal, dzięki Bogu, twarze stosunkowo "nowe", bo nie kojarzone z żadnymi postaciami amantów. Nadali swoim postaciom siłę, rys tragiczny, widoczny zwłaszcza w kreacji Heatha, życie, a także niezwykłą naturalność, na tyle, że wierzymy z zamkniętymi oczami w całą tą historię. W oczach Jacka, granego przez Gyllenhaala, widać ocean niewysłowionych uczuć, tłumione lęki i pragnienia. Ledger natomiast portretuje cichego, mrukliwego Ennisa, żyjącego ze świadomością beznadziejności sytuacji, w jakiej się znaleźli. Jest to jedna z najlepszym ról męskich, jaką widziałam ostatnimi laty w Hollywood, choć całkowicie niehollywoodzka. Odrzucając otoczkę dyskusji towarzyszących filmowi i łatek, jakie zostały mu przypięte, wsłuchuję się w szmer liści na wzgórzu Brokeback, będącego symbolem, bez względu na to, kim jesteśmy i skąd pochodzimy, uczucia nieśmiertelnego. Wierzę w to. Bo, jak powiedziała sama Annie ProulxAnnie Proulx, skoro dzbanek z odpryśniętą emalią w ręku Jacka jest prawdziwy, to reszta na pewno też.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jeszcze zanim "Tajemnica Brokeback Mountain" zagościła na ekranach kin, zdołała wywołać spore... czytaj więcej
Od premiery głośnego i kontrowersyjnego obrazu tajwańskiego reżysera Anga Lee "Tajemnica Brokeback... czytaj więcej
Miłość na dużym ekranie, w której autentyczność widz jest w stanie uwierzyć, zdarza się coraz rzadziej.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones