Relacja

WENECJA 2012: Cud mniemany

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/WENECJA+2012%3A+Cud+mniemany-88500
Druga najważniejsza premiera festiwalu za nami – szkoda tylko, że filmowe epifanie Terrence’a Malicka stały się już autokarykaturą. Jego "To The Wonder" rozczarowuje. Bezpretensjonalna, utrzymana w duchu "Mamma Mii" komedia laureatki Oscara Susanne Bier, "All You Need Is Love", to z kolei zbyt grzeczny film, by osłodzić tak monumentalną porażkę.  

Buszujący w zbożu


Publiczność na weneckiej wyspie Lido jest wściekła. Wywieszono nawet kartkę ze zdjęciem Terrence’a Malicka i pytaniem: "Czy ktoś widział tego człowieka?". Trudno im się dziwić – jeśli podczas seansu filmu autora "Cienkiej czerwonej linii" myślami jesteśmy przy wyjściu ewakuacyjnym, oznacza to, że wbrew obiegowej opinii geniusz nie jest stanem umysłu, tylko okolicznością. Filmowa epifania Malicka, zepchnięta w stronę granicy karykatury już w jego poprzednim filmie, właśnie ją przekroczyła.

Miłość, także rozumiana dosłownie jako komunia dusz, nie jest tematem obcym reżyserowi. Opowiadał o niej już w swoim doskonałym debiucie "Badlands". Tam była jak wrzynający się w ciało i krępujący ruchy sznur. W "To the Wonder" jest jak rozpostarte na tymże sznurze prześcieradło – bezkresna, nieskazitelna, wykrochmalona. Miłość to taniec wśród złotych kłosów, pląsy na zroszonej trawie i splecione, wyciągnięte ku niebu dłonie. Miłość to wspólne liczenie kropel na szybie, sięganie wzrokiem aż po horyzont i cisza znacząca więcej niż tysiąc słów. Zamiast epiki – liryka, zamiast seksu – pościelowa msza. Brakuje tylko jednorożca, cała reszta jest.

I ta rzeczywistość ma oczywiście pęknięcia. Kochankowie (Ben Affleck i Olga Kurylenko) przeprowadzają się z Paryża do Stanów Zjednoczonych. Towarzyszy im dorastająca córka pochodzącej z Ukrainy kobiety. To nie jest jednak kraj dla zakochanych ludzi. On rzuca się w wir pracy, zostaje więźniem miłosnej rutyny, w końcu zaczyna rozbierać wzrokiem inne kobiety. Ona tymczasem więdnie. Wyjeżdża, wraca, złorzeczy, wybacza. Malick przygląda im się w skupieniu introwertycznego mędrca – nie daje im mówić, nie pozwala na żadną interakcję, otula tylko szumem wiatru, cykaniem świerszczy i patrzy, dokąd zaprowadzi ich Kosmos. A skoro jest kosmos, musi być i Bóg – istota, której kiedyś Malick wytrwale szukał i którą – cytując kolegę po fachu, Kubę Sochę – niestety znalazł. Dialog ze Stwórcą jest w wykonaniu reżysera nieznośny, bo odbywa się na płaszczyźnie poetyki filmu: wyglądający jak nieprzetrawione w montażu resztki "Drzewa życia" utwór to blisko dwugodzinne, oparte na ustawicznych wizualnych repetycjach, misterium. Kiedyś Amerykanina interesowały historie. Dziś głowę zaprzątają mu wyłącznie kazania.    

Przewijająca się na drugim planie postać duchownego (Javier Bardem) przelewa czarę goryczy. Ten bohater również kocha i również ma wątpliwości – jego wiara nie jest już tak silna jak kiedyś. Ledwie zarysowany dramat filmowego księdza nie ma jednak szansy wybrzmieć – Malick wydaje się znać odpowiedzi na wszystkie pytania, nie czuje więc potrzeby nawet ich zadawać. Nic dziwnego, że twarze nieporadnych aktorsko Afflecka i Kurylenko wyrażają jedynie pustkę. Chciałoby się, żeby zamiast Boga chociaż raz przyszedł do nich Szatan i wytłumaczył im, jak się sprawy mają: że byliby szczęśliwsi, gdyby zamiast buszowania w zbożu, uprawiali więcej seksu.

Na pół godziny przed końcem projekcji zdałem sobie sprawę, że jeśli za chwilę nie pojawią się w filmie zombie, albo chociaż dinozaury, to wszystko stracone, że tylko nagła fabularna lub stylistyczna wolta mogłaby ocalić mnie i resztę widowni. Szkoda, że w Niebie znów trwała przerwa śniadaniowa.

All You Need Is Love?


"Love Is All You Need", najnowszy film laureatki Oscara Susanne Bier, to "Mamma Mia" na modłę skandynawską. Bez śpiewów i tańców, bez farsy i slapsticku. Za to z Pierce'em Brosnanem, słoneczną Italią zastępującą równie słoneczną Grecję i ślubnym kobiercem w tle. Jako że duńskie kino nie doczekało się swojej Meryl Streep, w głównej roli musi nam wystarczyć Trine Dyrholm – aktorka doskonała w dramatach i do przyjęcia w komediach.

Dyrholm wciela się w Idę – pogodną fryzjerkę, którą poznajemy w trakcie wyniszczającej batalii z rakiem. Bohaterka najpierw traci włosy, potem kawałek piersi, w końcu męża, który odchodzi do młodszej kobiety. Na horyzoncie czeka jednak Brosnan. Pierce Brosnan.

Brytyjski gwiazdor gra w filmie zapiętego pod szyję biznesmena, który po śmierci żony zamknął się w pancerzu egoizmu i nieufności. Swoim kolegom z biura płaci słono, więc mogą ze spokojnym sumieniem znosić jego humory. Idzie nie płaci nic, ale wiadomo – kto się czubi, ten się lubi.

Bohaterowie spotykają się na weselu swoich dzieci pod prażącym, włoskim słońcem. Droga od niechęci do miłości nie jest usłana różami, ale oboje mają o co walczyć. Zwłaszcza, że wśród weselników zjawia się mąż Idy wraz ze swoją nową wybranką o nogach do samego nieba i inteligencji planktonu. Bier tymczasem spogląda na nich wszystkich z empatią i czułością – nie sili się na sarkazm, jest łagodna i wyważona. Zamiast stawiać na głowie gatunek komedii turystyczno-romantycznej, pozwala sobie jedynie na małe twisty w jego obrębie. Koniec końców, zmierza w tym samym kierunku co jej amerykańscy koledzy po fachu i nie staje się farbowanym lisem – "Love Is All You Need" to niewinne i naiwne kino rytuału. Nawiasem mówiąc, podoba mi się ta strategia – zwłaszcza, że została przyjęta tuż po oscarowym sukcesie (inna kwestia, czy zasłużonym).    

Dunka wie, jak opowiadać nawet najbanalniejsze historie, jest znacznie lepszą reżyserką niż scenarzystką, udaje jej się nawet obronić zaskakująco słaby tekst pióra Andersa Thomasa Jensena ("Antychryst", "Jabłka Adama", "W lepszym świecie"). I choć zapomnicie o jej filmie szybciej, niż zdołacie powiedzieć "spaghetti bolognese", akurat na tę wycieczkę do Włoch warto zabukować bilet.   

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones