Recenzja filmu

Zrodzony z nadziei (2009)
Kate Madison
Raphael Edwards
Christopher Dane

Nadzieja matką głupich

Po obejrzeniu fanowskiego "Polowania na Golluma" nie mogłem doczekać się premiery kolejnego filmu w realiach Śródziemia wykonanego przez miłośników prozy prof. Tolkiena. Niestety, o ile
Po obejrzeniu fanowskiego "Polowania na Golluma" nie mogłem doczekać się premiery kolejnego filmu w realiach Śródziemia wykonanego przez miłośników prozy prof. Tolkiena. Niestety, o ile "Polowanie na Golluma" był dla mnie przyjemnym seansem, tak już "Zrodzony z nadziei" srodze mnie rozczarował.

Głównym motywem filmu jest historia rodziców dobrze znanego z "Władcy Pierścieni" Aragorna. Bohaterami filmu są więc Arathorn – spadkobierca rodu Isildura, przywódca Strażników Północy i Gilraena, córka jednego z możnych Dunedainów. Historia ich związku została opisana pobieżnie w dodatkach do "Władcy Pierścieni", co dawało duże pole do popisu dla twórców. Film jednak wygląda jak nieprzejrzysty korowód postaci osadzonych w ckliwej fabule rodem z Harlequinów, niż obraz na podstawie klasyki literatury fantasy.

Bohaterowie zostali zarysowani zbyt pobieżnie, na przód wybija się tylko Arathorn (w tej roli przekonujący Christopher Dane) i Strażniczka Elgarain (Kate Madison, będąca jednocześnie reżyserką filmu), reszta w najlepszym wypadku wywołuje uśmiech politowania na twarzy. O pomstę do nieba wołają synowie Elronda o "finezyjnych" ruchach bliższych RoboCopowi niż Legolasowi, oraz Gilraena, drewniany klocek będący podobno ukochaną Arathorna. Warto dodać, że Tolkien podkreślił w książce wyraźnie, że matka Aragorna była piękną kobietą, natomiast grająca ją Beth Aynsley przegrywa w konkursie piękności z każdą inną dziewczyną z wioski Dunedainów. Jakim cudem ojciec Aragorna wybiera ją zamiast starającej się o jego serce o wiele ładniejszą Elgarain, pozostanie tajemnicą scenariusza. Scenariusza niezbyt błyskotliwego dodajmy, bo skupiającego się na nieszczęśliwej miłości wspomnianej Elgarain (widać postać grana przez panią reżyser musiała być znacznie rozbudowana), czy trudnej relacji Arathorna z ojcem Gilraeny. Dla mnie to bardziej rozterki nastolatek, niż królewskiego rodu Strażników na krawędzi zagłady, broniącego się przed wszechobecnym Złem. Debiutująca jako scenarzysta Paula DiSante bardziej nadaje się do lekkiego "Zmierzchu" niż epickich wydarzeń z kart "Władcy Pierścieni".

Film kuleje również od strony klimatu. Strażnicy Północy to banda chłopów żyjących w landszaftowych chatkach (sic!), którzy od czasu do czasu mordują sługi Saurona z wprawą terminatorów, ale w momencie zaatakowania ich wioski rzucają się na wrogów z widłami. Jak to się ma do żyjącego w ukryciu ludu wędrownych Strażników ukazanych w książce – nie mam pojęcia. W innej scenie Arathorn wchodzi do siedliska orków i bez większych problemów podsłuchuje sobie pogawędkę hersztów, którzy nie zastanawiają się zbytnio nad zniknięciem strażnika przy wejściu. Jak widać ubranie aktorów w rekwizyty z trylogii Jacksona nie wystarczy, by stworzyć coś w klimacie "Władcy Pierścieni". Kwiatków takich jest więcej i można by długo je wymieniać, efekt jest jednak tylko jeden – twórcy zabili największy potencjał tego filmu – zabili w nim Śródziemie.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones