Recenzja filmu

The Frankenstein Theory (2013)
Andrew Weiner
Kris Lemche
Joe Egender

Horror... w czystej teorii

Nie ma co się oszukiwać, found-footage wkradło się do naszych kin (również tych domowych) z wielkim hukiem. Kiedyś "Blair Witch Project" oczarował widzów formą i niezwykłą atmosferą, dziś jest
Nie ma co się oszukiwać, found-footage wkradło się do naszych kin (również tych domowych) z wielkim hukiem. Kiedyś "Blair Witch Project" oczarował widzów formą i niezwykłą atmosferą, dziś jest już reliktem minionej epoki, swoistym kuriozum niskobudżetowego horroru. Hollywood jednak nie zapomina o swoich hitach i właśnie dlatego powstało "Paranormal Activity". Choć nie była to produkcja specjalnie interesująca, to z łatwością zdobyła rzesze fanów i rozpoczęła nową erę. Erę trzęsącej się kamery, złego aktorstwa i zmarnowanych pomysłów...

Na dzień dobry przyznam się bez bicia - nie jest największym fanem produkcji spod znaku "prawdziwych taśm dających świadectwo takiej czy innej tragedii". Nie przeszkadza mi to jednak w chłonięciu kolejnych produkcji kręconych kamerą "z ręki". Ma to swoje plusy, nie przeczę, bo można się w ten sposób dogrzebać do wybijającej się ponad przeciętność "Kroniki", jak i solidnie straszącego "V/H/S", ale w większości przychodzi mi oglądać takie kwiatki jak omawiany poniżej horror o dźwięcznym tytule "The Frankenstein Theory"...

Po co był ten przydługi wstęp, zapytacie? Cóż, chyba tylko po to, aby dać do wiadomości, że mogę być co najmniej stronniczy. A więc:

Jonathan Venkenhein jest potomkiem słynnego naukowca, który stał się rzekomo inspiracją do stworzenia przez Mary Shelley słynnego barona Frankensteina. Właśnie dlatego wierzy, że prawdziwe monstrum (już nie takie książkowe) istnieje i błąka się od dziesięcioleci gdzieś po kanadyjskich ostępach. Dlatego wynajmuje grupę filmowców-amatorów i wyrusza wgłąb mroźnego pustkowia, by przywrócić dobre imię sobie i swemu przodkowi. Oczywiście materiał, który dane jest nam obejrzeć to prawdziwe taśmy "ekipy poszukiwawczej" członków wyprawy, które męczą nasze umysły przez ponad osiemdziesiąt minut...

Na początek  pozytyw(y)... Główny zamysł filmu jest uroczo świeży. Z ust lekko szalonego studenta słyszymy mroczną historię o tym, jak to stworzone przez człowieka potwory istnieją i są dużo bardziej przerażające niż owieczka Dolly. Obsesja głównego bohatera, choć nieumiejętnie zagrana przez Krisa Lemche'a, nawet w pewnym stopniu zaraża i z łatwością zaczynamy interesować się prawdziwym pochodzeniem nieśmiertelnej istoty. Jednak kiedy bohaterowie opowieści ruszają w trasę wiodącą w linii prostej na północ, zaczynają się schody... prowadzące do negatywnych aspektów filmu.

Otóż kiedy zostaje nam dobitnie uświadomione, że twórcy nie za bardzo znają się na swojej robocie (co ma miejsce dość szybko), cała magia "Teorii..." znika. Największą bolączką (ewentualnie najbardziej rzucającą się w oczy) są reżyserskie braki Andrew Weinera, bo tak nieumiejętnie prowadzi fabułę, że już po kwadransie seansu robi się nudno. W "ożywieniu Frankensteina" nie pomagają też proste (dodatkowo bardzo oklepane) zabiegi, które namiętnie stara się stosować. Wprowadza więc "dziwnych" Kanadyjczyków gdzieś na trzecim planie, ale jak się pojawiają, tak znikają. Nie pomaga też rozwinięcie historii monstrum, bo wbrew dobrym chęciom robi się śmiesznie. Kto chce słuchać o tym, że krwiożercza bestia jest praktycznie wypadkową genów człowieka, kruka i żółwia morskiego? Natomiast nocne ujęcia zamiast budować klimat przyprawiają tylko o ból oczu, bo nauczeni doświadczeniem wpatrujemy się w ekran spodziewając się ujrzeć coś, czego po prostu tam nie ma. Błędy można wymieniać i wymieniać, jednak najlepszym pomysłem byłoby je zwyczajnie spisać i wysłać Weinerowi, ale byłaby to zapewne dłuższa lektura niż sam scenariusz, nad którym nota bene nikt się za specjalnie nie starał. Tak więc, wbrew obiecującemu początkowi, historia nie jest w stanie nawet na dłuższą chwilę przykuć uwagi, a ziewanie towarzyszy widzowi dużo częściej niż sceny grozy.

Oddzielną kwestią są płascy i zbyt czarno-biali bohaterowie. Od pierwszych do ostatnich chwil są tacy sami, nie ewoluują, nie uczą się, nie zmieniają. Głupkowaty wesołek  pozostaje głupkowatym wesołkiem, flegmatyczny kamerzysta pozostaje flegmatyczny nawet w sytuacji zagrożenia, uparty traper zaś nawet przez sekundę nie dopuszcza do siebie myśli, że może nie warto zawsze być tak obrzydliwie upartym. Owszem, takie rozwiązanie może sprawdzić się w filmie akcji, ale w horrorze powinniśmy przywiązywać się do bohaterów, przejmować ich losem. Niestety w "Teorii..." jest nam absolutnie obojętne, czy ktoś zginie, więc film na tym bardzo traci... Śmiem twierdzić, że wielu z was kibicować będzie bestii...

Cóż, "The Frankenstein Theory" jest filmem złym, nie ma wątpliwości. To jednocześnie kolejny dowód na to, że każdy, nawet najlepszy pomysł, można z łatwością popsuć wykonaniem. I nie czepiam się tu mikroskopijnego budżetu, którego braki rzeczywiście się czuje. Chodzi o brak zaangażowania w produkcję. Absolutnie nikt nie postarał się, aby z tego filmu wyszło coś więcej niż tylko wart zapomnienia szrot. Nie można nawet nazwać tego horrorem, bo nie posiada żadnych cech charakterystycznych dla gatunku. To bardziej czysto teoretyczny twór grupki ludzi, która uznała, że każdy może nakręcić film. I fakt, każdy może, ale nie każdy powinien...
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones