Recenzja serialu

Gra o tron (2011)
Brian Kirk
Daniel Minahan
Peter Dinklage
Lena Headey

Czasami chaos jest drabiną, a czasami jest tylko chaosem

Nawet bez efektów specjalnych i za znacznie mniejszym budżetem można by wyprodukować, może nie mający tyle jakościowych, ale jednak pojedynczych scen, porywający i wciągający serial, którym "Gra
"Gra o tron" to serial który po raz pierwszy pojawił się w 2011 i w ciągu 4 lat stał się najpopularniejszym serialem emitowanym w HBO, wyprzedzając w tamtym czasie "Czystą krew". Scenariusz do serialu został napisany przez Davida Benioffa i D.B. Weissa na podstawie powieści o tytule "Pieśń Lodu i Ognia" autorstwa George’a R.R. Martina. Od razu zaznaczam - to jest negatywna recenzja przepełniona spoilerami z serialu i książki. Dlatego jeśli nie dotarłeś jeszcze do finału serialu albo nie przeczytałeś książek - na moment pisania tej recenzji jest to 5 tomów - to skończ czytanie w tym miejscu.

Jeżeli udało ci się dotrzeć do tego akapitu, to możemy zacząć. Na początek mały słownik dla niewtajemniczonych:

Westeros - kontynent świata "Gry o tron", na którym odbywa się większość akcji;
Essos - drugi znany ludziom kontynent znajdujący się na wschodzie.

Ważne rody między którymi rozegra się "Gra o tron":

Starkowie z Północy - mający siedzibę w zamku Winterfell;
Lannisterowie z Casterly Rock - panujący na Zachodzie i opływający w złoto;
Targeryenowie - ród który przybył z Essos po zagładzie ich oraz innych lordów, władających smokami ziemi Valyrii. 300 lat przed wydarzeniami serialu Aegon Zdobywca zjednoczył 7 królestw Westeros i został ich królem;
Baratheonowie - przybyli razem z Targeryenami. Według legend założyciel rodu był bratem Aegona Zdobywcy z nieprawego łoża;
Nocna Straż - założona kilka tysięcy lat temu, podczas wydarzenia zwanego długą nocą - która trwała pokolenia - do obrony przed nieznanym zagrożeniem z północy na ochraniającym krainę człowieka murze.


Wydarzenia w serialu zaczynają się na około 300 lat po podbiciu Westeros przez Aegona Zdobywcę i 14 lat po rebelii Roberta Baratheona (Mark Addy), który zbuntował się przeciwko ostatniemu smoczemu władcy - Aerysowi "Szalonemy królowi" Targeryenowi za to, że książę Rhaegar rzekomo porwał jego narzeczoną i siostrę jego przyjaciela Eddarda Starka (Sean Bean). Już na samym początku widzowi przedstawiane jest ogromne zagrożenie nadchodzące z północy zwane Białymi Wędrowcami - szybkimi, nieustraszonymi demonami, z którymi człowiek nie ma żadnych szans. Zwiadowcy Nocnej Straży, którzy natykają się na nich za murem, giną i tylko jednemu z nich udaje się umknąć zagrożeniu. Jako dezerter zostaje złapany za murem i doprowadzony do ścięcia przez lorda Starka, który nie zwraca uwagi na słowa strażnika, a wręcz bierze je za szaleństwo. Następnie widzimy scenę, gdzie bękart Eddarda - Jon Snow (Kit Harington), znajduje konającego wilkora (wielki wilk, będący w sztandarze Starków) z wbitym w szyję rogiem jelenia (jeleń jest w sztandarze Baratheonów) oraz szczenięta tego wilkora. Starkowie zabierają szczenięta do domu i każde z sześciorga dzieci lorda wychowuje swoje szczenię, a następnie dowiadujemy się, że z wizytą do Winterfell zmierza król Robert Baratheon, z żoną Cersei Lannister (Lena Headey) oraz całą świtą dworu. Ze względu na śmierć poprzedniego namiestnika, Jona Arryna, król chce mianować namiestnikiem lorda Starka, a to dopiero wydarzenia z pierwszego odcinka.


Przez cały pierwszy sezon mamy do czynienia z wydarzeniami, które z jednej strony mogą być zaskakujące, ale z drugiej perfekcyjnie wpasowują się w charakter konkretnych postaci, które do nich doprowadzają. Król Robert umiera tak, jak żył. Lord Stark w oczach nowej władzy jest zdrajcą, mimo że był najbardziej honorowym człowiekiem na planecie, dlatego, że nie potrafił zrobić nic innego. Jako widzowie nie chcemy jego śmierci, ale wiemy, że to nieuniknione. Godzimy się z tym i zaczynamy śledzić losy jego dzieci, które - niczym samotne wilki - muszą uciec albo walczyć z przeciwnościami losu. 

Widzimy przemianę Sansy (Sophie Turner) z naiwnej księżniczki w odważną i nieustępliwą władczynię. Widzimy Aryę (Maisie Williams), która z wesołej dziewczynki zostaje morderczynią, a jej jedynym celem jest zemsta. Widzimy Brana (Isaac Hempstead Wright), chłopca, który nie mógł chodzić, więc nauczył się latać. Widzimy Jona Snow, bękarta z pochodzenia, ale króla dla ludzi.

Każda z tych historii jest na swój sposób piękna, ale też zniszczona przez twórców serialu. Kiedy Sansa zaczyna się wyzwalać ze swojej słabości i strachu przed królem Joffreyem Baratheonem (Jack Gleeson), zostaje rzucona na pożarcie jeszcze większemu potworowi - Ramsayowi Snow (Iwan Rheon). Scenarzyści nie mogli doprowadzić do końca jej wątku jako silnej i niezależnej kobiety, musieli wrzucić tam scenę brutalnego gwałtu na niej, co było całkowicie bezcelowe w kontekście jej postaci i kompletnie niepotrzebne, ponieważ w książce Sansy nawet nie było u Ramsaya. Była za to jej przyjaciółka.



Wątek Aryi nie ma sensu w kilku momentach. Pomijając jej dramatyczną ucieczkę po kilku ciosach nożem w brzuch, to zabija także króla Białych Wędrowców. Wątek ten w żaden sposób nie był z nią powiązany i nie miał sensu z perspektywy tego, że nawet nie wiedziała, kim jest ten Nocny Król. Miałoby to może sens, gdyby dodać do serialu Lady Stoneheart - czyli matkę Aryi - która zamieniła się w zombie - i gdyby Arya ją zabiła. Wtedy, nie dość że przepowiednia o Azorze Ahai mogłaby mieć prawdziwy wydźwięk, to jeszcze faktycznie nadałoby to jakiegoś znaczenia całości, jako że Nocny Król też był czymś takim jak Catelyn (Michelle Fairley) - tworem, który nigdy nie chciał żyć w ten sposób, motywowanym tylko przez zemstę.


Bran nie ma niestety dużo czasu antenowego przez wszystkie sezony. Widzimy pod koniec 6 sezonu jak zostaje trójoką wroną i zostaje pozbawiony jakichkolwiek uczuć. Pobocznej postaci można to wybaczyć. Niestety Bran nie jest drugoplanowym bohaterem, na jakiego początkowo wygląda. Człowiek, którego mantrą przez dwa sezony jest tylko: "Jestem trójoką wroną", zostaje na samym końcu królem całego Westeros. Jeżeli nawet można to jakoś wytłumaczyć albo chociaż sobie wyobrazić i przyjąć, że w jakiś sposób jest to logiczne, to przez brak wytłumaczenia jego nadprzyrodzonych mocy stawia go to w pozycji wroga do reszty bohaterów. Jaskinia poprzedniej trójokiej wrony jest wypełniona czaszkami i szkieletami ludzi. Bran przestaje wyrażać uczucia po powrocie z tej jaskini i okazuje się, że Dzieci Lasu - mała rasa magów, którą Bran spotyka w jaskini - tak naprawdę stworzyli Białych Wędrowców do obrony przed ludźmi. Nic dziwnego, że część widzów myślała, że Bran jest Nocnym Królem we własnej osobie. Ta szalona teoria potwierdza tylko brak umiejętności scenarzystów, który w taki sposób poprowadzili tę postać, że jest ona mało lubiana, a dodatkowo śmieszna.


Na koniec zostaje Jon Snow. Człowiek, który przez wolny wybór dochodził do każdego ze swoich miejsc w życiu. Najpierw jako dowódca Nocnej Straży, później jako Król Północy tylko po to, aby dowiedzieć się, że jest prawowitym następcą tronu Westeros i wszystko stracić. Osoba, którą widzowie poznawali przez całe 8 sezonów, ostateczne okazała się poboczną postacią, a jego pochodzenie i zarazem jedna z największych tajemnic "Gry o tron", tajemnica którą Ned Stark trzymał aż do śmierci, okazała się śmiesznym i nic nie znaczącym żartem. Najpierw został "okradziony" z zabicia swojego największego wroga, do walki z którym zbierał siły przez długi czas, czyli Nocnego Króla, to jeszcze na koniec zostaje okradziony ze swojego prawa oraz nagrody za wszystko, co zrobił dla królestwa, czyli z zostania królem.


Na koniec jeszcze postać, której imienia jeszcze nie przytoczono w tej recenzji. Daenerys Targeryen (Emilia Clarke), córka Szalonego Króla, która przez 14 lat ukrywa się w Essos, by zostać żoną Khala (Jason Momoa) i widzieć jak on umiera oraz która rodzi dziecko, będące potworem, które też umiera. Mimo swojej dramatycznej sytuacji udaje jej się wykluć z jaj trzy smoki i dzięki temu wyrusza w drogę, żeby zdobyć armię, którą chce podbić Westeros, a przy okazji wyzwala miasta Wschodu z niewolnictwa. Daenerys jest bez wątpienia piękną, ale i brutalną postacią, jednak zawsze okazuje swoje serce niewinnym. Cała jej przemiana, która powinna trwać latami (jak u jej ojca) albo chociaż miesiącami, została spłaszczona do jednego odcinka, kiedy to w jednym epizodzie jest bohaterką walki z nieumarłymi, w kolejnym jest matką w żałobie, by później spalić całe rodziny z dziećmi (za pomocą smoczego ognia, który najwyraźniej powoduje wybuchy kamienia?) i ostatecznie zostać zabitą przez - do niczego innego nie przydatnego przez cały sezon - Jona Snow. W serialu, w którym jeden z najgorszych antybohaterów mógł przetrwać kilka sezonów, jej pozostawiono tylko dwa odcinki.


Zostawmy w takim razie postacie oraz ich rozwój, który jest tak genialny w książce, a jednak w serialu nie ma żadnej logiki. Przejdźmy do następnych problemów. Niestety, jeżeli przez pierwsze sezony możemy zachwycić się logicznym rozwojem fabuły, to w następnych seriach zaczynają się różne skoki w czasie i przestrzeni. Postacie, które pojawiają się w pewnym miejscu w jednym odcinku, nagle znajdują się na drugim końcu świata, mimo braku przesunięcia w czasie reszty fabuły. Można zauważyć, że bohaterowie muszą się po prostu znaleźć we pożądanym przez autorów miejscu i czasie, a przestaje mieć znaczenie, że przed chwilą byli w zupełnie innym. 

Dodatkowo możemy zauważyć zagrania z filmów akcji w stylu "zabili go i uciekł". Na przykład jak we wspomnianej wcześniej sytuacji z Aryą w Essos, ale też z nią w Królewskiej Przystani, kiedy miasto płonie, oraz podczas wyprawy "drużyny" Jona za mur po nieumarłego. Patrząc na wcześniejsze sezony "Gry o tron", aż się czeka z nadzieją aż ktoś zginie, bo przecież "Gra o tron" stara się być produkcją realistyczną. Niestety nie - bohaterowie są niezniszczalni właśnie w tym momencie, bo ubiera się ich w tzw. plot armor. Nawet jeżeli zapomnimy o poprzednich sezonach i uznamy je za oddzielne, tak że pierwsze cztery z nich mogą mieć inne zasady niż cztery ostatnie, to niestety, ale nawet w jednym sezonie scenarzyści nie trzymają się ustalonych przez siebie zasad. 

Wiele rzeczy dzieje się magicznie. Przykładowo w jednej scenie umiera smok przeszyty trzema strzałami z rzędu, żeby w następnym odcinku drugi smok zniszczył wszystkie wojska i żaden strzał nie był w stanie nawet go drasnąć. Scenarzyści mieli szansę, żeby to wytłumaczyć, na przykład przez magiczny róg, który zresztą pojawia się w książce, ale niestety wygląda na to, że twórcy jakby zapomnieli, że takie coś się pojawiło i mogłoby uratować ich naciąganą wizję.


Pomijając kwestię fabularną, jest to serial na poprawnym poziomie, jeżeli chodzi o efekty wizualne. Kostiumy są piękne, choć niezbyt oryginalne w kontekście produkcji ukazujących podobne czasy. Kiedy już widzimy coś, co bardziej może przykuwać oko, wtedy nagle każda z postaci zaczyna ubierać się w podobny sposób i traci to swój urok. Poza tym aspektem scenografia nieźle oddaje ducha serialu, poza niektórymi wpadkami jak niewymazanie metalowych poręczy w King’s Landing, czyli w Dubrowniku, gdzie w większości kręcona jest ta lokacja, butelkami wody czy nawet kubkiem Starbucks, który może zrujnować nawet najlepiej poprowadzoną średniowieczną fantazję. 

Jeżeli chodzi o efekty specjalne - też nie są powalające. Smoki w pierwszych częściach są lekko komputerowe, nie jest to co prawda poziom polskiego serialu "Wiedźmin", ale nie jest to też  - niestety - poziom choćby smoków z "Harry'ego Pottera i Czary Ognia”. Wilkory przez pierwsze części są po prostu psami rasy Alaskan Malamute, później dopiero są pokazywane jako CGI. Niestety, razem z tym możemy pożegnać się ich częstą obecnością na ekranie, co twórcy tłumaczą zbyt dużym wydatkiem na nie, w porównaniu z postępem w fabule, jaki dają.

Większość lokacji pojawiających się w serialu, jest kręcona na miejscu, nie w specjalnie przygotowanych w tym celu scenach. Znakomita ilość scen z King’s Landing oraz części Essoss jest kręcona w Dubrowniku, niektóre sceny tworzono w Hiszpanii; większość lokacji pozostałego Westeros to w rzeczywistości Irlandia Północna, a sceny zza muru były kręcone na Islandii. Niestety ma to swoje plusy i minusy. Na pewno plusem jest to, że producenci serialu mogli mniej wydać na kosztowną grafikę komputerową, jednak aktorzy wiele razy mówili jak przemarzają na planach, na których zdjęcia były kręcone przez wiele godzin od samego rana, a nawet w nocy. Jakiś czas temu pojawiła się petycja - złożona przez ponad 1,5 miliona fanów - żeby nakręcić sezon ósmy "Gry o tron" od nowa, na co aktorka grająca Sansę, Sophie Turner powiedziała, że ludzie składając tę petycję, nie mają szacunku do aktorów, którzy włożyli dużo pracy w przygotowanie serialu. 

W kontekście tego, jak to wyglądało od strony produkcji, nie ma co się dziwić, że nie chcą po raz kolejny nagrywać tak wyczerpującego materiału. Z drugiej strony w serialu możemy zobaczyć jedną z najgorszych scen pod względem wizualnym, jakim jest "Walk of Shame" Cersei. Niestety aktorka nie zgodziła się zagrać tej sceny i do akcji wkroczyła dublerka, której komputerowo została nałożona twarz Leny Headey, czyli aktorki grającej Cersei. Scena jest nieźle napisana i ma klimat, ale tylko do wejścia głównej bohaterki, kiedy po prostu widać to gołym okiem, że głowa jest odklejona od ciała i psuje to niestety odbiór tej genialnej sceny.



Wracając do efektów specjalnych, możemy jeszcze omówić zamki i lokacje, które zostały stworzone przez producentów. Do ukazania Winterfell został zbudowany cały ogromny plan, rzeczywistej wielkości z ręcznie wykonywanymi detalami. Podobnie w ostatnim sezonie musiał zostać odtworzony wygląd King’s Landing (a więc Dubrownika) czyli cały plan, który miał zostać zniszczony w konsekwencji fabuły, ale niestety również tutaj nie zabrakło wpadek. Przez cały serial widzimy Kings Landing jako piękną ogromną lokację otoczoną lasami, a nagle w ostatnim sezonie jest ona pokazana jako pustynia z niewiadomych powodów. Jednak sama Czerwona Twierdza w sercu stolicy wygląda okazale i pasuje do historii. Z kolei Winterfell, które mimo dokładnych opisów książkowych, gdzie jest zamkiem zbudowanym w różnych stylach architektury w ciągu setek lat, tutaj jest bardzo jednolity. Podobnie Highgarden - według książki najpiękniejszy zamek, który powinien być piękną fortecą, tutaj jest małym i brzydkim klockiem. Podobny do Winterfell, które jest zbudowane zarówno w innych czasach, jak również przez ludzi, którzy powinni inaczej odbierać piękno niż ludzie z najbardziej żyznej krainy wiecznej wiosny. 


Również poziom gry aktorskiej fluktuuje na przestrzeni sezonów. W pierwszej części mamy do czynienia z dobrymi aktorami, którzy doskonale pokazują emocje swoich postaci, jak Peter Dinklage wcześniej zatrudniany głównie w filmach niezależnych, Lena Headey grająca Cersei, Sean Bean (najbardziej znany z roli Boromira we "Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia", a grający lorda Neda Starka) oraz Michelle Fairley wcielająca się w zimną lady północy, Catelyn Stark. Niestety, przez lata tamte główne postacie znikają i zastępują ich dzieci, które niekoniecznie potrafią dobrze oddać graną postać. Widzimy Sophie Turner, serialową Sansę, która doskonale wciela się w zagubione dziecko, jednak zupełnie mnie nie przekonuje jako twarda królowa Północy. Mamy Aryę, czyli małą i energiczną dziewczynkę, która jako człowiek bez twarzy brzmi śmiesznie, butnie i arogancko, co raczej nie było celem producentów. Mamy romanse Jona Snow i tak jak poprzedni - z Ygritte (Rose Leslie) - wyszedł bardzo dobrze, bo aktorka ją grająca, jest w rzeczywistości żoną Kita Haringtona, to próba zrobienia podobnej chemii na ekranie z Emilią Clarke, grającą Daenerys, zupełnie nie wyszła. Ich wspólne sceny były wymuszone i ostatecznie scena śmierci Daenerys w ogóle nie oddawała jakby Jon Snow jakkolwiek się przejął, a wręcz sprawiał on wrażenie, osoby, która wykorzystała Daenerys i ją porzuciła. To wszystko składa się na serial co najwyżej przeciętny. Z historii, która początkowo wciągnęła fanów, na koniec zupełnie nic nie zostało. Nawet bez efektów specjalnych i za znacznie mniejszym budżetem można by wyprodukować, może nie mający tyle jakościowych, ale jednak pojedynczych scen, porywający i wciągający serial, którym "Gra o tron" była na samym początku.


Na koniec jeszcze mała dygresja dotycząca książki. Serial miał swoje specyficzne zakończenie, ale możemy się spodziewać, że podobne znajdziemy w książce. Trudno powiedzieć, czy to efekt zbyt przyspieszonej historii ,jaką zobaczyliśmy, czy u George’a R.R. Martina będzie to podobnie oczywiste, lecz cała fabuła oraz nawet losy poszczególnych postaci bardzo nawiązują do mitologii nordyckiej. W serialu możemy znaleźć nawiązania do spętania Fenrira przez Tyra, który w tego wyniku stracił rękę (Jaimie) oraz samego Ragnaroku. Końca świata, który następuje po wojnie, głodzie, ostrej zimie i ogólnym chaosie, gdzie najpierw świat jest napadany przez lodowych gigantów (jak Biali Wędrowcy), a następnie olbrzym i bóg ognia Surtur ma podpalić cały Asgard (analogia do Daenerys) i z tego świata ma wyłonić się nowy i lepszy, bez wojen i walk - świat ogólnego szczęścia i dokładnie tak samo wygląda zakończenie "Gry o tron".
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
HBO, jedna z największych stacji telewizyjnych, produkuje serial za serialem, walcząc o widza do... czytaj więcej
Czy komuś się to podoba, czy nie, "Gra o tron" jest już swojego rodzaju ewenementem. Serial, który od... czytaj więcej
Napisanie recenzji do "Gry o tron" to nie lada wyzwanie. Wydaje się, że wszystko już o "serialu... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones