Strefa wojny dla wszystkich

"Call of Duty: Warzone" to kawałek dobrego "battle royale". Ma kilka wad, które u konkretnych graczy wywołają wstręt do tej produkcji.
Która seria gier wideo dość długo czekała na swój tryb "battle royale"? Oczywiście "Call of Duty". W 2018 roku doczekaliśmy się premiery czwartej odsłony podserii "Black Ops". Wkrótce potem dodano nowy tryb przypominający pewną produkcję Epic Games. Nie było to ostatnie słowo ze strony Activision w tym temacie. 

Jesienią 2019 roku premierę miała kolejna odsłona serii "Call of Duty". Kilka miesięcy później wydano zupełnie darmową odsłonę bazującą na najnowszej części. Głównym założeniem tego projektu współpracy Infinity Ward z Raven Software było pójście za modą, czyli wprowadzenie trybu "battle royale", ale na wyższym poziomie jakościowym niż ostatnio. Jak wyszło ostatecznie?


"Call of Duty: Warzone" to wciąż strzelanina pierwszoosobowa, jednak z kilkoma kluczowymi zmianami. Po pierwsze należy wspomnieć o przestrzeni. Mapy w trybie "battle royale" są dość rozległe. Nie inaczej jest w tym przypadku. Póki co plansza jest tylko jedna. Jest naprawdę ogromna. To przeciwieństwo plansz znanych nam z trybu wieloosobowego ostatnich odsłon serii "Call of Duty". Znajdziemy tutaj liczne otwarte przestrzenie, budowle wysokie na 10 pięter lub wyższe. Do większości budynków jesteśmy w stanie wejść itp. Wielki plus za ten aspekt gry, jednak rozmiary tej planszy w połączeniu z modelem strzelania, z którego słynie "Call of Duty", może budzić mieszane uczucia.


W "Call of Duty: Warzone” mamy dostępnych kilka wersji trybu "battle royale". Po pierwsze pewnego rodzaju klasyczną wersję, w której w maksymalnie czteroosobowej drużynie zostaniemy zrzuceni na obszar przypominający łudząco Donbas. Po wylądowaniu zaczniemy eksplorować mapę. Do podniesienia jest cała masa ekwipunku. Wszystkie karabiny, strzelby, pistolety, ale także sprzęt specjalistyczny. Dodatkowo są dostępne także pancerze, pojazdy, paczki z amunicją itd. W przypadku konfrontacji z przeciwnikiem i otrzymaniu krytycznych obrażeń nasz sojusznik może nas uleczyć. 

Bardzo się zdziwiłem, co się stało po mojej śmierci, gdy kolega nie był mi już w stanie pomóc. Okazuje się, że dostajemy jeszcze jedną szansę. Trafiamy do gułagu, gdzie czeka nas walka na śmierć i życie w formie pojedynku. Otrzymamy losową broń (pistolet, rewolwer, strzelba itp.) oraz kilka granatów wspomagających. Całość dzieje się na fragmencie planszy znanej mi dobrze z "Call of Duty: Modern Warfare 2". Ponadto w osiągnięciu celu przeszkadzać nam będą inni gracze, obrzucający nas kamieniami, jednak pełniący przede wszystkim rolę gapiów. Czasem można długo czekać na swoją kolej, gdyż w jednym meczu może brać udział aż 150 graczy. Robi to wrażenie. 

Moim zdaniem trafienie do gułagu to najlepsza rzecz w tej grze. Taki element, niespotykany w innym "battle royale", a przynajmniej nie tak dużym, dał powiew świeżości. Jeśli jednak polegniemy w pojedynku, to wciąż istnieje szansa powrotu do akcji. Gracze w trakcie starań mogą zbierać gotówkę. Za 4500 dolarów amerykańskich można w odpowiednim punkcie przywrócić sojusznika do życia. Tutaj mam mieszane uczucia. Gdyby gułag był ostatnią szansą, budziłby więcej emocji. Ponadto wydłuża to mecz, czego także nie uważam za dobry pomysł.


Strzelanie jak to strzelanie w serii "Call of Duty". Może być dobrze albo bardzo dobrze. Niestety, wygrał pierwszy wariant. Wszystko przez nierówne etapy gry. W początkowej fazie faworyzowani są snajperzy, jednak wraz z kurczeniem się bezpiecznej strefy na znaczeniu zyskują gracze posługujący się pistoletami maszynowymi i strzelbami. Na szczęście brzmienie jest co samo co w kampanii fabularnej. W żadnej innej grze nie miałem tak pozytywnych wrażeń audio z rozgrywki w kwestii udźwiękowienia broni. 

Graficznie jest dobrze. "Call of Duty: Warzone" nie wygląda lepiej lub gorzej od swojego singlowego protoplasty. Moje obawy budzi obecność gry mieszanej z użytkownikami innych platform (Microsoft Xbox One oraz Sony PlayStation4). Póki co nie mogłem zbytnio na to narzekać, jednak nie wiem, jak to będzie wyglądać na dłuższą metę. Model "free-to-play" zaowocował różnego rodzaju mikropłatnościami. Na szczęście nie wpływa to w znacznym stopniu na rozgrywkę, gdyż przede wszystkim mowa o zmianach w zakresie kosmetyki postaci, broni, pojazdów itp. Przynajmniej w trybie klasycznym. 

Gorzej ma się sprawa z drugą wersją "battle royale", czyli walką o kasę. Na tej samej planszy gracze zbierają pieniądze, a wygrywa ten, kto zdobędzie ich największą ilość. Można je zdobywać na różne sposoby. Pieniądze często dosłownie leżą na ulicy, innym razem otrzymamy zadanie eliminacji konkretnego gracza itp. Ten tryb ogólnie także się sprawdza, ale faworyzuje graczy wydających na grę prawdziwe pieniądze, gdyż rozgrywkę rozpoczynamy ze swoim uzbrojeniem.


Wrócę do tematu pojazdów. Poza jeżdżącymi mamy też te latające. Deweloperzy się postarali. W tej grze świetnie prowadzi się czterokołowca, ciężarówkę, terenówkę, ale także helikopter. Zarówno za pomocą klasycznego sterowania komputerowego, jak i pada. Planszę od początku otacza czerwona, toksyczna chmura. Po pewnym czasie zaczyna zajmować kolejne obszary miasta. Oczywiście można uciec przed nią także na piechotę, jednak poruszanie się pojazdem wydaje się być bezpieczniejsze. 

Warto mieć na uwadze, że na granicach czyha wielu innych graczy. Można się domyślić, że trudniej będzie nas trafić, gdy będziemy poruszać się szybką terenówką. We współpracy pomaga nam coś dobrze znanego z "Apex Legends", czyli system oznaczania kluczowych elementów gry. Za jego pomocą możemy dać znać sojusznikowi, gdzie jest ulokowana konkretna broń, pojazd, a nawet przeciwnik. Mimo wszystko dużo lepiej wygląda to w produkcji Respawn Entertainment.


Podsumowując, "Call of Duty: Warzone" to kawałek dobrego "battle royale". Ma kilka wad, które u konkretnych graczy wywołają wstręt do tej produkcji. Moim zdaniem to tylko dobry zapychacz, co także nie do końca wyszło deweloperom. Wszystko przez wydłużenie trwania meczu kilkoma kluczowymi rozwiązaniami. Polecam fanom serii "Call of Duty" oraz trybów "battle royale". Na pewno warto rzucić okiem chociażby na chwilę. 
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones