Na Rotten jeszcze embargo na recenzje, ale polskie recenzje mówią jednomyślnie że jest średnio.
Tak jak broniłem "BvS", tak niestety "Justice League" uważam za całkowitą porażkę, z kilku względów:
1. Klimat, a w zasadzie jego brak. O ile w "BvS" można się było śmiać, że mrok filmu jest aranżowany w nieco infantylny sposób, tak uważam, że niektóre sekwencje dzięki temu wypadły naprawdę nieźle. Tymczasem "JL" stoi w rozkroku pomiędzy poprzednią częścią a postulatami, żeby wszystko po marvelowsku wygładzać i wprowadzać familijny humor. W rezultacie brak temu filmowi konsekwencji.
2. Nowi bohaterowie. Widać w tym filmie, że każdy z trójki Flash, Cyborg i Aquaman ma potencjał na własny film, ale tutaj zostali wprowadzeni dokładnie w stylu, jaki znamy z "Suicide Squad" - byle jak, aby szybciej, najlepiej jedną sceną. Na przykład to, co było w Cyborgu najciekawsze, czyli jego dramat wynikający z nieakceptacji własnej przemiany, zostało utopione po pierwszej godzinie filmu i raczej nie będzie już stanowić punktu wyjścia w solówce. Za dużo wątków jest wprowadzanych po łebkach i upychanych w jednym filmie, a cierpi na tym przede wszystkim spójność fabuły.
3. Tragiczny czarny charakter. Znowu przedstawiony w jakiejś dwuminutowej opowiastce, kiedy już się pojawia, to śmieszy wyglądem i irytuje niechlujnym CGI. Zły bo zły, a jak przychodzi co do czego, to okazuje się, że w sumie nie stanowił żadnego zagrożenia, wystarczyło tylko, żeby Superman zaczerpnął świeżego, wiejskiego powietrza i z uśmiechem na twarzy skasował delikwenta kilkoma ciosami.
4. Batman. Najlepszy aspekt "BvS", świetnie pomyślana postać. Brutalny, trochę nihilistyczny, zaskakujący. W "JL" dostajemy już dosyć banalnego Batmana, który po prostu chce walczyć ze złem i narzeka na starzenie się. Wątek jego ewentualnych wyrzutów sumienia z powodu śmierci Supermana jest zaledwie zarysowany i nawet trudno uwierzyć, że Gacek rzeczywiście ma z tym jakiś problem.