Relacja

DWA BRZEGI 2011: Manero czy Montana

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/DWA+BRZEGI+2011%3A+Manero+czy+Montana-76225
Trzeciego dnia festiwalu publiczność wraz z Borysem Szycem szukała "Kreta" i wraz z Lilianą Cavani podglądała "Nocnego portiera". Do galerii ludzi pozytywnie zakręconych dołączył tymczasem niejaki Raul Peralta (alias Tony Manero) - roztańczony buntownik, facet, który powinien być przeciwnikiem Jamesa Bonda.  

Tony Manero to sama słodycz. Naprawdę nazywa się Raul Peralta, pseudonim otrzymał po bohaterze filmu Johna Badhama "Gorączka sobotniej nocy". Ganiając po ulicach chilijskiego Santiago, przypomina psa, ścigającego samochody. Kiedy w przepoconych gatkach powtarza dyskotekowe ruchy w zarosłych pleśnią ścianach obskurnego mieszkania, przywodzi na myśl Billy'ego Elliota (tyle że czterdzieści lat później i z zarostem, na którym można ostrzyć noże). Oglądając po raz enty ukochany film, chlipie w kinowej sali i z przejęciem powtarza kwestie swojego idola. O tym, że nie jest ani latynoamerykańską wersją Travolty, ani chilijską Amelią, przekonujemy się chwilę później, gdy znienacka rozłupuje czaszkę bogu ducha winnej staruszce i ograbia ją ze wszystkich oszczędności.

 

Mord na babuleńce jest w filmie Pablo Larraina szokujący z dwóch powodów. Po pierwsze, nie prowadzi do żadnej zmiany estetyki. Film pozostaje naturalistyczną opowieścią o niespełnionym marzeniu i wywołanych owym niespełnieniem frustracjach. Tony prowadzi małą grupę taneczną na obrzeżach miasta. Klepiącym biedę ludziom imponuje ktoś, kto urodził się w rynsztoku, a mimo to potrafi działać (czy jego pęd ku sławie jest tylko sublimacją aktu miłosnego, efektem impotencji? Larrain sugeruje taką interpretację w kilku odważnych scenach, ale nie udaje psychoanalityka i nie obserwuje bohatera jedynie przez rzeczony pryzmat). Oglądamy więc patologię w konwencji chłodnego realizmu, co samo w sobie nie jest w kinie niczym nowym, ale zyskuje nową jakość w zestawieniu z romantycznie "czującym", introwertycznym bohaterem Larraina.

Po drugie, choć ekranowe morderstwo nie zostaje usprawiedliwione, jest w pewnym sensie zrozumiałe. Raul morduje, ponieważ może. Jest rok 1978. Dookoła szaleją siepacze dyktatury Pinocheta. Kraj przypomina Dziki Zachód. Morderstwa, porwania i kradzieże są na porządku dziennym. Raul jest pozbawionym wyrzutów sumienia, zamkniętym w azylu własnej wyobraźni dzieckiem tego ustroju. W interpretacji Larraina urasta do symbolu moralności zdeprawowanego Chile. Oczywiście, roztańczony buntownik Tony Manero zabije raz jeszcze – z wściekłości, gdy zamiast "Gorączki sobotniej nocy" na afiszu pojawi się "Grease".             

W wielką historię uwikłani są również bohaterowie "Kreta" Rafaela Lewandowskiego, polskiego reżysera, który uczył się kręcić filmy na Sorbonie. Ojciec i syn rozkręcili własny biznes, ale przeszłość kładzie się cieniem na ich planach – na seniora spada oskarżenie o współpracę z SB. Wokół granego przez Mariana Dziędziela bohatera zaciska się pętla podejrzeń. I choć plakat filmu przywodzi na myśl amerykańskie filmy sensacyjne z telewizyjnego "Kina nocnych marków", nie dajcie się zwieść – to naprawdę niegłupie i dobrze zrealizowane kino "lustracyjne".  



W towarzystwie najgłośniejszych polskich filmów, podejmujących pośrednio wątek rozliczeń z esbecją, czyli "Korowodu" Jerzego Stuhra oraz "Rysy" Michała Rosy, "Kret" prezentuje się najlepiej. Lewandowskiego nie interesuje bezrefleksyjne mielenie tabloidowych nagłówków, co stało się udziałem Stuhra. Autor nie ucieka też od tematu w wyłączoną z politycznego kontekstu psychodramę, jak zrobił to Rosa. Ma lepsze wyczucie konwencji, lokuje swój film gdzieś na pograniczu dramatu psychologicznego oraz thrillera, reprezentowanego przez widmową figurę "demonicznego esbeka" (Wojciech Pszoniak oświetlany w niektórych scenach jak bohaterowie "Lokatora" Polańskiego). Świetnie wygrywa psychologiczne napięcie między bohaterami, potrafi mylić tropy, zbudować suspens, a potem rozładować go zastrzykiem absurdu i farsy (najlepsze są sceny u mieszkającej we Francji rodziny bohatera i na zjeździe tamtejszej polonii).

Najsłabiej wychodzi Lewandowskiemu publicystyka. Jego film mógłby się obejść bez kręconych przyciężką ręką scen "konfliktu pokoleń", w których Dziędziel staje się personifikacją strachu przed "czerwoną zarazą", zaś Szyc – głosem generacji, która patrzy już tylko w przyszłość. Pojednawczy charakter jego filmu i tak najlepiej oddaje fragment, w którym synowa bohatera przytula go czule, pomimo iż ten najprawdopodobniej przyczynił się do śmierci jej ojca w strajkującej kopalni.   

Dziś w programie spotkanie z Grzegorzem Królikiewiczem, koreańska premiera "Po deszczu przychodzi słońce", a także pokaz "Meek’s Cutoff" – jednego z ciekawszych filmów amerykańskich ostatnich lat, nawiązującego do wielkiej tradycji rewizjonistycznego westernu. Do widzenia, do jutra!
   

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones