Recenzja filmu

Wyzwolenie (1969)
Yuriy Ozerov
Jan Englert
Daniel Olbrychski

Bajka o tym, jak genialni Sowieci durnych Niemców rozpędzili...

Wiwat czerwonoarmiści, wiwat marszałku Żukow! Wielka wojenna epopeja Ozierowa po latach prezentuje się raczej jako ciekawostka odnośnie historii kina niż historii powszechnej. Bo jej zwyczajnie
Wiwat czerwonoarmiści, wiwat marszałku Żukow! Wielka wojenna epopeja Ozierowa po latach prezentuje się raczej jako ciekawostka odnośnie historii kina niż historii powszechnej. Bo jej zwyczajnie w filmie nie ma. Studio Mosfilmu dostało od towarzyszy z góry stertę rubli, polityczny przepis na zmajstrowanie laurki piorącej mózgi przeciętnym Sowietom oraz pomoc Armii Czerwonej w realizacji sekwencji batalistycznych. Jako że moja wyjątkowa recenzja będzie utrzymana w charakterze zjadliwego pamfletu na radzieckie kino ideowe pseudo historyczne, zacznę od zalety obrazu. Sceny walk już w pierwszym, najlepszym epizodzie o bitwie pancernej na łuku kurskim, nawet po upływie paru dekad robią wrażenie niezatarte, zwłaszcza skalą, patosem, ogromem przestrzeni, realizmem scenerii i pojazdów. Gdzież indziej poza filmem Ozierowa zobaczyć można tyle autentycznych niemieckich Tigerów, takie ogromne zgrupowania sowieckich T-34, tysiące żołnierzy, kilometrowe okopy? Odpowiedź brzmi: nigdzie. Zdjęcia z powietrza, przejście do perspektywy ujęcia bitwy oczyma pojedynczego żołnierza - artylerzysty, czołgisty, piechura, lotnika - wspaniała sprawność realizacyjna kina wojennego. Pojedyncze kadry przedstawiające szturmy radzieckich ugrupowań pancernych, szerokie panoramy bombardowania artyleryjskiego, walki w otwartym polu i w ciasnocie miejskich ulic skąpanych w gruzach, to wszystko uroki "Wyzwolenia", na trwałe wpisujące się złotymi zgłoskami do annałów gatunku. Ocierając się o paradokumentalizm w kwestii odtworzenia realiów sprzętowych, Ozierow stworzył portret dynamiczny ze wszech miar, praca kamery jest po prostu doskonała, zarówno kiedy obrazuje wnętrze czołgu jak i manewry wielkich mas wojska. Artyzmem w aspekcie operowania barwą i kompozycją zachwyciły mnie sceny przeprawy przez bagna na Białorusi. Od strony reżyserskiej i operatorskiej takie momenty jak miażdżenie gąsienicami czołgów żołnierzy w okopach, ucieczka mglistymi mokradłami grupy artylerzystów czy legendarne już walki na ulicach Berlina to najwyższa półka techniczna, ale też i artystyczna. Wielką zaletą dzieła jest manewr językowy, każda z mnogich nacji reprezentowanych mówi własnym językiem, po polsku, niemiecku, angielsku, włosku. Niespotykany wysiłek, nagrodzony fenomenalnym klimatem. I co dalej? Już nic dobrego. Patrzymy - rok produkcji: 1970. Jaki będzie obraz Wielkiej Wojny Ojczyźnianej za czasów Breżniewa? Wizja historii - fakty w krzywym do bólu zwierciadle, negacja rzeczywistości i żałośnie prymitywna propaganda wywołująca salwy śmiechu, zażenowania i parskania z obrzydzeniem i pogardą na tandetną wizję sztucznego humanitaryzmu żołnierza sowieckiego. Totalne załamanie "Wyzwolenia" ma miejsce w dwóch ostatnich epizodach o operacji zdobycia Berlina, ale o tym potem. Pierwsze dwie części są w miarę neutralne, pozostaje tylko delektować się stroną wizualną. Kiedy mowa o wyzwalaniu Białorusi wizerunek epopei zaczyna się psuć. Sam początek, wielki marszałek Żukow wjeżdża do Warszawy. Jedzie sobie jeepem. Nagle dookoła eksplozje. Jednak wielki wódz śpi i dopiero po kilku detonacjach budzi się spokojnie. Chodzi spacerkiem między eksplodującymi pociskami, podczas gdy inni umierają ze strachu. Geniusz nieprzelękniony, zawsze na pierwszej linii. Berlin, Żukow na dachu budynku na przeciw Reichstagu. Dookoła śmierć, on niewzruszony pośród wojaków. Żukow - intelektualista i artysta gra sobie na akordeonie przypominając trudne czasy walk o Moskwę. Po prostu człowiek, ludzkie odruchy jak u każdego. Kłóci się ze Stalinem patrząc na niego wzrokiem pogardy manifestując siłę, której de facto nie ma. Aha, już to widzę. Cóż, Żukow nie znoszący niczyjego sprzeciwu, kult marszałka obecny był nawet w latach 70'. Chwała wielkiemu ZSRR zwłaszcza, że mowy o wyzwoleniu stolicy Polski prawie nie ma, ale o pułku lotników z Francji owszem. Ot mały epizodzik ta kwestia warszawska. Idąc tropem Polaków mamy miły szkic z przekroczenia granicy na Bugu. Rosjanie zapraszają Polaków do wejścia do własnego kraju. Bezsens, sztuczny gest pokazujący czyja to była zasługa, poza tym durna nielogiczność. Wróćmy na Białoruś, oddajmy głos mistrzowi taktyki wszech czasów, Żukowowi. "Niemcy popełnili taktyczny fatalny błąd. Zamiast się wycofywać walczą i ponoszą straty". Ale logika! Większego debilizmu oczekiwać trudno. Po co walczyć, jak można spieprzać do tyłu bez strat. A jednak racjonalność jest - oto przykład: czerwiec 41, Rosjanie uciekający w popłochu. Urra! Pobieda! Wielka to była kampania. Brniemy dalej wraz z dzielnymi herosami. Punkt krytyczny - Berlin. A może punkt kretyński? Chyba to drugie. Tak, definitywnie. Proszę bardzo - radziecki czołg wpada i niszczy niemiecką knajpę. Wspaniali wyzwoliciele znajdują rodzinę, w której są dwie piękne kobiety. I co, gwałt, morderstwo? Ależ skąd, Sowiet to człowiek kulturalny w pełnym tego słowa wymiarze. Siadamy do stołu i pijemy "zum Woll" z panienkami seteczkę wódeczki. Uśmieszki, "panie wybaczą, musimy iść", "żegnam madame". Pranie mózgu, część dalsza - ruscy rozpieprzają w pył dom babuszki. A ona wpada w furię? Nie, zanosi kawusię i herbatkę najeźdźcom. Potem żołnierze siedzą w domciu i śpiewają piosenki, podczas gdy trwają mordercze walki. To broń boże nie koniec. W tunelach metra zalanych wodą panują dantejskie sceny. Żelaźni wojowie z ZSRR nie uciekają. Bohaterski Saszka krzyczy co sił: "Przepuszczać kobiety i dzieci, my pilnujemy porządku". Tonie w podziemiach, ratując Niemców. Walki w zoo, poraniona przez, uwaga, Niemców małpka uratowana zostaje przez radzieckiego sołdata. "Bo to takie ludzkie, w końcu to nasi przodkowie". Wzruszająca laurka. Generał Rybałko rozmawia przez telefon i wydziera się do czołgów: "Przerwać ogień, cisza ma być bo pogadać się nie da". Bez komentarza. Bunkier Hitlera, dramatyzm upadającego reżimu? Ależ znów pudło. Gdzie tam, bufonada i otwarta paskudna komedia. Żal, żałość, płacz, padaczka. Hitler nie może popełnić samobójstwa! Ewa Braun ucieka i nie chce umierać! Dziadzia Adolf wije się w konwulsjach i płacze jak dzieciaczek. Tchórza bez twarzy dobija adiutant. Radiotelegrafista radziecki w bunkrze - załamany po śmierci sześciorga dzieci Goebbels zostaje zapytany przez niego o kibelek... "Ech, nie za wesoło tu u was" kwituje czerwonoarmista. Ręce opadają... Opis nie jest w stanie przedstawić całokształtu oglądanej, że tak to ujmę, "śmiecistości", prymitywnej bohaterszczyzny propagandowej. Rozumiem, komuna, ale żeby aż tak żałośnie prać umysły obywateli?! Dalsze przeinaczenia, czy raczej ciekawostki historyczne - dowiadujemy się miedzy innymi, że Staufenberg to działacz niemieckiego podziemia socjalistycznego. "Socjaliści to realna siła w opozycji", mówią spiskowcy. Tak, komunistyczna partia próbowała obalić nazizm. Czerwona rewolucja, potęga. Zwraca uwagę sposób kręcenia narad w sztabach wojennych obu stron. ZSRR - mapy, specjalistyczne referaty, logiczne argumenty, detaliczne przemyślenia. Niemcy barany - "mi się zdaje", "mi się wydaje", "a mi nie", "a mi tak", gadka bez logicznych podstaw, rozważania na łapu capu. Cóż, idioci i tyle. Konferencja w Jałcie - Roosevelt do Stalina per "marszałku Stalin", Stalin do Roosevelta "panie Roosevelt". Cud dialog. Sposób konstrukcji "Wyzwolenia" momentami daje po kościach równo. Nudne sztabowe pogadanki ciągnące się w nieskończoność. Czarno białe sekwencje w dowództwie skontrastowano z kolorowymi zdjęciami pól bitewnych. Ciekawy zabieg artystyczny, ale nagle nie wiadomo skąd barwy znikają w dziwnym momencie, bez jakichkolwiek zdroworozsądkowych przyczyn. Zabrakło kolorowej taśmy? Podsumowując "Wyzwolenie" oglądało się ciekawie i to nawet bardzo do połowy trzeciej części. Im dalej tym gorzej, aż wszystko rozrosło się do rozmiarów głębokiego paskudnego bagna. Fałsz i tyle, obskurnie prymitywna zagrywka, ale mimo to zobaczyć warto. Nie uznawajcie mnie za nazistę. Dokopałem samym faktom historycznym. Zgoda, prawdy pokazać w owych czasach w owym państwie nie można było. Ale żeby kłamać aż w tak miernym, dziadowskim stylu?
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones