Recenzja serialu

Gentleman Jack (2019)
Sarah Harding
Jennifer Perrott
Suranne Jones
Sophie Rundle

Z pamiętnika dzięwiętnastowiecznej dżentelmenki

"Gentlemana Jacka" docenić trzeba przede wszystkim za emocjonalny, charakterologiczny i historyczny autentyzm, czyli to, że nie ucieka od tematów, które sprawiają, że nasz stosunek do głównej
To żadna niespodzianka, że ktoś zabrał się wreszcie za serialowe przedstawienie losów Anne Lister, dziewiętnastowiecznej "pierwszej nowoczesnej lesbijki", która nosiła się wyłącznie na czarno (nawet, a właściwie w szczególności – na śluby), pchana naukową ciekawością przeprowadzała okazjonalne sekcje zwłok, prowadziła skrupulatny dziennik, w którym w ponad 4 milionach słów – w około połowie szyfrem – opisywała swoje liczne podboje miłosne (dlatego rodzina zamurowała go po jej śmierci na 100 lat w ścianie swojej posiadłości), a także zawarła pierwszy w historii jednopłciowy "ślub" w kościele. Na nasze szczęście za ekranizację tej historii wzięły się wspólnie HBO i BBC (dla tej drugiej to już drugie podejście do adaptacji losów Lister po "The Secret Diaries of Miss Anne Lister" z 2010 roku) – stacje, które na niejednym dramacie kostiumowym zjadły już zęby.

W serialu, którego bijącym sercem jest tak wyrazista bohaterka, trzeba wyprosić przychylność castingowych bogów, a następnie oczarować swoją decyzją obsadową widzów. W przypadku większości telewizyjnych produkcji, które pożerają tak duży budżet i czasem emisji zastępują w ramówce "Grę o tron", automatycznym odruchem byłaby próba pewnego "oswojenia" głównej bohaterki i świata, do którego nas zaprasza. Twórcy podjęli jednak kilka nieoczywistych wyborów, które uszlachetniły serial już na starcie – począwszy od nadania mu dumnego tytułu "Gentleman Jack" (przezwisko, którym okoliczni ludzie określali Lister z powodu jej męskich cech), przez obsadzenie Gemmy Whelan (znanej nam dotąd głównie jako "żelazna kobieta" Yara Greyjoy z "Gry o Tron") w roli nieporadnej i delikatnej młodszej siostry głównej bohaterki, aż po casting samej Anne Lister – tu wchodzi, cała na czarno (jak już było wspomniane) świetna Suranne Jones, która czyni z Lister nieco przystojniejszą (i dużo bardziej maskulinistyczną) wersję Marry Poppins i wyposaża ją zarówno w ogromną charyzmę, pasję i godność, jak i niezbędny w tym przypadku wdzięk słonia w składzie porcelany.

Anne Lister wkracza na ekran z siłą huraganu i stanowi w swoim prowincjalnym Halifaksie anomalię. Przemierza okolicę (bez eskorty!) charakterystycznie energicznym, posuwistym krokiem (który ma w tym serialu nawet własną, zarezerwowaną wyłącznie dla siebie, ścieżkę dźwiękową), na głowie nosi zawsze męski kapelusz, pod nieobecność mężczyzn odbiera od najemców opłaty, próbuje swoich sił w "brudnym" kopalnianym biznesie, a w częste podróże po Europie (gdzie zawiera mnóstwo ciekawych znajomości) zabiera ogromny, prawie metrowy, zdejmowany ze ściany termometr (owszem – "Gentleman Jack" bywa momentami niesamowicie zabawny). Stroi miny, jest nadekspresyjna, nie przywiązuje szczególnej wagi do konwenansów, a w sukni i gorsecie prezentuje się jak ryba na rowerze. Na pierwszy rzut oka wygląda na kogoś, kto nie przejmuje się niczym i nikim. To jednak tylko pozory – Anne przejmuje się mnóstwem rzeczy, a szczególnie jedną – pragnie stworzyć i usankcjonować związek z drugą kobietą.

To ostatnie okazuje się jednak najtrudniejsze, albowiem wszystkie miłowane przez nią dotąd niewiasty, zwykle pod naporem społecznych wymagań, wychodzą jedna po drugiej za kolejnych mężczyzn (te czarne ciuchy to znak żałoby po złamanym niegdyś sercu). Wszystko zmienia się wraz z poznaniem Ann Walker (Sophie Rundle), majętnej "sąsiadki" (w tych dziewiętnastowiecznych kategoriach – właścicielkę posiadłości parę[naście] kilometrów dalej), która – będąc najlepszą partią w okolicy – z niejasnych powodów odmawia kolejnym kandydatom do jej ręki, spędzając sen z powiek całej swojej rodzinie. Anne i Ann zaczynają mieć się ku sobie i choć na początku wydaje się, że Lister próbuje uwieść pannę Walker z nudów i finansowego wyrachowania (potrzebuje środków na otworzenie kopalni), z czasem obserwujemy, jak rodzi się między nimi prawdziwe uczucie, które – jako że oglądamy kostiumowy dramat – będzie musiało stawić czoła mnóstwie zewnętrznych, jak i wewnętrznych demonów. Nie dajcie się jednak zmylić – ten serial to dużo więcej niż dzieje jednego romansu, a losy wszystkich (często skomplikowanych) bohaterów splatają się w nim w bardzo rozgałęziony sposób, zahaczający i o dziewiętnastowieczny handel, i o zmuszające do tragicznych wyborów problemy rodzinne czy pogmatwane rodowe zależności.

"Gentlemana Jacka" docenić trzeba przede wszystkim za emocjonalny, charakterologiczny i historyczny autentyzm, czyli to, że nie ucieka od tematów, które sprawiają, że nasz stosunek do głównej bohaterki balansuje nieustannie na granicy sympatii i antypatii. Albowiem Anne Lister wyprzedzała swoje czasy tak samo, jak była jednocześnie ich produktem. Dlatego gdy w serialu ku naszej uciesze konfunduje towarzystwo wyrażeniem chęci przyznania kobietom prawa głosu i spędzenia reszty życia z kobiecą towarzyszką, równie mocno dezorientuje nas, widzów, gdy odmawia poparcia związku swojej siostry z mężczyzną o niższym statusie społecznym i manifestuje swoją żarliwą religijność. To wszystko działa jednak tylko na korzyść serialu, który daje nam w efekcie postać wielowymiarową, nieoczywistą i wierną swojemu historycznemu rodowodowi. Wraz z kolejnymi odcinkami coraz lepiej rozumiemy motywacje stojące za działaniami Lister, a ślepy – jak mogłoby się wydawać – upór, np. wobec oficjalnego zamieszkania z wybranką w jednym domu zamiast życia w ukryciu z zamężną kobietą, tak często sprawiający wrażenie pozbywania się choćby namiastki szczęścia na własne życzenie, zaczynamy właściwie dzielić wraz z nią.

W ciekawy sposób rozwiązano też kwestię samego spisywania pamiętników – zamiast przeznaczać czas ekranowy na sceny, w których Lister sporządza swoje zapiski, Sally Wainwright (reżyserka i scenarzystka serialu) każe spoglądać jej od czasu do czasu w kamerę i zwracać się bezpośrednio do niej, burząc tym samym tzw. czwartą ścianę i sprawiając wrażenie, że oglądane wydarzenia są nam referowane pod stałą kontrolą Lister – narratorki swojego życia. Zaczyna się bardzo subtelnie, już w otwierającej serial scenie: gdy nasz wzrok dosłownie na chwilę spotyka się ze wzrokiem patrzącej wymownie Anne Lister, jeszcze wydaje nam się, że to tylko dość osobliwy kąt kamery, nie umyślny zabieg. Później jest tego już więcej, często w kluczowych momentach fabuły. To jednak element wprowadzany za każdym razem bardzo wdzięcznie – podczas gdy w wielu innych produkcjach stopuje zwykle akcję, tutaj nie wpływa na jej płynny przebieg (choć raz zostaje nawet zauważony przez drugą postać) , a dodatkowo daje nam wgląd w optykę samej Lister, która swoimi najintymniejszymi przemyśleniami nie dzieliła się prawdopodobnie z nikim poza własnym pamiętnikiem, jakkolwiek odważną i bezpośrednią osobą była.

A gdy przychodzi życiowy i szorstki, a jednocześnie wzruszający finał, w którym poturbowana przez los Anne Lister mówi nam, że postawiła wszystko na jedną kartę, bo nie da się żyć bez ryzyka, szczególnie, gdy stawką jest życie w zgodzie ze sobą, to możemy utożsamić się z nią nawet nie będąc dziewiętnastowiecznymi lesbijkami z fryzurą na cocker spaniela.
1 10
Moja ocena serialu:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones