Endgame

Napędzany bezpardonową przemocą oraz komediową energią tryb fabularny jest perłą w koronie "Mortal Kombat 11". Narracyjną finezją, w którą wpisują się zarówno interakcje pomiędzy skonfundowanymi
"Mortal Kombat 11" - recenzja
Nastał chiński rok świni oraz popkulturowy zmierzch dziejów: nieumarli drepczą po Westeros, Avengers odchodzą w stronę zachodzącego słońca, zimą opadnie kurz po "Gwiezdnych wojnach". W rozległych Pozaświatach, Czeluściach i królestwach Edenii także przyszła pora na wyrównywanie rachunków. Choć twórcy jedenastej odsłony "Mortal Kombat" nie zająknęli się słowem o emeryturze, ich nostalgiczna podróż po własnych śladach mówi wiele – to zarazem elegancka koda, adresowany do fanów list dziękczynny, a także obietnica nowego rozdania. 


Jako że na przestrzeni blisko trzech dekad ilość fabularnych twistów, czaso-przestrzennych zawirowań oraz roszad w mortalowym panteonie przekroczyła dopuszczalne normy, ktoś musi cały ten bałagan posprzątać. Pada na Kronikę – starożytną boginię czasu, która odpoczywała dotąd pod gigantyczną klepsydrą, tkając patchwork ludzkich losów. Ponieważ empatia nie jest jedną z jej cnót, a perspektywa "restartu" historii wywołuje uśmiech na zazwyczaj beznamiętnej twarzy, nad rozlicznymi światami majaczy widmo rychłej zagłady. To nie tylko okazja do finałowego pojedynku szlachetnych z nieprawymi, ale też szansa na rozrachunek z przeszłością – metaforyczny i dosłowny, gdyż z otchłani czasu wyłaniają się młodsze wersje znanych bohaterów. Jeśli myśleliście, że jeden Johnny Cage potrafi wyczerpać limit dowcipów z brodą, potrzymajcie jego piwo.     

Napędzany bezpardonową przemocą oraz komediową energią tryb fabularny jest perłą w koronie "Mortal Kombat 11". Narracyjną finezją, w którą wpisują się zarówno interakcje pomiędzy skonfundowanymi postaciami, jak i głupawe żarty oraz dynamiczne starcia, obdzielilibyśmy kilkanaście innych produkcji. Lecz gdzieś pod tym cienkim naskórkiem groteski kryje się bijące serce – bezpretensjonalna opowieść o sztafecie pokoleń, dojrzewaniu do odpowiedzialności i przeznaczeniu, które łatwo pomylić z przypadkiem. W przeciwieństwie do napuszonych oper Davida Cage’a lub awangardowych produkcji dekonstruujących mechanizmy przemocy, istotą "Mortal Kombat" wciąż pozostaje pytanie o logikę wyrywania kręgosłupa przez odbyt. I być może dlatego sentymentalna historia spod znaku "zgoda buduje, niezgoda rujnuje" jest intrygującym paradoksem: im odważniej wkracza na cudzy teren, tym mocniej chwyta za serducho. 


Oczywiście zarówno fabuła, jak i absurdalnie rozbudowany samouczek (poważnie, analiza klatek animacji każdego ciosu oraz konkretnych taktyk to e-sportowy pułap) stanowią zaledwie wprowadzenie do zabawy. Przyszliśmy tu po to, aby odbierać życie i bezcześcić zwłoki, zaś w tym aspekcie nowy "Mortal" przypomina wspólne dzieło turpistów, entuzjastów świniobicia i Francisa Bacona. Zaprojektowane z pietyzmem areny – od smaganego wichrem morza krwi, przez oprószony jesiennymi liśćmi ogród klanu Shirai Ryu, po rozjarzony neonami, zatęchły klub walki – tętnią życiem, efekty atmosferyczne przydają pojedynkom dramatyzmu, zaś modele bohaterów oraz mimikę ich twarzy poprawiono na tyle, by każdy grymas bólu rezonował w naszych koszmarach. Dzięki specyficznej dynamice walk zestrojonej z mechaniką zabawy (precyzyjny timing przy relatywnie łatwych kombinacjach ciosów), czuć tutaj impet każdego uderzenia. A że na czas mordobicia twórcy zawieszają prawa logiki i fizyki, wielokrotne złamania kończyn, zmiażdżenia czaszek oraz generalny piercing oczu, uszu, krocza i paru innych części ciała jest na porządku dziennym. Dla przykładu Kronika, manipulując czasem, więzi przeciwnika w nieskończonym cyklu dekapitacji, obdzierania ze skóry i rozrywania na dwoje. Jest to moja definicja egzystencjalnego horroru.   

Trudno uwierzyć, że gra śmiga na leciwym Unreal Engine 3, lecz jeszcze trudniej – że po tylu latach system walki wciąż może być sensownie modyfikowany. Oparty na dwóch piąchach i kopniakach, combosach, rzutach, blokach oraz atakach specjalnych schemat stale się rozrasta: nowością są dwa oddzielnie wypełniane wskaźniki, które możemy pożytkować na akcje ofensywne (głównie wzmacnianie ciosów specjalnych), jak i defensywne (reversale, kontry, zbicia, co kto lubi). Derytmizacja poczynań naszego przeciwnika oraz wbijanie się klinem pomiędzy jego ciosy to tutaj gra w grze, zaś najpotężniejsze ataki krytyczne przeformatowano tak, by stały się kołem ratunkowym, a nie darmową artylerią. Całość ma strategiczny posmak, a samo zrozumienie priorytetów i przewagi rozmaitych ciosów nad innymi jest nie lada wyzwaniem. Rozbudowany edytor postaci – poza tuningiem gadżetów i sprzętu – pozwalana na wymianę ulubionych kombinacji, a skoro jesteśmy już przy modyfikowaniu, to polecam wszystkim wizytę w nowej Krypcie. Tym razem nie jest to rozbudowany sklepik z fantami, lecz quasi-przygodowy tryb, w którym buszujemy po wyspie Shang Tsunga, rozwiązujemy proste zagadki i wydajemy uciułaną w pocie czoła walutę. Cóż, jedną z walut – na etapie powszechnego oburzenia korporacyjnymi praktykami oraz samobiczowania się Netherrealm mogę zalecić jedynie zimny prysznic i cierpliwość. 


Chociaż w składzie wojowników nie brakuje debiutantów (najciekawszy z nich, Kollektor, to czteroręka wariacja na temat hieny cmentarnej), światła reflektorów skierowane są raczej na aleję zasłużonych. To oczywiście świadomy zabieg, gdyż "Mortal Kombat 11", w stopniu większym niż każda dotychczasowa część sagi (włączając w to doskonały reboot z 2011 roku), bierze się za bary z tradycją. Przywracając do życia niektóre z postaci (Frost!), przepraszając się z innymi i inkrustując swoją grę setkami odwołań do bogatej historii cyklu, Ed Boon przytula z czułością wszystkie swoje dzieci. I nawet jeśli za plecami ma armię księgowych, a przed oczami kolejną generację konsol, nie unieważnia to jego miłosnego wyznania. Jeśli kochacie "Mortal Kombat", tracicie ze mną czas.  
1 10
Moja ocena:
9
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones