Zapomniane czasy

Rzadko, ale to naprawdę bardzo rzadko zdarzały się gry poruszające temat I wojny światowej i choć były takie serie jak "Red Baron" czy "NecroVision", to żadna nie podchodziła do tego zbyt
Francuski koncern zaskakuje, wypuszczając grę nie dla mas, a kolejny w tym roku po"Child of Light"skromniejszy tytuł. Pokazuje to trend, w którym zmierza większość producentów. Czy"Valiant Hearts: The Great War"ma szanse na tle innych produkcji z segmentu AAA?

Fabuła jest zaprezentowana w podobnej formie, co w serii"Assassin’s Creed". Mamy postacie fikcyjne, ale wszystkie fakty i prawdziwe wydarzenia historyczne są opisane w menu, coś na wzór bazy danych z wymienionego powyżej cyklu. Historię ukazano na kilku płaszczyznach z kilkoma bohaterami, których losy splatają się na wojennym froncie. Jest Emile – francuski farmer, otrzymujący list z obowiązkiem wejścia w szeregi armii, Karl wcielony siłą do niemieckiego wojska (zakochany w córce Emile’a), Freddie – amerykański wojak walczący o honor, Anna – belgijska pielęgniarka, która pozna prawdziwy ból towarzyszący żołnierzom na polu bitwy i … Walt – pomagający wszystkim pies wojenny. Oprócz wyżej wymienionych postaci grywalnych natrafimy jeszcze na wiele charakterów pobocznych. Fabuła już od prologu daje do myślenia, a późniejsza narracja poprowadzona w sposób łatwy w odbiorze, nie dręczy nieścisłościami. Natomiast epilog to istne arcydzieło emocjonalne podsumowujące tragedię, jaką jest wojna.
"Valiant Hearts: The Great War"jest połączeniem gry przygodowej z platformówką, więc nie zabrakło klasycznych zagadek logicznych i elementów czysto zręcznościowych. Całość podzielono na 4 rozdziały i kilkanaście podrozdziałów. Wydawać by się mogło, że to niewiele, ale wystarcza na około 8 godzin, co jest całkiem dobrym wynikiem, jak na taką skromną produkcje. Styl rozgrywki w głównej mierze zależy od tego, jaką postacią w danej chwili sterujemy. Bo np. Emile potrafi przekopywać się różnymi tunelami, a Freddie to typowy wojak, który posiada mnóstwo umiejętności obsługi maszyn wojennych. Anna leczy żołnierzy (od gracza wymaga to sprawnych palców w mini-gierkach), a Karl doda nam trochę elementów skradankowych. Tymczasem Walt wspomaga postacie na zasadzie przynoszenia i uruchamiania przedmiotów lub odwracania uwagi wrogów na rozkaz (to taki nasz dobry duch).

Każdy z protagonistów może w danym momencie nieść tylko jedna rzecz (w głównej mierze przedmioty, którymi będziemy rzucać: dynamit czy butelki). Przy zagadkach rzeczy, które zabierzemy, działają na podobnej zasadzie, co w grach przygodowych, czyli point&click. Nie brakuje również znajdziek. Są one rozlokowane w różnych miejscach danego poziomu, ale nie dają żadnego profitu (może poza poszerzeniem swojej wiedzy dotyczącej dawnej, strasznej przeszłości). Wśród nich natrafiamy na takie przedmioty jak: nieśmiertelniki, listy żołnierzy do rodziny i rzeczy codziennego użycia na wojnie. Nie zawsze poruszamy się na piechotę i po okopach I wojny światowej. Zdarzają się również momenty, w których sterujemy pierwszymi prototypami czołgów (wtedy Freddie staje się naszym protagonistą). Natomiast ucieczki samochodem to domena Anny i tutaj mam lekkie zastrzeżenie. Niestety, tragiczne i trudne momenty w rytm wesołej Marsylianki są niedopasowane.

W grze zadbano również o wsparcie dla mniej cierpliwych, czyli system podpowiedzi. Uruchamia się on samoczynnie po pewnym czasie i co minutę udziela porad w formie listu, który musimy otworzyć. Świetne rozwiązanie, które nic nam nie narzuca, kto chce, to skorzysta (prosta mechanika). Przeciwnicy na polu bitwy to oczywiście niemieccy żołnierze, (uwaga!, czasem musimy im również pomagać lub współpracować). Jednak głównym antagonistą jest tutaj Baron Von Dorf, nękający nas przez większość gry i dysponujący wielkim arsenałem: od latającego Zeppelina na opancerzonym czołgu kończąc.

Rozgrywka w"Valiant Hearts: The Great War"jest bardzo dobrze wyważona. Segmenty wymagające użycia szarych komórek, pokrywają się z elementami zręcznościowymi, przez co nie czuć znużenia. Długość produkcji również daje satysfakcję, ale żeby nie było tak różowo, zdarzają się też błędy w samym kodzie (przez jedną z nich rozpoczynamy od początku cały rozdział!). Jednak ogólnie trzeba pochwalić twórców za pomysłowość, szczegółowość historyczną i balans w rozgrywce, bo to jest siła tej gry.

Jak przystało na produkcję z gatunku platformowa, mamy ręcznie rysowaną grafikę, którą oparto na silniku UbiArt Framework (użytym wcześniej do"Rayman Origins"i"Rayman Legends"). Model postaci może nie jest jakoś wybitnie przedstawiony i nie zachwyca animacją, ale za to świat stworzono ze sporą dbałością o szczegóły. Zarówno miejsca podziemne, jak i okopy oraz zrujnowane miasta mają swoją niepowtarzalność i urok. Wszystko tu przedstawiono wizualnie w nieco groteskowy sposób, dzięki czemu gra jest łatwiejsza w odbiorze dla młodszych graczy.

Oprawa audio to przede wszystkim rewelacyjna muzyka (może poza Marsylianką), której kompozytorem jestYoan Fanise(kto grał w"Beyond Good & Evil", ten zna tę osobistość). Już sam utwór w menu, choć niepozorny, potrafi wywołać gęsią skórkę, a w trakcie rozgrywki trafimy na fragmenty, odpowiednio i bez żadnych zgrzytów, dynamiczne i patetyczne. Odgłosy otoczenia są adekwatne do sytuacji, a narrator poważnie opowiada poszczególne wątki. Natomiast główne postacie … bełkoczą, taki ma bowiem styl owa produkcja, ale z odpowiednim akcentem, co nadaje pewnego klimatu.
"Valiant Hearts: The Great War"zaskakuje pozytywnie. Udowadnia, że nie tylko nowoczesne technologicznie i rozbudowane w kwestii rozgrywki sieciowej produkcje mają racje bytu na rynku. Ta gra może stawać do rywalizacji z wielkimi tytułami, gdyż broni się pomysłem i niełatwą tematyką ukazaną w sposób nie odpychający, ale dający do myślenia. Ciężko się przyczepić do większych wpadek, bo ich praktycznie nie ma, a jednostkowe błędy to niuanse niewpływające na odbiór całości, która stanowi ważną lekcję historii (liczba ofiar, która ta tragiczna wojna pochłonęła, wzbudza przerażenie).

Kończąc tę recenzję, zacytuje słowa z gry:"Chociaż ich ciała dawno temu zamieniły się w proch, pamięć o ich poświeceniu wciąż żyje. Musimy starać się pielęgnować te wspomnienia i nigdy nie zapomnieć". Bo taka jest ta produkcja, nie idealna i nie widowiskowa, ale bardzo starannie zrealizowana i oddająca realia tamtych czasów oraz składająca hołd poległym.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Francuski żołnierz, wymachując szabelką i pistoletem, wydziera się na Emille'a. Nad nimi wisi godło z... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones