PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=501087}
8,2 22 113
ocen
8,2 10 1 22113
8,1 14
ocen krytyków
Parks and Recreation
powrót do forum serialu Parks and Recreation

Anglicy mają jedno słówko na określenie czegoś przyjemnego, przytulnego i komfortowego - „cosy”. Każdy z nas ma pewnie inne wyobrażenie takiego właśnie stanu „cosy”. Dla jednych to będzie wino, jazz w głośnikach, cygaro i najgłębszy, najbardziej miękki, skórzany fotel na tej planecie, innym wystarczy kubek gorącej kawy i owinięcie się kocem niczym ludzkie burrito. Z kolei jeśli ja miałbym wskazać serial idealnie definiujący to słowo, to byłby nim oczywiście Parks and Recreation.

Wielu może się ze mną nie zgodzić, ale będę uparcie stał przy swoim: dobrą komedię zawsze będzie trudniej stworzyć niż niezły dramat. Komedie są bezlitosne i często potrafią brutalnie obnażyć warsztatowe braki u scenarzysty, dodatkowo jest więcej zmiennych wpływających na ogólny sukces i jakość. Wbrew pozorom nie trzeba wiele, aby stworzyć zdatny do oglądania dramat. Można się skupić na technikaliach przypudrowując fabularne idiotyzmy warstwą wizualną i muzyczną (Peaky Blinders), można stworzyć ciekawych bohaterów, dodać konflikt, pogmerać w chronologii i fabuła schodzi na dalszy plan (True Detective) albo jak w niedawnym The Missing po prostu ułożyć dobrą historię bez udziwnień.

W komediach jest to po prostu niemożliwe, one są jak czterdziestolatka z problemami dermatologicznymi. Można maskować, czynić cuda, ale w rezultacie i tak to niewiele daje, bo wszystko widać gołym okiem. Bez odpowiedniego balansu pomiędzy wyrazistymi bohaterami, generującymi zabawne sceny, a rozwojem historii i elementami mniej lub bardziej dramatycznymi, cała konstrukcja potrafi runąć jak domek z kart. Takie sitcomy cierpią na przepełnienie gagami, co przy szczątkowej fabule powoduje znużenie bohaterami w okolicach czwartego sezonu. W końcu ile można słuchać krzyków Bernadette z Big Bang Theory? Z kolei wprowadzanie elementów dramatycznych w komediową konwencję zamiast wzbogacić serial, może powodować śmieszność w tym niezamierzonym, przykrym sensie, tak jak w Californication. Wychodzi więc na to, że w idealnej komedii powinni być wyraziści czy nawet przejaskrawieni bohaterowie, którzy choćby minimalnie ewoluują, a wszelkie elementy dramatyczne powinny robić za przyprawę mającą za zadanie wprowadzić nutkę świeżości w utarte schematy oraz formułę. Wszystko z rozwagą, tak aby zupa nie była za słona. No i żarty. Dużo żartów, dużo śmiechu. Bo koniec końców, wszelkie wzniosłości to tylko miłe urozmaicenie, nic więcej. Naiwność i prostota są zawsze w tym gatunku o wiele milej widziane.

Parks and Recreation spełnia większość z tych warunków i jestem pełen podziwu jak jego twórcy wyciągnęli ten serial na wyżyny. Pierwszy sezon był po prostu kiepski. Bohaterowie byli groteskową galerią osobliwości, a co gorsza kojarzyli się z największymi nudziarzami na jakich można się natknąć w szkole/na studiach/w pracy. I tak protagonistką została nadpobudliwa blondynka, której entuzjazm jest udręką dla otoczenia – nie byłem sobie w stanie wyobrazić jak ktoś taki może pociągnąć serial. Andy to taki typowy koleś wcinający ukradkiem kanapkę podczas lekcji – w pracach grupowych główny hamulcowy, na wojnie mięso armatnie. April totalnie bez charakteru i głębi, zupełnie jak ludzie próbujący pustkę między uszami nadrobić źle pojmowaną indywidualnością. No i na końcu cała reszta – nudziarze bez wyrazu. Oczywiście oprócz boskiego Rona Swansona.

Nie do końca też przekonywała konwencja mockumentu, która może i sprawdziła się w brytyjskim „The Office”, ale na dłuższą metę potrafi być bardzo męcząca. Dobrą decyzją było jednak odstąpienie od „sztywności”, którą cechowała się produkcja od Anglików, gdzie wrażenie „dokumentalności” było znacznie bardziej intensywne chociażby poprzez dawanie widzom do zrozumienia, że do firmy faktycznie weszła ekipa od kręcenia dokumentu. W Parks and Rec z tego wszystkiego pozostała lekko latająca kamera, dynamiczne zbliżenia i „wywiady” z bohaterami. Reszta zdaje się być trochę mniej surowa, co sprawiło, że jest to bardziej komedia z oryginalną pracą kamery niż mockument z prawdziwego zdarzenia.

Wyżej wymądrzałem się na temat zasad dobrej komedii, ale pewnie wielu zgodzi się ze mną, że pierwszy sezon P&R był kiepski. Trudno żeby było inaczej skoro złamał praktycznie wszystkie wymienione przeze mnie reguły. Postacie były praktycznie przezroczyste, co mocno utrudniało generowanie zabawnych sytuacji, cała fabuła skupiała się wokół budowy parku i może byłby to jakiś pomysł, gdyby nie fakt, że tak jak w przypadku żartów – wszystko się rozmyło. Ani nie odczuwało się mocniej tego celu – w niektórych odcinkach pomijano zupełnie temat niezagospodarowanej działki z dołem, ani nie było zbytnio urzędniczych absurdów, które zawsze gwarantują sporo śmiechu. Nie było nic.

A jednak serial wstał niczym Rocky po przyjęciu stu dwudziestu gongów na twarz i szorowaniu gębą maty. Prawdę powiedziawszy była to jedna z bardziej spektakularnych odmian w światku serialowym jakie widziałem. Andy stał się sympatycznie głupkowaty, w końcu powiało absurdem (perypetie Leslie ze środowiskami pro i anty LGBT w otwarciu drugiego sezonu!), a Tom zamienił się w bajeranta pełną gębą. Każdy z bohaterów miał „coś swojego”, taką bazę do żartów i to jest klucz. Ron opychał się mięsem, szerzył libertarianizm i co rusz pokazywał czym jest oldschoolowe pojęcie męskości. April i Andy bawili się w swoje przebieranki (Bert Macklin!), fantastyczna sprawa. Niby nic specjalnego, ale to było tak pokręcone, że trudno się nie uśmiechnąć. Jeśli diabeł tkwi w szczegółach to pod tym względem Parks and Recreation śmiało można nazwać dziesiątym kręgiem piekła. Do powyższej wyliczanki powtarzających się gagów można doliczać coraz to bardziej odjechane pomysły Toma czy rozdmuchane komplementy Leslie w stosunku do Ann.

Słabością wielu komedii jest to, że takich drobnych „memów” zwykle jest za mało i szybko zaczynają nużyć. Pokusa powtarzania sprawdzonych żartów zawsze kończy się ich nadmiarem, a dla widzów – ciężką niestrawnością. Drugi sezon na szczęście znalazł idealny balans i nie eksploatował zbytnio potencjału pierwszoplanowych postaci, kreując mnóstwo drugoplanowych gwiazdek. Rzecz jasna komicznie groteskowych. Większość z nich była cudownie trafionych (jak np. diaboliczne ex żony Rona), inne swoją osobowością doskonale wyśmiewały popkulturę (radiowcy Crazy Ira i Douche). Nie można też nie wspomnieć o poruszaniu w lekki i zabawny sposób problemów społecznych (otyłość). To wszystko bez nadętej powagi, z błyskiem w oku i absurdem (napoje gazowane w 14 litrowych kubkach).

Wszystkie wymienione wyżej rzeczy złożyły się na specyficzny i bardzo przystępny obraz tej produkcji. Można nawet rzec, że trochę rodzinny, ale Parks and Rec bardziej przypomina najlepszych kumpli, z którymi nigdy się nie nudzicie. Podstawą każdej dobrej relacji jest szczerość i to jest właśnie największa zaleta tego serialu – nie udaje czegoś czym nie jest. Balans jest utrzymany idealnie pomiędzy typowym sitcomem (zbiór gagów, 0 fabuły), a roboczo to nazwę „komedią fabularną”, która stawia na historię. W tym przypadku mamy do czynienia z pewnego rodzaju opowieścią, ale nie ma w niej tego drażniącego elementu w postaci przeżywania przez bohaterów różnego rodzaju kryzysów. Nie ma nic bardziej irytującego niż nieprzemyślane wprowadzanie wątków dramatycznych. Skoro oglądam komedię to liczę na bezpretensjonalną rozrywkę, a nie poruszanie problemów w sposób choćby odrobinę poważny. Wiadomo, że co by się nie działo, to bohaterom nie stanie się krzywda, ale płaku-płaku przez kilka odcinków trzeba znosić. W P&R żadnych takich zbędnych szlochów nie ma. Nawet jeśli komuś coś nie wyjdzie, to możecie mieć pewność, że nikt nie będzie tego roztrząsał przez pół sezonu, bo nie będzie na to czasu – w następnym epizodzie dostajemy nową dawkę humoru. Najlepsze jest to, że absolutnie nie czuć braku ciągłości, która po powyższym opisie sama nasuwa się na myśl. Starożytni mieli na to odpowiednią nazwę – złoty środek.

Jedynym poważniejszym zgrzytem przez te siedem sezonów było dla mnie traktowanie przez współpracowników Jerry'ego. Rozumiem, że w każdym biurze musi być oferma, ale momentami to wszystko robiło się lekko niesmaczne. Chyba że to ja na starość robię się bardziej wrażliwy. Na szczęście to co zrobiono z nim na koniec serialu było bardzo satysfakcjonujące. Właśnie, finał. Amerykanie wybitnie nie mają wyczucia do zakończeń. Wydłużane w nieskończoność serie stają się w końcu parodią samych siebie, tak jak podstarzali aktorzy z przećpanymi twarzami, zaoranymi licznymi zmarszczkami. Idąc dalej tą metaforą finał serialu porównałbym do... Heather Graham – 45 lat a wciąż tak samo zjawiskowa jak 20 lat temu. Właściwie każdy kto na poważnie zajmuje się scenopisarstwem powinien zobaczyć na tym przykładzie jak powinno się porządnie zakończyć porządny serial. Szkoda, że takiej możliwości nie mieli twórcy Californication – wprowadzać na ostatni sezon nowych bohaterów, a w ostatniej scenie zmusić protagonistę do takiego zachowania jakim we wcześniejszych seriach gardził. To trzeba być... scenarzystą Californication. Po prostu.

Wracając do „Parku”, ich recepta na sukces finału była prosta: trochę taniej uczuciowości, wzruszeń, przeplatanych powrotem do stałych „memów” - uśmiech gwarantowany. Jakby tego było mało, zdecydowano się na małą zrzynkę z finału Six Feet Under. Jeżeli jest w tym życiu coś bardziej niezawodnego niż maszyny MacGyvera, to tylko oparcie się na jednym z najlepszych zakończeń w historii telewizji. O ile przy Six Feet Under zalewaliście się łzami rozpaczy, o tyle w przypadku Parks and Recreation emocje były jak najbardziej pozytywne. Zamknięcie miało w sobie wszystko co najlepsze w poprzednich sezonach, bez nadmiernego kombinowania. Godność zamiast efekciarstwa.

Komedie często są traktowane z pogardą przez miłośników „ambitnego” kina. Żeby je oglądać nie trzeba mieć wysublimowanego gustu czy wyjątkowego poczucia dobrego smaku. Czyli według niektórych – to jest kino dla głąbów. Dla mnie mimo wszystko większym głąbem będzie osoba, która nie umie nic dla siebie wyciągnąć z czegoś co tylko pozornie nie ma nic do zaoferowania. Pewien raper o ksywie identycznej jak wokalista Black Sabbath popełnił taką zwrotkę: „Stoję pod domem i myśl mam złotą // Skoro i tak nikt nie zauważy //Przez kilka sekund mogę być idiotą”. Każdy z nas czasem ma chęć na zrobienie czegoś idiotycznego, ale jak to zwykle bywa – zawsze jest coś co powstrzyma tę pokusę. Takich rozterek nie miał jeden z najciekawszych bohaterów – Andy Dwyer – po prostu idiota na pełen etat, ale przynajmniej szczery wobec siebie i otoczenia. Tak jak i zresztą cały Parks and Rec. Czasem warto po prostu postawić na coś co jest tylko lub aż prawdziwe.

ocenił(a) serial na 10
yesiu

co???! koniec serialu? Jakoś do tej pory umknęła mi ta informacja i czuje... smutek.
Leslie Knope chyba na zawsze pozostanie w mojej pamięci- ta postać mnie inspiruje :)
Generalnie uważam, że (przynajmniej w naszym kraju) Parks and Recreation jest BARDZO niedoceniane. Owszem, ma swój specyficzny styl ale właśnie to czyni go oryginalnym (tak, wiem, że wcześniej był np. office ale patrząc szerzej seriale z tego konkretnego "nurtu" można prawdopodobnie policzyć na palcach jednej ręki).
Nie pozostaje nic innego, jak przygotować gofry i obejrzeć ostatnie odcinki :(

ocenił(a) serial na 9
yesiu

Doskonała recenzja, podpisuję się pod każdym zdaniem. Mam podobne odczucia, zwłaszcza co do Jerry'ego (Gary'ego!) - nigdy nie śmieszyły mnie żarty dotyczące jego osoby, bardzo przykro było ich słuchać. Ale poza tym serial był znakomity, nie mówiąc już o ciepłym zakończeniu. Bardzo się cieszę, że udało się na koniec ściągnąć Ann i Chrisa :)

yesiu

Wow, fantastyczna recenzja, spokojnie mógłbyś ją zgłosić na główną. :) Sam chciałem naskrobać kilka słów, ale praktycznie we wszystkim się z Tobą zgadzam.

Odnośnie Jerry'ego - tak, chwilami przesadzali, ale z drugiej strony... czy to nie jest jakaś odmiana w amerykańskich serialach komediowych? W większości produkcji taka oferma tworzona była na schemat Andy'ego - uroczy, głupawy, ale w sumie to bardzo kochany przez wszystkich. Tutaj rzeczywiście bez litości się nad nim pastwili, co jest w sumie interesującym odstępstwem od normy. Chociaż w takich momentach irytowała mnie Leslie, która dla nikogo nie była AŻ TAK złośliwa, czasami nawet okrutna, jeżeli już to po to, by później i tak dojść z tą osobą do porozumienia.

Innym zgrzytem była dla mnie postać Marka Brendanawicza. Nie płakałem po nim, gdy opuścił produkcję po drugim sezonie - sam aktor w wywiadach przyznawał, że nie do końca rozumiał kierunek, w jakim scenarzyści prowadzą jego postać i nie żałuje swojego odejścia. Ale czy to był powód, by całkowicie usunąć go z serialowego uniwersum? Nie dostajemy o nim ani jednej wzmianki, nie liczyłem na żadne cameo z jego udziałem, ale nie rozumiem, dlaczego nie pada nawet jego imię, chociażby w odcinkach, gdy Ann wspomina swoich byłych facetów? Niby mała rzecz, ale we mnie wzbudza niesmak, niewielki, ale zawsze.

ocenił(a) serial na 9
Maciej_Vos

Dzięki wielkie! Nie dawałem jej na stronę główną, bo podobno trzeba długo czekać, a poza tym nie wiem jaka jest tam polityka spoilerowa tzn. czy są akceptowane recenzje ze spoilerami. Więc dałem w komentarzu, żeby każdy mógł przeczytać.

Co do Jerry'ego to jako miłośnik łamania każdego schematu muszę ci przyznać stuprocentową rację, to był powiew świeżości i właściwie pewnie nie miałbym problemu, gdyby to nabijanie się nie było aż takie częste i chamskie. No i oczywiście do Leslie kompletnie nie pasowało branie w tym udziału, ale koniec końców muszę przyznać - te sceny miały swój klimat i dokładały swoją cegiełkę do stworzenia w całym serialu pewnej chemii.

Ten serial oglądałem tak szybko, że praktycznie o Marku zapomniałem. Też nie odcuzwałem po nim wielkiej straty, bo do serialu wnosił raczej mało i ze swoim "rzeczowym" charakterem średnio pasował do reszty postaci, która była barwna. Nie wiem dlaczego twórcy w kolejnych sezonach nie wywoływali jego postaci, być może zaważyły na tym jakieś względy organizacyjne, chociaż podejrzewam, że gdyby chcieli to by tak jego postaci nie zostawili. No ale to kulisy. A być może po prostu z powodu jego "przezroczystości" twórcy o nim kompletnie zapomnieli? Who knows. W każdym razie wady tego serialu to drobnostki. Ciężko na nie patrzeć, skoro z drugiej strony z całej produkcji biła taka chemia, że większość seriali mogłaby pozazdrościć (taki Big Bang Theory np. gdzie chemii między bohaterami od dawna nie ma, a serial stał się bardziej zbiorem średnich i kiepskich gagów, ale to tak nawiasem mówiąc tylko). Dzięki jeszcze raz za opinię :D.

ocenił(a) serial na 9
yesiu

Jeśli chodzi o Jerry'ego (Larry'ego, Barry'ego, Garry'ego, Terry'ego) Gergicha to był jeden odcinek, w którym Ben zrekompensował mu wszystkie krzywdy, niestety Jerry zniweczył to wszystko na koniec odcinka :).

Dodałbym jeszcze, że Parks nad Rec to typowa komedia z przesłaniem moralizatorskim. Czasem infantylnym i wydawać by się mogło oczywistym rozwiązaniem problemów, przed którymi stają bohaterzy serialu. Może to tez recepta na sukces serialu, ze problemy w nim poruszane odpowiadają rzeczywistym dylematom, przed którymi stajemy w życiu. Zmiana miejsca zamieszkania, przyjaźnie, rozstania, kariera, zakładanie rodziny, i dobra rada przyjaciela, która w tych dylematach pomoże nam obrać właściwą ścieżkę. Tak jak napisałeś z czasem serial się ogląda jak perypetie najlepszych kumpli.

yesiu

Zgadzam się ze wszystkim! Pochłonęłam 7 sezonów w nieco ponad tydzień i nie wiem, czy powinnam być z siebie dumna, czy załamywać się nad swoim lenistwem. Ale jakie to cudowne lenistwo...
1 sezon był średni, od drugiego miód. Bardzo nie chciałam, by Ann i Chris odeszli i mój mózg wtedy krzyczał 'NIE RÓBCIE TEGO, TEN SERIAL BĘDZIE OKROPNY!!!111', ale nawet mimo mojego nastawienia poziom został zachowany.
Co mają niektóre seriale, czy komediowe, czy dramatyczne, czasami można się naprawdę zaprzyjaźnić z postaciami. Przed chwilą skończyłam ostatni odcinek, wciąż czuję więź i bardzo żałuję, że nie dozowałam sobie serialu bardziej, bo ponad tydzień z nimi to zdecydowanie za mało.

ocenił(a) serial na 9
emiljon

<złota łopata>
To ciekawe, bo dla mnie właśnie pierwszy sezon był najlepszy ze wszystkich - najbardziej oryginalny, nienachalny i wysublimowany w swojej dowcipności. Mniej tam dosłownych żartów, a więcej kuriozalnych sytuacji, które oglądane z dystansu nie mogą nie śmieszyć.

ocenił(a) serial na 9
yesiu

Recenzja fantastyczna. Co do żartów z Garrego mam trochę inne odczucia. Chamstwio i okrucieństwo chociaż podane w komediowy sposób były moim zdaniem próbą odbrązowienia bohaterów a zwłaszcza Lesli, pokazując że mimo swojej wspaniałości ma ona też bardzo poważną wadę.
Moją ulubioną sceną z nim jest radość gdy dowiaduje się, że jego kolejnym imieniem będzie Garry- po 30 latach pracy.
Właśnie z powodu takiego traktowania Garry nie stał się także typowym głupkiem- ciamajdą jacy często zdarzają się w komediach, a bardzo często po pewnym czasie zamiast śmieszyć , wyłącznie irytują.

ocenił(a) serial na 8
yesiu

Nie do końca zgadzam się z autorem. O ile sezony 2-4 były świetne i faktycznie idealnie wyważono w nich absurdy i natężenie gagów z rozwojem postaci, tak od 5. wzwyż wszystko stało się już tak przegięte, a żarty tak wtórne i mało śmieszne, że nie dało rady tego oglądać. Nie mówiąc już o poświęceniu 10-krotnie zbyt długiego czasu ekranowego nieśmiesznym postaciom w stylu Jean-Ralphio i jego siostry.

ocenił(a) serial na 8
KiTech

Nie mówiąc o łzawych odcinkach w stylu "zaręczyny-ślub-dziecko" i łopatologicznym moralizatorstwie.

ocenił(a) serial na 4
KiTech

Czy moglbys zmienic ocene tak zeby odzwierciedlala to co piszesz? Widze wiele osob z podobnym zdaniem do ciebie i wiekszosc ocenila na 8-10, wtf. To sprawia, ze ten beznadziejny serial jest wysoko w rankingu i duzo osob lapie sie w pulapke, zaczynajac go z tego powodu ogladac (w tym ja) i przez to traca czas.

ocenił(a) serial na 8
celebes

Początki są świetne : ) Pierwsze kilka sezonów to jest mus dla każdego wielbiciela absurdalnego humoru : )

ocenił(a) serial na 4
KiTech

IMO tylko sezony 2-4 dają radę, czyli tak jak pisałeś w 2017 roku, resztę obejrzałem, ale bez przyjemności.

ocenił(a) serial na 10
yesiu

wypowiedź sprzed 8 lat ponad ale super napisane :D

ocenił(a) serial na 9
pupniczek

Dzięki!

yesiu

Przepraszam, że komentuje tak starą wypowiedź. Właśnie skończyłem oglądać 7 sezon i moim zdaniem był niepotrzebnym zapychaczem. Mogli spokojnie zakończych wszystko na koncercie z 6 sezonu. Jedyny pozytyw 7 sezonu to tak jak wspomniałeś przemiana bohaterów wobec Jerrego. Czuję pewną pustkę w tym zakończeniu, które dostaliśmy.

ocenił(a) serial na 9
Grabka23

Kurczę, ciężko mi się odnieść, bo oglądałem ten serial raz, właśnie te 8 lat temu i czas trochę zatarł szczegóły, ale wydaje mi się, że jestem pewien, że jakbym jeszcze raz obejrzał całość, to nadal wskazałbym pierwszy sezon jako ten najsłabszy :D. Przy robieniu jednego serialu więcej niż kilka lat ciężko utrzymać ten wysoki poziom, ale chyba w Parks and Rec ten poziom w końcówce był wyższy niż np. w podobnym The Office. Z tego co czytam swoje powyższe słowa, to finał ładnie wszystko zamknął i takie też mam wspomnienia. Zakończenie nie było ucięte, sztuczne, a raczej wszystko wyszło naturalnie, tak samo jak naturalny jest niedosyt po fajnym serialu :D

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones