Recenzja serialu

Narue no Sekai (2003)
Hiromitsu Morita
Junko Minagawa
Mamiko Noto

Narue no Sekai

Rok 2003, na świat wychodzi spokojnie nowe anime oczekujące na oklaski i przychylność krytyków. Nowa pozycja traktująca o miłości młodych osób, szkolno-komediowym życiu i Sci-Fi, zapowiada się na
Rok 2003, na świat wychodzi spokojnie nowe anime oczekujące na oklaski i przychylność krytyków. Nowa pozycja traktująca o miłości młodych osób, szkolno-komediowym życiu i Sci-Fi, zapowiada się na spory sukces, zwłaszcza, że porusza i łączy najbardziej zachęcające gatunki, próbując przy tym olśnić świeżą kreską. Wszystko idzie poprawnie do tej pory, czyli tytuł trafia na gęsty rynek, ludzie oglądają i zachwalają miłe emocje jakie wywołuje, lecz... mimo to tonie w morzu innych anime. Przed chwilą jeszcze dryfujące, teraz wyraźnie znika w głębinach zapomnienia. Czy sprawiedliwy los spotkał to anime? Postaram się przybliżyć tę serię, a Wy oceńcie sami. Historia zaczyna się bardzo typowo; "pewnego dnia, mało interesujący chłopak poznaje nieziemską dziewczynę". W tym przypadku określenie "nieziemską" trzeba potraktować dosłownie. Tak, tak, naszą pięknością z gimnazjum jest kosmitka(!) Jesteście w szoku? Bo ja jakoś nie ^^. Ale zanim doszło do spotkania czwartego stopnia, muszę wspomnieć o drobnym incydencie poprzedzającym całe spotkanie. Otóż, nasz "mało interesujący chłopak" o imieniu Kazuto, ma bardzo czułe serduszko, które omal nie pękło, gdy w pochmurny dzień zobaczyło malutkiego, słodkiego szczeniaczka porzuconego w jakimś paskudnym pudle na pastwę losu. Tym razem nie mógł go zabrać ze sobą i postanowił pójść do szkoły z nadzieją, że ktoś go przygarnie. Niestety, gdy wracał ze szkoły, piesek nadal był tam, gdzie wcześniej. Dramaturgii dodaje padający rzęsiście deszcz i ciche popiskiwanie zwierzaczka. Wtedy nastąpiła ta chwila... przełamał się i zdecydował go adoptować, a tu nagle zza pleców wyskakuje dziewczyna i okłada psinę kijem do baseballa... Jak tak można?! Można i w dodatku powinniśmy być jej ogromnie wdzięczni, bo oto pod postacią pieska ukrywał się zły przybysz z kosmosu, który czyhał by nas pożreć. Coś tu pachnie filmem "Men In Black"? I tak i nie (ale bardziej na nie), w każdym bądź razie wiecie, jak wyobrazić sobie całą sytuację. Dalsza część opisu fabuły jest zbyteczna. Oczywiście po drodze pojawiają się różnego rodzaju intrygi i niebezpieczeństwa, ale zważywszy na długość anime, które zamyka się w zaledwie 12 odcinkach, niewiele sensownego się wydarzy. Większość przygód ogranicza się do jednego odcinka, więc seria nie dostarcza aż takich szaleńczych zwrotów akcji, chwil grozy, czy uniesień, jak tego oczekiwałem po niej przed obejrzeniem. Jest to swego rodzaju przestroga, aby nie ściągać wszystkich anime, które wyglądały zachęcająco w jednym z teledysków (AMV). Lekkim ożywieniem dla Narue no Sekai mogą być postacie drugoplanowe, jak siostra Narue - Kanake i, pełniący rolę jej opiekunki, statek kosmiczny Batyskaf. Niestety, wiele się po nich nie spodziewajcie, bo poza nieziemskim pochodzeniem nie wyróżnia je nic szczególnego. Reszta paczki naszej parki, to koleżanki i koledzy z klasy, jak zbzikowana na punkcie UFO Yagi. W gruncie rzeczy wszystkie te osoby to nieskomplikowana paleta osobowościowa, która nie przejawia głębszej myśli, czy ukrytych celów. Powiedziałbym, że idealnie wtapia się w tło. Bo, co by nie powiedzieć o grafice, to jest jak postacie. I tak przeszliśmy do działu technicznego. Chciałoby się powiedzieć, że oprawa graficzna sprzed paru lat nie może dorównywać poziomowi wykonania detali i efektom komputerowym obecnych, ale szczerze wątpię, aby ktoś poszedł na taki kompromis. Rozgrzeszenia za surowy obraz i niski nakład pracy ode mnie nie otrzyma to anime. Z drugiej strony, starsze pozycje wg mnie mają więcej uroku kryjącego się w prostocie wykonania. Zapewne dlatego Narue no Sekai, choć często razi "zwyczajnością", to jednak nie zanudza widza na śmierć. W pokoju "muzyka", wytrawny melomaniak nie znajdzie niczego, co by przykuło jego uwagę. Soundtrack, jak wszystko inne nie wybija się z tłumu. Poza melodyjnym Openingiem wypełniającym eter, nic innego nie jestem w stanie zachwalić. Nawet seyuu, jak by o tym pamiętali... Rzemiosłem artystycznym nie popisał się nikt przy produkcji, jednakże nikomu nie można obciąć głowy za totalny brak odpowiedzialności przy wykonywanej pracy. Największą dla mnie bolączką jest schematyczność i banalne przedstawienie problematyki "zakazanej miłości między gatunkami", tudzież przewidywalność finału. Teraz powinno paść pytanie: co z zaletami? Szczerze powiedziawszy, cała seria jest znośna i momentami wciągająca, ale tylko wtedy, gdy odcinki ogląda się z przerwami, najlepiej parodniowymi. Wtedy wypływa na wierzch całe piękno i sens jaki chcieli przekazać nam twórcy. Hmm... na ogół nie recenzuję produktów japońskiej animacji, które nie wywarły na mnie jakiegokolwiek wrażenia, ale tym razem przełamałem tę zasadę. Czasami dla odmiany trzeba zmienić tzw. "płytę", aby móc w pełni docenić te naprawdę godne polecenia. Jednakże godzin przeznaczonych na to miłe romansidło pomieszane z fantastyką nie uważam za stracone. W każdym bądź razie miłośnik takiego kina zawsze znajdzie wolna chwilę dla jeszcze jednej pozycji z grupy "średnio udane".
1 10
Moja ocena serialu:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones