Recenzja gry

Advance Wars (2001)
Tohru Narihiro

Gry wojenne na Game Boya

To o tej serii mówi się jako o jednej z lepszych, jak nie najlepszą strategią na handheldy Nintendo! To o tej grze mówi się w niemalże w każdej topliście najlepszych gier na Game Boya Advance'a!
To o tej serii mówi się jako o jednej z lepszych, jak nie najlepszą strategią na handheldy Nintendo! To o tej grze mówi się w niemalże w każdej topliście najlepszych gier na Game Boya Advance'a! Lecz czy tak naprawdę zasługuje na ten tytuł? Czy wybaczę mu niedorobienia? No jasne!

Choć mimo pierwotnie ubogo wyglądającej listy opcji w głównym menu początek gry zapowiada się pozytywnie, bo dowiadujemy się, że nawet fan retro siedzący przed konsolką może zostać generałem armii Krypto-Stanów Zjednoczonych zwanej tutaj Armią Pomarańczowej Gwiazdy. Nasza nauczycielka Nell przeprowadza nas przez będący jednocześnie zalążkiem fabuły, dobry tutorial. Bardzo dobry. Chyba za dobry. Z tego, czego później doświadczamy w głównej kampanii, przypomnimy sobie genialność samouczka. Uczymy się tam o jednostkach, o terenach, o generałach, o pogodzie... Zapewniam, że osoby, które opuszczą ten prolog, będą mieli później wielki problem z rozgrywką.

A jak wypadła sama rozgrywka? Doskonale, lecz bez pewnych zgrzytów się nie obyło. Jesteśmy razem z naszymi oddziałami rzuceni na planszę pokrytą między innymi równinami, górami lasami i morzami, a naszym zadaniem zwykle jest: podbić kwaterę główną wrogiego generała lub wytępić w pień wszystkich jego żołnierzy. Wszystko dzieje się w systemie turowym.Czasami w kampanii doświadczamy wyjątkowych zadań, w których musimy na przykład ochronić naszą określoną jednostkę, zniszczyć określoną jednostkę przeciwnika lub utrzymać nasze wojska przy życiu przez określoną liczbę dni. Szkoda, że te dodatkowe tryby nie są możliwe do ogrania w multiplayerze, bo dla mnie to są właśnie najciekawsze misje w kampanii i chciałbym je swobodnie powtórzyć.

Następna sprawa, z którą mamy do czynienia na polu bitwy, to zjawiska pogodowe. Niestety jest ich tylko trzy – deszcz, burza śnieżna i znienawidzona przez wielu (w tym mnie) mgła. Deszcz i śnieżyca powodują dokładnie to samo, czyli spowolnienie żołnierzy u obu drużyn, natomiast mgła ogranicza widoczność u wszystkich generałów. W przeciwieństwie do dwóch pierwszych szaleństw natury, mgła nie mija, a niektóre misje w kampanii nas do niej zmuszają. Dodatkowo w ograniczonej widoczności nie znamy czegoś takiego jak zapamiętanie położenia wroga i by go zaatakować, trzeba mieć go nieustannie na oku. Wymusza na nas to niestety niewygodną kolejność wykonywania rozkazów. Pogoda to według mnie zmarnowany potencjał i wyobrażam sobie o wiele lepsze możliwości wykorzystania tego aspektu.

Ostatnim, podstawowym elementem bitwy jest dowodzenie. Nie chodzi mi tu o zdolności gracza czy też komputera, tylko o to, co każdy generał sobą reprezentuje. Taki Andy jest we wszystkim przeciętny, Drake specjalizuje się w bitwach wodnych, lecz polega w walkach powietrznych, a Grit uwielbia ataki na dystans jednocześnie, będąc słabym w starciach bezpośrednich. Wyborów jest co niemiara i fantastycznie wzbogacają one zabawę.

Pora napisać coś o fabule. Na szczęście nie udało mi się za bardzo zdradzić do tej pory mojej opinii co do niej. Otóż mam do niej mieszane uczucia. Historia jest prosta i zrozumiała, a punkt kulminacyjny wywołuje na twarzy uczucie obojętności. Jest to spowodowane naszym głównym wrogiem, który bardziej bawi, niż budzi postrach. Za to reszta charakterów została napisana całkiem nieźle. W grze za słowa i zachowania bohaterów wyświetlają się napisy, które jednak bardzo głęboko zarysowują im cechy. Tylko dlaczego każda z postaci to chodzący stereotyp? Poza głównym protagonistą Andym, typowym dzieciakiem, który ma ambicje, ale bywa niezłym ciamajdą, poznajemy m.in. typowego tępego osiłka Maxa, typowego zadufanego w sobie Eagle'a lub typowego wielkiego-luzaka-z-toną-slangu-w-ustach Grita, który założę się, że gdyby Advance Wars nie było stworzone w Japonii, miałby czarny kolor skóry.

Fabuła to rzecz jasna istotna rzecz, lecz jest ona tylko częścią kampanii. A ów główny tryb wypadł (jak już wspominałem) słabiej w stosunku do Koszar. Dlaczego? Bo jest jak na skalę najważniejszego trybu gry, krótki i często nieciekawy! Koszary to 14 misji, z których wszystkie "uczą i bawią". W kampanii jest od 18 do 22 (wliczając dodatkowe) misji, z których sporo jest zniechęcających (szczególnie te w drugiej połowie kampanii) i po prostu nieciekawych. Na inteligencji przeciwników poświęcę następny akapit, lecz w tym powiem, że często czułem, że gra zamiast stawiać mi nowe wyzwanie, postanowiła przyprawić mi więcej batalionów do zniszczenia i okazyjnie co jakiś czas dolewać mgły. Wybawieniem od tego są dla mnie pojawiające się częściej w pierwszej połowie grania misje specjalne. Nieco pomaga system ocen dla misji. Za niemalże perfekcyjne wykonanie mapki dostaje się rangę S (super), a za gorsze wyniki otrzymujemy rangi A, B, C, D lub E, tak jak oceny w amerykańskich szkołach. By uzyskać najlepszą ocenę, trzeba wycenić się szybkim ukończeniem misji, odpowiednim siłowym wykorzystaniem swoich szwadronów oraz jak najmniejszą ich stratą. Te wszystkie stopnie przekładają się na pieniądze, o których wspomnę później.

Teraz muszę skrytykować A.I. - sztuczną inteligencję wrogich generałów. Otóż przeciwnicy są po prostu głupi. Łatwo wykryć ich niektóre schematy, które są na przykład obowiązkowe do perfekcyjnego wykonania misji dziewiątej. Komputer nie nadaje mu poziomów inteligencji, tak jak można to zauważyć w innych grach takich jak seria "Worms". On po prostu dodaje mu armii! I wierzcie lub nie, specjalnie stworzył do tego tryb War Room – Pokój Wojny – którego już nigdy więcej nie raczę nazywać po polsku. W War Roomie naszym zadaniem jest (a jakże) przejęcie kwatery głównej wroga lub pokonania jego wszystkich oddziałów. Do dyspozycji mamy tam fabryki, z których codziennie otrzymujemy kredyty i za te kredyty możemy wyprodukować pożądane przez nas jednostki. Oczywiście wrogi generał też ma własne bazy. Niestety są źle wykorzystywane i tylko przedłużają walkę. Im trudniejszy poziom, tym gorszy jest stosunek naszych fabryk do fabryk przeciwnika. I tak można opisać War Room – nudny.

Ale w końcu chce się w niego, jak i kampanię grać dzięki temu, że dostajemy za wykonywanie misji forsę. Po misji zaliczonej na rangę S dostajemy 12 pieniążków, a po zaliczonej na notę A – 8. Warto się starać ponieważ monety możemy wymieniać w sklepiku (u sterotypowego japońskiego starucha Hachiego) na postacie i mapy. Te drugie najczęściej mają bazy i są skierowane na multiplayer, a te pierwsze odblokowują się dopiero po przejściu kampanii lub dodatkowych zadań. Choć ceny są wysokie – średnio ok. 60 monet za postać – to i tak chcemy opróżnić sklep. Chociażby dlatego, że odpowiednie wykorzystanie zdolności postaci pozwala na lepsze wykonywanie misji w War Roomie, a co za tym idzie – zdobywanie większych pieniędzy, albo to, że multiplayer jest piekielnie grywalny.

Miałem okazję w niego zagrać kilka razy z bratem na jednej konsoli i zabawa była przednia. Wszystkie mapy mogą zagwarantować ciekawe walki. Nawet te z bazami. Ale to, co naprawdę pozwala mojemu dziwnemu umysłowi się otworzyć, to kreator map. Zawiera on wszystko, czego trzeba, lecz nie jest oszałamiająco wygodny, co jednak da się wytłumaczyć tym, że gramy przecież na konsoli dysponującej tylko dziesięcioma funkcjami na przyciskach. Co ciekawe, robiłem takie mapy (symetryczne i tylko z jednym rodzajem oddziałów np. piechotą), że często komputer panikował i nie wiedział, co zrobić. W te wszystkie stworzone przez nas mapy możemy zagrać na multiplayerze i się nimi wymieniać pomiędzy innymi kopiami gry.

Jak można zauważyć, nie wspomniałem ani razu o grafice czy muzyce. Tak jest dlatego, że u mnie te rzeczy odpadają na dalszy plan względem tego, co chcę powiedzieć o jej prawdziwym wnętrzu. Teraz się dziwię, że nie udało mi się o tych cudach wspomnieć. Grafika jak dla mnie nie musi być szczytem technologii. Ważne by była dopracowana, przejrzysta, kolorowa i ładna. Tak jest właśnie w przypadku "Advance Wars". Zgłębiając się w tematykę wojen, nawet znając grę na wylot, absolutnie nie myślimy o tym, że to nie jest gra dla dzieci. To jak prosty i barwny jest widok na ekranie naszego Game Boya definiuje jej doskonałość.

Ostatnim elementem jest muzyka. Choć "Advance Wars" odłożyłem na półkę około miesiąc wcześniej od napisania recenzji, wciąż jestem w stanie zanucić jakieś pięć utworów. To nie tylko wpada w ucho. To jest też genialnie wykonane! W "Advance Warsach" słyszymy bardzo różnorodne melodie. Doświadczamy dźwięków w klimacie country (motyw Grita), metalu (motyw Głównego Łotra), orientu (motyw Kanbeiego) i wielu innych mieszanin gatunkowych. To jeden z największych plusów gry, który musi spodobać się każdemu.

Mimo mojego częstego odczucia, że charakter recenzji może być mieszany, to jest to gra niesamowita w swojej grywalności (z naciskiem na multiplayer) i prostocie rozgrywki i oprawy wizualnej. Ukoronowaniem całej rozgrywki jest muzyka. Choć jest kilka bolączek, to są one przyćmiewane pozytywami.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones