Felieton

Kto zabił Hankę Mostowiak?

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Kto+zabi%C5%82+Hank%C4%99+Mostowiak-79797
Sekwencja śmierci Hanki Mostowiak jest jak wypis z podręcznika estetycznego bełkotu. I nie ma w tym nic dziwnego – tylko taki język może opisać serialową reprodukcję rzeczywistości z reklam, tabloidów i magazynów interwencyjnych.

Na pytanie, jaką wiedzę o procesie dokumentacji dziennikarze filmowi mogą przekazać scenarzystom, lepiej publicznie nie odpowiadać. Traktowanie kinematografii jak Złotego Cielca rodzimej kultury jest nad Wisłą na tyle popularne, że nie zdążycie postawić kropki, a już dotknięci palcem bożym artyści będą szturmować wzniesione przez Was, hałaśliwych pismaków, barykady. Co innego w serialach, gdzie kult artysty ma się nie najlepiej. Tu każda rada, zwłaszcza umocowana w rzeczywistości, wydaje się na wagę złota.



Miejska legenda głosi, że w większości dużych redakcji znajdują się głębokie szuflady, a w nich gotowe teksty wspomnieniowe na wypadek, gdyby któraś z osobistości kinematografii przeniosła się na łono Abrahama. I kiedy myślę o tym, w jaki sposób ten gorszy ze światów opuściła Hanka Mostowiak, dochodzę do wniosku, że serialowi scenarzyści mogliby pójść śladem swoich "mniejszych braci po piórze" – nie wierzyć w improwizację, lecz w prewencję i przygotowywać swoim bohaterom "gromniczki" zawczasu. Scena śmierci żelaznej damy polskiego serialu jak w soczewce skupia wszystkie felery odcinkowych produkcji, bez względu na to, czy mamy na myśli telenowelową pulpę, kryminalne zagadki Pragi Północ, czy tvn-owskie maratony uśmiechu. Hankę zabiły kartony, to już wiemy, scenę zaś zabija to, co wykańcza wszelkie polskie serialowe konwencje: bezmyślne powielanie zachodnich wzorców narracyjnych, stylistyczna niekonsekwencja, parodia metody Stanisławskiego i brak jakiegokolwiek oparcia w rzeczywistości. M jak masakra.

Nie wiem i nie chcę wiedzieć, kto naprawdę zabił Hankę Mostowiak. Nie obchodzi mnie, który ze scenarzystów poczuł wenę, ile skrętów wcześniej wypalił i dla którego z reżyserów był to kolejny dzień w biurze. Ale jeśli masz rok na napisanie sceny śmierci kluczowej postaci (bo chyba tyle czasu minęło odkąd Małgorzata Kożuchowska zapowiedziała swoje odejście z serialu), a kończysz na kartonowych pudłach, fantomie dziewczynki z rowerem i elipsie spuentowanej muzyką smyczkową, to, cytując klasyka, wiedz, że coś się dzieje.   

Zbliżające się do rzeczywistości tylko przy okazji świąt Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy polskie seriale reprodukują na ekranie świat z reklam, tabloidów i magazynów interwencyjnych. Nic więc dziwnego, że opisać może go wyłącznie język estetycznego bełkotu. To dlatego w tej samej sekwencji ma prawo pojawić się nie tylko dziewczynka, która prokuruje groźny wypadek, a potem rozpływa się w powietrzu jak zjawa, ale i guz mózgu eksplodujący w głowie bohaterki niczym bomba z opóźnionym zapłonem, a także sterta kartonów, zastępująca cysterny z wodą, taranowane namiętnie przez rozpędzonych bohaterów filmów akcji. 

 

Wyniki oglądalności szybko usankcjonowały słuszność scenariopisarskiego wyboru. Ale choć twórcy "M jak Miłość" pewnie myślą inaczej, nawet 8,4-milionowa publiczność zna zapach lipy. Potwierdza to urodzaj twórczości wyhodowanej na internetowym memie, którym szybko stał się ekranowy zgon Hanki Mostowiak. Chodzi tu nawet nie o jej ilość, ale o jakość – najlepsze z filmików i żartów celnie komentują stylistyczną indolencję realizatorów, zamieniającą całą sekwencję w festiwal absurdu.

Na "Zachodzie", gdzie serialowa rewolucja jeszcze nie pożarła swoich dzieci, taka fuszerka zostałaby przewidziana już na etapie scenariusza i potraktowana jak wcześnie zdiagnozowany rak. Tamtejsi twórcy pozwalają odchodzić swoim bohaterom godnie, bo wiedzą, że stawka jest wysoka. Jest nią wynik rywalizacji z X Muzą, czyli rzecz pod względem artystycznego prestiżu priorytetowa. Wywiedziony jeszcze z modernizmu etos płonącego na ołtarzu sztuki artysty zabrania łączyć pracę "dla chleba" z działaniem na korzyść przyszłych pokoleń. To dlatego w szkołach filmowych zabrania się grywania w serialach i w reklamach telewizyjnych, a potem cegiełka po cegiełce buduje mur między "mieć" i "być". Póki ten stan rzeczy nie ulegnie zmianie, a scenarzyści, producenci i reżyserzy seriali wciąż będą podbijać kartę na planie i snuć marzenia o kolejnym ambitnym projekcie w pełnym metrażu, własnej rewolucji raczej się nie doczekamy. Drapieżne kartony, choć niebezpieczne, same jej nie przeprowadzą.  

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones