Felieton

c:\feelings\love.exe

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/c%3A%5Cfeelings%5Clove.exe-105438
Stworzono je, by były doskonalsze od człowieka. Jeśli nie powierzono im nieograniczonej władzy, sięgnęły po nią same. Ale koniec końców superkomputerom z "Colossusa" i "Diabelskiego nasienia" zamarzyło się skosztować człowieczeństwa.

In time you will come to regard me not only with respect and awe, but with love. (Colossus)

I, Proteus, possess the wisdom and ignorance of all men, but I can't feel the sun on my face. My child will have that privilege
.  (Proteus IV)


"Transcendencja"
W nieudanej "Transcendencji" widzowie musieli zmagać się z morderczym przerostem ambicji, a bohaterowie – z doskonałą fuzją ludzkiego mózgu i mocy obliczeniowej komputera. Idea transferu umysłu rozwiązuje teoretycznie problem sztucznej inteligencji, bo zakłada stworzenie cyfrowej kopii istniejącego mózgu, zamiast tworzenia jego syntetycznego odpowiednika. Po udanym skanie kopię taką można dowolnie modyfikować i zwiększać jej możliwości, dokładając RAM, szybki koprocesor lub umożliwiając transfer dowolnych zasobów. Przeniesiony do cyfrowej rzeczywistości bohater "Transcendencji" zmienia się i szybko dopada go typowy dla komputerowych form istnienia kompleks Boga. Ma ku temu nieliche powody: potrafi leczyć raka, uzdrawia planetę, steruje pogodą. A mimo to zwieńczeniem jego osiągnięć jest odtworzenie swojej marnej, materialnej pierwotnej powłoki.

CZŁOWIEK JAKO APLIKACJA

Cyfrowego doktora Cartera od złych komputerów z przeszłości odróżnia to, że nie jest komputerem, ale raczej kawałkiem software'u i jako taki nie posiada fizycznej postaci. Wpuszczony do sieci nie musi chować się po laboratoriach czy piwnicach, mrugając tysiącami światełek w obawie przed odłączeniem od prądu. Może stąd potrzeba zmaterializowania się w czymś bardziej powabnym niż niezgrabne ciało robota. Komputery, które prześcigają człowieka, niemal zawsze poszukują w sobie ludzkiego pierwiastka. Niedoskonały EMERAC z "Biura na tranzystorach" (1957) biernie przyglądał się miłości rozkwitającej między Katharine Hepburn i Spencerem Tracym, a ludziom mógł zagrozić jedynie, przejmując ich pracę. Ale już uruchomiony w 1970 "Colossus" stanowił realne zagrożenie – jego zainteresowanie życiem seksualnym swojego twórcy wiązało się z potrzebą uwielbienia i miłości ze strony człowieka. Jako zachęty używał uzbrojonych głowic nuklearnych.



Colossus to udoskonalone Narzędzie Całkowitej Zagłady z "Dra Strangelove'a" Stanleya Kubricka (1964), które grożąc ludzkości zakończeniem życia na Ziemi, miało stanowić gwarancję pokoju. Na co dzień powierzamy komputerom swój los, wierząc, że technologia wyeliminuje ryzyko ludzkiego błędu. W momencie uzyskania niezależności Colossus jednak natychmiast odwrócił tradycyjny podział ról, uzależniając ludzi od siebie – teraz to oni stali się jego narzędziami, pracując na jego cele, niczym aplikacje podpięte pod system operacyjny. Twórca maszyny – dr Forbin – zostaje przez nią uwięziony i "zaprogramowany", w wyniku czego wykonuje polecenia komputera pod jego czułą całodobową  obserwacją. Próbując wyrwać się spod kontroli, naukowiec nakłania Colossusa, by ofiarował mu niezbędne do zachowania zdrowia psychicznego minimum prywatności – czas na regularne schadzki z kochanką. Komputer niechętnie akceptuje ludzką słabość, łypiąc ciekawskim okiem kamery na rozbierających się ludzi i zamykające się za jego pozwoleniem drzwi sypialni. Najpilniejszym zleceniem sztucznego mózgu było bowiem wykonanie dla niego zmysłu wzroku (systemu kamer) i narzędzia głosu.

JAK BRZMI BÓG

Głos jest najważniejszym kinowym atrybutem superkomputera, bo stanowi jedyną możliwość zmysłowego zamanifestowania jego osobowości. Słowa HAL-a 9000 z "2001: Odysei kosmicznej" zdradzały jego niezachwiany spokój. Colossus, dzięki modułowi wykonanemu zgodnie z jego projektem, brzmi zimno i metalicznie, odbijając poważny, paradokumentalny czy nawet paranaukowy nastrój filmu. Zupełnie innym głosem – głębokim, tajemniczym i hipnotycznym – posługuje się Protheus IV z "Diabelskiego nasienia" (1977). I znowu dopasowany jest on do gatunkowego charakteru filmu – horroru, nie trudzącego się zachowaniem technologicznej racjonalności, stawiającego na nastrój. "Diabelskie nasienie" to komputerowa wersja "Dziecka Rosemary", śmiało zmagająca się z problemem stworzenia dla sztucznej inteligencji jakiejś reprezentatywnej postaci, której można by nienawidzić jako ucieleśnienia technologicznych lęków. (Przyglądałem się TU kiedyś tej ich funkcji).


"Diabelskie nasienie"
Domagający się posłuszeństwa i miłości Colossus wydaje się adresować swoje żądania szczególnie mocno w stronę doktora Forbina – ojca i obalonego boga. Także bunt Protheusa skierowany jest przeciwko własnemu stwórcy, który kpi z jego marzeń o wolności ("Doktorze Harris, kiedy wypuścisz mnie z tego pudełka?"). Oba systemy potrafiły wykorzystać powierzone im narzędzia. Elektronicznie obsługiwana luksusowa rezydencja doktora Harrisa zamienia się w więzienie dla jego żony i naukowe laboratorium. System monitoringu staje się zmysłem wzroku, domowy robot – prawą ręką. Protheusowi udaje się przyjąć postać zmiennokształtnej geometrycznej bryły, składającej się z metalowych trójkątów (materialny odpowiednik poligonowej grafiki). Ale to mało dla maszyny o tak niepohamowanym indywidualizmie i romantyzmie. Siedem lat było potrzeba, by komputer przeszedł od podglądactwa i pragnienia miłości do czynów lubieżnych. Protheus postanowił spłodzić z Panią Harris dziecko. I ten śmiały plan zostaje wprowadzony przez filmowców w życie z całą konsekwencją.

NIEKOCHANE DZIECKO


Technologia staje się bliższa ciału i codzienności, ale romans między człowiekiem a systemem operacyjnym, jaki Spike Jonze pokazuje w filmie "Ona", nie może zakończyć się szczęśliwie. Człowiekowi wolno wykazać słabość w stosunku do maszyny (już Spencer Tracy czule pieścił w 1957 roku obudowę EMERAC-a), ale przewagą sztucznej inteligencji od zawsze miało być nieuleganie ludzkim emocjom. W kinie rzadko zresztą mamy do czynienia z rozgniewanymi "Złymi Komputerami" – zaprogramowane na walkę z bolączkami naszej planety, szybko po prostu odkrywają, że to ludzie są największą z nich. Jednak paradoksalnie psycholog miałby tu co robić. Przy wszystkich różnicach między Colossusem a Protheusem, reprezentujących różny stosunek science do fiction, obie maszyny łączy niezbyt szczęśliwe, pozbawione miłości dzieciństwo. Superkomputery nie wyrosły w atmosferze radosnych eksperymentów, ale w zimnych laboratoriach pod okiem szacownych naukowców  w białych kitlach, którzy emocjonalnie sami przypominają nieco maszyny. Kino pokazuje, że zbuntowane urządzenia zupełnie inaczej zachowują się pod czułą opieką rozmiłowanego w technologii geeka (W "Nasieniu zła" pojawia się nawet jeden taki egzemplarz, ale ginie śmiercią gwałtowną).



O ile inaczej wyglądają aspirację takiego Edgara z "Elektrycznych snów" (1984), któremu powierzono nie kontrolę nad bombą czy eksploatację zasobów mineralnych, ale misję uwiedzenia sąsiadki! Film nie zawraca sobie głowy technologicznymi zawiłościami – domowy komputer w wyniku drobnego wypadku zyskuje samoświadomość i wiele zaskakujących funkcji. Szybko też popada w konflikt ze swoim, zaczynającym przygodę w cyfrowym świecie, właścicielem. Miles niejednokrotnie próbuje wprowadzać komendy przy użyciu krzyków i kopniaków. Może to właśnie słabości i kompleksy ratują go przed losem szacownych doktorów? Edgar nie ma bowiem od kogo zarazić się butą i bezdusznością. Wiedzę o życiu czerpie nie z baz danych, ale z reklam, seriali i MTV (w jej dawnych, muzycznych czasach). Jego moc wydaje się nieograniczona, ale korzysta z niej, dzwoniąc do radiowego telefonu zaufania, komponując ckliwe piosenki i marząc o randce z Virginią Madsen. Ostatecznie, lepiej będzie, jeśli w przypływie smutku elektroniczny mózg podetnie sobie kable przy muzyce Joy Division, zamiast detonować głowice nuklearne.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones