Recenzja gry

Harry Potter i Czara Ognia (2005)
Jonasz Tołopiło
Joanna Kudelska

Czwarta część - nowy silnik gry, nowe doświadczenie.

W czasach, kiedy mogliśmy pomarzyć o zdobywaniu gier tak łatwym sposobem jak dziś, kiedy ceny gier były zabójcze, a ich lokalizacja najczęściej niemal żadna, zagranie w pierwszą część przygód
W czasach, kiedy mogliśmy pomarzyć o zdobywaniu gier tak łatwym sposobem jak dziś, kiedy ceny gier były zabójcze, a ich lokalizacja najczęściej niemal żadna, zagranie w pierwszą część przygód małego czarodzieja było dla mnie jakimś tam rarytasem. Nigdy nie polubiłem filmu, podobnie jak następnych paru części (z wyjątkiem "Harry Potter i Książę Półkrwi", która wyróżniała się na tle reszty mrocznym klimatem i świetnymi efektami specjalnymi), ale gry to co innego. Zawsze lubiłem gry oparte na silniku z "Unreal Tournament" – jednym z najlepszych w historii gier. Silnik ten sprawdza się nie tylko w przypadku gier FPP, ale jak widać także w platformówkach 3D. Tak więc część po części przechodziłem trzy pierwsze gry, z niemałą radością przyglądając się postępowi technologicznemu. Niesamowite, jak bardzo różne graficznie są te trzy gry, pomimo iż łączy je ten sam silnik 3D! Przyszła pora na część czwartą – kompletnie inną i moje uczucia były mieszane. Miałem nawet zamiar zaprzestać zabawy dosyć szybko po jej rozpoczęciu, ale o tym za chwilę.

Po wstępie, który wygląda bardziej jak trailer niż intro, zacząłem przeglądać menu i zorientowałem się, że jedyną opcją było wyłączenie napisów. Szukałem też w folderze z grą jakiegoś pliku do zmiany rozdzielczości itp., ale nic z tego. No trudno. Zacząłem przeglądać następne opcje. Jeden slot z trzech do zapisu gry (wcześniej bywało ich znacznie więcej) i im dalej w menu, tym bardziej przekonywałem się, że to gra stworzona, aby działać najlepiej na konsolach. Kolejny raz uzbroiłem się w analogowego pada Logitech i zacząłem grę. Zresztą w przeciwieństwie do poprzednich gier, gdzie nie zawsze sprawdzał się pad, tutaj gra bez niego nie ma większego sensu.

Intro zostało podobne, czyli przed rozpoczęciem poziomu możemy obejrzeć jakby rysunki z książki i całkiem dobry dubbing. Dla kogoś, kto nie grał w demo, szokiem może okazać się wszystko, co nowe, a nowe jest tu wszystko. Tym razem postać widzimy bardziej z góry niż zza pleców, co zmusza nas do grania w zupełnie inny sposób niż poprzednio. Niestety nie możemy poruszać kamerą, co czasami utrudnia rozgrywkę. Świetne jest wykorzystanie minimalnej ilości przycisków na padzie, więc wiele nie musimy się uczyć. Tylko początki wydają się nieco skomplikowane, ale po jednym poziomie wszystko mamy już "obcykane" i możemy cieszyć się rozgrywką. Podobnie jak cała branża gier, która idzie w efekciarstwo i tutaj mamy do czynienia z minimalną ilością zręczności, a maksymalną ilością efektów – takie odniosłem wrażenie. Przypomina mi to nieco trzecią część "Władcy Pierścieni", gdzie gra wyglądała jak film. Kapitalna jest grawitacja, która umożliwia nam podnoszenie i rzucanie przedmiotami, rozwalanie murów i nie tylko – grawitacja w silniku graficznym to chyba największy plus gry.

Mając ściągniętą solucję, grało mi się przyjemnie, bowiem nie musiałem się męczyć z szukaniem ukrytych kart i tarcz, dlatego nie zakończyłem grać, dopóki nie ukończyłem całej gry. Tym razem, aby ukończyć grę, nie wystarczy dojść z punktu "A" do punktu "B". Nadal zbieranie fasolek jest przydatne, ale tym razem karty, które za nie kupujemy, mają praktyczne zastosowanie. Przed każdą misją, wybierając swoją postać (Harry, Ron i Hermiona – to także nowość, że możemy wybierać postać), jesteśmy w stanie przypisywać jej i reszcie zakupione karty, które zmieniają silne strony postaci, dając im nowe możliwości. Umiejętne wybieranie kart lub losowy traf mogą nam bardzo pomóc w trudniejszych zadaniach. Specjalne karty to tzw. "znikające karty", a te w większości znalazłem dzięki świetnej slolucji. One także podobno dają jakieś możliwości. W każdym razie, znacznie łatwiej jej skolekcjonować wszystkie, niż było to w poprzednich częściach gry. Czekoladowe żaby są naszymi życiami, co podoba mi się bardziej niż w poprzednich grach, gdzie żaby dawały nam jedynie pełną energię. Dzięki temu nie musimy zawsze zaczynać od początku.

Ciekawostką jest też niemożliwość skakania. Rzadko spotykamy się z taką grą, ale tutaj spisuje się to świetnie – szczególnie, że w trzech poprzednich częściach naskakaliśmy się już na całe życie. Tym razem bardziej niż zręczność liczy się strategia walki, dobierania czarów i zwykła logika na niskim poziomie (osobiście nie lubię się głowić nad jednym poziomem cały dzień, więc mi to pasuje).

Czytałem nieco komentarzy na temat gry i są one negatywne, także ze względu na grafikę. Odniosłem wrażenie, że grafika zmieniała się w zależności od wersji gry, którą miałem. Osobiście stierdzam, że wersja dwupłytowa była dla mnie świetna i naprawdę pomimo niewielkiej rozdzielczości, świat wyglądał zdumiewająco. Głębia tła, piękne oświetlenie, efekty specjalne jak z PlayStation 2 – to wszystko zrobiło na mnie spore wrażenie, bo rzadko gram w nowsze gry. Gra nigdy się nie "cięła", chodziła płynnie i muzyka także była dobra, nawet bez opcji dźwięku grało się świetnie, bo wszystko było dobrze stonowane. Niestety nie mamy do czynienia z tak dobrą muzyką jak w pierwszej części, ale Patrick Doyle to nie John Williams i musi nam wystarczyć. Dodatkowo polski głos Voldemorta był żałosny, brzmiał jak syntezator mowy, no ale trudno.

Jak się gra w czwartą część? Misje nie są trudne, co jest przyjemne, bo możemy się skoncentrować na szukania potrzebnych nam tarcz, zamiast na ciągłym skakaniu. Wyjątkiem jest poziom z ciągle atakującymi nas owadami, które są irytujące. Poziom trudności jest źle wyważony, ale mi to nie przeszkadza. Mam na myśli to, że gdy zwykle chodzi o to, aby w grze było od "łatwiej" do "trudniej", tu tego nie ma. Poziomy są specyficzne, przypominają mi dawne gry na podstawie filmów, gdy każda plansza była jakby kompletnie inną grą. Tutaj zaczynamy od środka akcji, następnie wchodzimy do szkoły na trening, później znowu na misję i następnie mamy specjalne zadania z umiejętności, którze przydają się nam w grze. Następnie znowu poziom gry i kolejne zadanie – ucieczka przed smokiem (coś jak latanie w poprzednich grach). Następnie znowu jakiś poziom i po nim pływanie (nieco słabe, ale daje radę). Na koniec mamy jeszcze poziom labiryntu i walkę końcową, która według mnie jest efektowna i pomysłowa, choć poza wspomnianym nijakim dubbingiem Voldemorta, znalazłem wpadkę, gdy jego czar potrzebny mi do zniszczenia rzucanego we mnie posągu, utknął i nie dało się już wygrać poziomu. Zakończenie gry nie jest dobre, ale jak wspomniałem – nie lubię tych filmów o Potterze, więc fabuła mało mnie obchodziła.

Najważniejszą różnicą pomiędzy poprzednimi częściami jest sposób podejścia do kończenia poziomów. Podczas gdy w poprzednich częściach wystarczyło coś zebrać i wyjść, a przy okazji można było kolekcjonować karty, tutaj do odblokowania kolejnych lokacji potrzeba zebrać odpowiednią ilość tarcz, a te nie zawsze od razu są dla nas dostępne. Trzeba więc wchodzić na te same poziomy parę razy, używając nowo poznanych czarów, torować sobie drogę do pominiętych wcześniej tarcz. Na początku bałem się, że będzie mnie to irytować, ale z czasem dałem się grze oswoić, bo zamiast dziko się wkurzać, powracałem do poziomów i cieszyłem się, że w końcu mogę dotrzeć w nowe miejsca (solucja była nie bez znaczenia), poza tym te stare lokacje często dostępne były ze znacznie lepszych checkpointów niż oryginalnie, a zwykle też nie miałem do pokonania ogromnej hordy potworów jak na początku, co przyspieszyło rozgrywkę. Także minimalna ilość rodzajów wrogów nie przeszkadzała mi za bardzo. Były całkiem pomysłowe i nie drażniły mnie, poza tym, że chciałem je zabijać – ale taka ich rola, żeby ginąć w dużych ilościach.

Podsumowując wypociny – rozumiem przeciwników gry. Jednak z perspektywy gracza, który zaczął grać w tę serię od samego początku, widzę dobry kierunek i zachęca mnie to do zagrania w następne części. Gra jest krótka, efektowna, wciągnęła mnie i jako anty-fan "Harry'ego Pottera" jestem z niej zadowolony. Nie zapłaciłbym jednak ceny w trakcie jej premiery, bowiem gry na podstawie filmów zwykle cierpią na tę samą chorobę, którą można nazwać "deadline" oraz wysoka cena. Choć twórcom niemal udało się uniknąć "bugów", to jednak wiem, że kiedy fan filmu płaci za grę, przy której chciałby spędzić maksymalną ilość czasu, srogo się przy "Harrym Potterze i Czarze Ognia" zawiedzie. Gra kończy się szybciej niż taka osoba zdąży wypowiedzieć zaklęcie: "Wingardium Leviosa!".
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones