Recenzja filmu

Znałem ją dobrze (1965)
Antonio Pietrangeli
Stefania Sandrelli
Mario Adorf

Nie ma nikogo, kto da ci kwiaty

Warto szczególnie zwrócić uwagę na to, jak ujmująco włoska aktorka potrafiła za pomocą oczu uobecnić stan duszy głównej bohaterki, stąd częste zastosowanie zbliżeń kamery, sprawiające wrażenie
To, ile przeróżnych obrazów światowe kino wydało, za ile zebrało niewymowne pochwały, za ile się wstydziło, a ile wolałby, żeby celuloid nigdy nie zarejestrował na swojej powierzchni, jest trudne do zliczenia nawet dla najznamienitszych historyków kina. Lecz między całym repertuarem wyzwań stojących przed X muzą i czekających na swoje wierne, dogłębne i autentyczne zobrazowanie, jest te, które trwoży wielu reżyserów filmowych – stworzenie wzorowej roli kobiecej. I chociaż twórczość Antonio Pietrangeliego nie jest dobrze znana niewłoskiej publiczności, to urodzony w Rzymie reżyser, w swoim tzw. tryptyku kobiecym ("Dziewczyna z Parmy", "Oferta Matrymonialna", "Znałem ją dobrze"), podobnie jak niespełna trzy dekady później, w ostatniej fazie swojej twórczości – Krzysztof Kieślowski, przedstawia przenikający obraz kobiet. Obraz, który stał się symbolicznym kluczem do interpretacji kondycji włoskiego społeczeństwa w okresie boomu ekonomicznego.

Szczególnie wymowne w swym przekazie jest "Znałem ją dobrze". Centralną postacią filmu jest Adriana (w tej roli Stefania Sandrelli). Bohaterka opuszcza prowincję i udaję się do Rzymu, by realizować swoje marzenie o byciu aktorką i stać się charakterystyczną częścią filmowego świata. Wikła się w kolejne romanse, które mają również przyspieszyć jej kroku w drodze na wyimaginowany przez siebie panteon. Mężczyźni, należący lub dopiero zgłaszający chęć przynależności do elit kulturalnych, traktują ją przedmiotowo, wykorzystują jej naiwność, otaczają się błogą i jowialną w swej istocie aurą kobiecości, którą Adriana wokół siebie wytwarza.

Jednak na tym polega cały autorski kunszt Antonio Pietrangeliego, że postać głównej bohaterki nie jest uszyta wyłącznie nićmi próżności i powierzchowności. Lawirując między momentami pozornego szczęścia, Adriana stopniowo zatraca się w odmętach egzystencjalnego bólu i wielkiej samotności. Dąży ku czemuś, czego sama nie potrafi zdefiniować. W tym wszystkim, nie można Adrianie zarzucić złych intencji, dostrzegalna jest w niej pewna wewnętrzna dobroć podszyta prostodusznością. Tutaj trzeba napisać o znakomitej roli przepięknej Stefanii Sandrelli. Aktorka w bardzo delikatny – lecz czytelny sposób przekazała widzowi cały wachlarz emocji, które targają Adrianą. Warto szczególnie zwrócić uwagę na to, jak ujmująco włoska aktorka potrafiła za pomocą oczu uobecnić stan duszy głównej bohaterki, stąd częste zastosowanie zbliżeń kamery, sprawiające wrażenie jakby obiektyw stale szukał wzroku Adriany. Co czujniejsi widzowie zauważą kilka symbolicznych scen, które pojawiają się na przestrzeni filmu. Jak choćby ta, w której Adriana jest świadkiem śmierci motocyklisty potrąconego przez samochód ciężarowy. Zdarzenie poruszą nią i przenika, niczym jedną z najtragiczniejszych bohaterek w dziejach kultury – Annę Kareninę, która widzi śmierć mężczyzny pod kołami pociągu, niejako antycypując, że podobne przeznaczenie dosięgnie także ją. Lecz czy los Adriany będzie miał podobny i równie straszliwy kres jak bohaterki powieści Lwa Tołstoja?

Wreszcie, należy dodać kilka słów o wspomnianym wcześniej kontekście społeczno - ekonomicznym, do którego autor nawiązuje. Pietrangeli krytykuje zachowanie nowej klasy mieszczańskiej, którą destrukcyjnie wchłania konsumpcjonizm. I dzieje się to na terenie państwa, które dopiero co, strzepało z siebie powojenny kurz i wychyliło głowę ponad kłąb biedy, penetrującej kraj przez trudne lata okresu wojennego. Przedstawione w filmie zachowania i obyczajowość postaci tworzących nowy ład społeczny, są świadectwem na głębokie rozczarowanie reżysera tą fikcyjną i złudną rzeczywistością, której częścią staje się także Adriana. Pietrangeli nie wystawia dobrej wizytówki włoskim wyższym sferom społecznym. Wręcz przeciwnie, obrazuje jej powierzchowność, pychę, obłudę, próżność, interesowność, piętnuje zepsucie i degrengoladę jakie wśród niej panują. Ciekawe, że, prawie pół wieku później, w podobnym tonie wypowiada się Paolo Sorrentino w głośnym "Wielkim pięknie". Co, mówiąc eufemistycznie, nie jest schlebiające.

Na koniec, o tym, co wyjątkowo przykuwa uwagę, a mianowicie – ścieżka dźwiękowa, bogata w niezwykle popularne w latach 60. włoskie utwory, takich wykonawców jak: Mina, Sergio Endrigo czy siostry Kessler. Muzyka dodaje obrazowi dodatkowej wyrazistości, zagęszcza osobliwy włoski klimat i silnie wkomponowuje się w charakter głównej bohaterki. Wybrzmiewa dosyć głośno, często przygłuszając nie tylko dialogi, ale również głuche wołanie Adriany, tłumione przez to, co nie może wydobyć się z wewnątrz i to, co na zewnątrz po zrzuceniu maski pozostaje tylko otępiałym mrokiem.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones