PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=794194}

W deszczowy dzień w Nowym Jorku

A Rainy Day in New York
6,1 38 444
oceny
6,1 10 1 38444
5,0 27
ocen krytyków
W deszczowy dzień w Nowym Jorku
powrót do forum filmu W deszczowy dzień w Nowym Jorku

W samej kwestii Allena: to co kiedyś było u niego urocze, czyli Nowy Jork, dialogi, bohaterowie i oczywiście "kręcenie cały czas tego samego filmu" po latach staje się niestety nudne. To tak jak z dowcipem, który powtarzany w kółko przestaje śmieszyć.

I co gorsza, mam wrażenie że reżyser coraz bardziej goni w piętkę żartując sobie z przeintelektualizowanego środowiska i napuszonych pustką artystów nie zauważając że sam podąża w tym kierunku. Obawiam się wręcz, że gdyby nie nazwisko reżysera, to film w ogóle byłby niezauważony. Pewnie by zdobył wyróżnienie publiczności na jakimś wakacyjnym festiwalu kina alternatywnego w ramach Teatralnych Spotkań Młodych w Monterrey i puszczany potem w sobotę na TV4 o 13:35.

Film jest ładny. Zdjęcia są ładne. I dawno nie słyszałem tak rewelacyjnego fortepianu. Poza tym jednak dosyć trudno (narażając się oczywiście na "no nie znasz się, przecież wiadomo że Allen wielkim reżyserem jest!") film jest zmanierowany. Dialogi dialogami, ale jak tak się przyjrzeć na chłodno, to więcej w nich coelhlizmu niż realnej głębi. Bohaterowie niby współcześni, a zachowują się jak dzieci we mgle - naprawdę z XXI wieku młodzi ludzie włóczą się po mieście targani emocjami, z głowami pełnymi pytań i niepokojów, szukający rozwiązań w barach lub w taksówkach zamiast wysłać SMS albo wiadomość przez Messengera "Hej, gdzie jesteś?"? Zaprawdę odwołanie obiadu w restauracji to aż takie wyzwanie? A zmiana weekendowych planów powoduje armagedon w psychice człowieka? Strasznie to naiwne i nadmuchane.

Można wręcz mieć wrażenie, że aktorzy zachowują się jak w teatrzyku przedszkolnym, w którym trzeba wyjść na scenę, powiedzieć swoją kwestię i szybko ze sceny zejść. Film spokojnie mógłby trwać ze 2h dłużej albo skończyć się 15min wcześniej. Gdyby trwał dłużej nikt by się raczej zbyt szybko nie zorientował, ze coś tu jest naciągane, a skrócenie wiele by nie zmieniło. Sama fabuła jak odhaczanie obowiązkowej checklisty. Jak mawiał Sapkowski - jak coś się nazywa Dolina Cieni to musi być w dolinie i musi być tam ciemno. U Allena jak pojawia się hasło o spotkaniu pod zegarem o 18 w Central Parku, to wiadomym jest że do takiego spotkania dojść jednak musi. Jak ze wszelkich sił bohater stara się nie pójść na imprezkę rodzinną, to pewnym jest że na nią trafi.

Więc ocena po szkolnemu" "bardzo dobrze, siadaj, trzy".

BTW: czy to że Shannon była ubrana jak Velma ze Scooby Doo to przypadek czy jakiś smaczek?

ocenił(a) film na 6
zmechu

Duże racji w tym, że to allenowska kalka kalk, tudzież, że W. Allen nie zna realiów życia współczesnej młodzieży. Mimo to oglądało się przyjemnie, acz letnio i niespiesznie.

ocenił(a) film na 5
marlett_1

Więc rodzi się pytanie - skąd te zachwyty? Takich filmów Allen może robić nowych co miesiąc - lekka niezobowiązująca historyjka + Nowy Jork + pocałunki w deszczu i mamy kolejne ksero filmowe. Do tego dorzućmy trochę "intelektualnego" wypełniacza (sądzę że dla 95% widzów nazwiska wymienianych w filmie autorów literatury amerykańskiej totalnie nic nie mówią) i mamy gotowy przepis na "Miłość na Manhattanie", "Dzień i noc w NYC", "Ckliwość w nowojorskim metrze" itp.

Wydaje mi się, że od Allena powinno wymagać się nieco więcej niż ładnych obrazków które już widzieliśmy.

ocenił(a) film na 5
zmechu

Niestety też się zgadzam. Sama historia dość banalna, a jej ugryzienie, jak się okazało, mało interesujące. Miło się patrzy na długie ujęcia, miło się ogląda młodych utalentowanych aktorów, ale film jako całość do mnie nie przemówił.

marlett_1

Życie wspówczesnej młodzieży jest chyba tutaj najbardziej odrealnione. Choć to nie jedyny, i mój zgrzyt Ale o tym za chwilę, gdyż dopowiem, żeby nie było, że przecież nie znam realiów rodem z NY City, i może w ogóle za dużo siedzę w ukryciu, by o współczesnej młodzieży wiedzieć... cokolwiek. Ale do rzeczy...
Mam na myśli całe te korelacje: młode pokolenie kontra dojrzałość (dość specyficzne nawiązywanie relacji, choćby dziewczyny z rozchwianym emocjonalnie, acz dojrzałym reżyserem, i drugim, kolegą reżysera, nie gorzej rozchwianym, i nie gorzej dojrzałym... bodajże był to producent filmowy?) Przerysowanie i obłędne wręcz zbiegi okoliczność (okej, toż to film); zwłaszcza pogawędka dziewczyny z owym mężczyzną, i właśnie nakryta zdrada jego małżonki, którą to małżonkę niejako wspólnie z dziewczyną nakryli na zdradzie. Miodzio sytuacja. Coś jak spotkanie w Nowym Jorku tej drugiej dziewczyny, nie dość że ot z przypadku na planie filmowym wspólnego kolegi, to jeszcze w następstwie w jednej jedynej taksówce w tym mieście. Szczęście dopisuje tym więcej, iż dziewczyna ma czas, wolne mieszkanie i jest nie inaczej jak chętna na specer po muzeum, a przy tym nad wyraz dojrzale obchodzi się z życiem (pomijając już sam wyszukany pomiędzy młodymi dialog, wiarygodności nie dodaje już fakt, iż wygląd Seleny Gomez jest niczym licealistki co dopiero na starcie w liceum). Pomijając zatem z lekka irytujące sytuacje - wszak gdzież ta arcyciekawa rzeczywistość, snuje się człowiek po swoim mieście i nic, niechcący nawet i na przyjęcie nie trafi, już o spotkaniu drugiej połówki nie wspominając. Wiem, to był Nowy Jork, żarty więc na bok. Pomjając już zatem mój zgrzyt, na plus zasługuje niejako klimacik, który sprzyjał przyjemności w oglądaniu.
Nowy Jork jest tutaj przyjazny dla oka, ładnie komponuje się z uczuciem dość pozytywnym, jeżeli chodzi o odbiór miasta, choćby z własnego wyobrażenia i jakiejś życzeniowości, w znaczeniu, iż w taki właśnie sposób miałoby się ochotę poznać to miasto, w sposób przystępny i komfortowy, zwyczajnie ciepły. Tyle ode mnie.
Założyciel tematu trafił swoim opisem w punkt, gdyż niemalże z początkiem filmu pojawiły się i u mnie podobne, jak nie identyczne zarzuty. Poza tym wszystkim już, miło jak zawsze odkryć najnowszy pomysł W. Allena.

ocenił(a) film na 3
zmechu

Mądra recenzja

zmechu

Zgadzam się.

ocenił(a) film na 7
zmechu

"I co gorsza, mam wrażenie że reżyser coraz bardziej goni w piętkę żartując sobie z przeintelektualizowanego środowiska i napuszonych pustką artystów nie zauważając że sam podąża w tym kierunku"

Dokładnie tak, niby Allen śmieje się ze snobistycznej elity Nowego Jorku, ale wyraźnie chce też pokazać, że należy do niej i jest kilka półek wyżej niż plebs co to interesuje się takimi prostymi rozrywkami jak np. sport, a nie teatr czy opera. Rozmowy jego bohaterów są mega sztuczne i totalnie odrealnione, do tego bardzo podobne (czy w każdym jego filmie musi być dyskusja o psychoanalitykach?). Szczególnie młodzi ludzie nie rozmawiają jak młodzi ludzie, szczególnie współcześni. Ale jakby to wszystko przełknąć, to i tak dobrze ogląda mi się jego filmy, niewątpliwie swój styl chłop ma.

zmechu

Z dużą częścią tej recenzji się również zgadzam ale..
To jest Woody Allen, jego film rozpoznaje się po 30 sekundach (światło + muzyka + kamera + dialog/ narracja w tle).
Jest trochę ‚odrealniony’ jak piszecie ale osobiście uważam, ze gdyby tu pojawiły się whatsappy i messangery to nie film byłby jeszcze bardziej zwykły i banalny. Zobaczcie pierwszy lepszy współczesny film na netflixie. Ja doceniam to trochę staromodne podejście, bo to nie o gadżety tu jak dla mnie chodzi tylko o system wartości wartosci bohaterów i takie jeszcze trochę naiwne, słodkie uczucia, jakie mam nadzieje pamiętacie z lat wczesnej młodości :)

Splot wydarzeń tez trochę naiwny i mało prawdopodobny ale to tez typowe. Zawsze jak oglądam jego filmy to myśle ze to tylko powierzchowność tych filmów i nie ma tu większego znaczenia. Ze nawet Allenowi nie bardzo zależy aby wymyślić jakaś niesamowita i mrożąca krew w żyłach historie.

ocenił(a) film na 5
Alicja__5

O tę "typowość" najbardziej mi chodzi. Oczekiwałbym od kogoś, kto kręci filmy od 50 lat, zdobył 4 Oskary oraz "54 inne nagrody i 104 nominacje" że jego filmy będzie się oglądało z wielkim "woooow!". Takie słodkie i naiwne filmy można kręcić masowo (i Allen tak robi), ale chciałoby się poczuć rękę Mistrza a nie po raz kolejny i kolejny oglądać kolejny film na tę samą modłę. To tak jakyt Tarantino nakręcił "Kill Bill" (wow! wow!), potem np "O-Ren Ishii revenge" (wow!), potem "Boss Tanaka death list" (wow?). No i gdy na ekranach by się pojawiło "Okinawa, one way please!" (eeee?) to przyznasz że niezależnie od wartości byłoby to nudne i zwyczajnie odgrzewanie kotleta. A w najlepszym wypadku odcinanie kuponów.

"W deszczowy dzień" jest fajny dla kogoś, kto po raz pierwszy/drugi ogląda Allena. Jak to jest z 10 film, to widzi się tylko klisze i trudno zachwycać się znów tym co już się tyle razy widziało. Jak bramka na mistrzostwach świata - oglądana pierwszy raz powoduje palpitacje serca, ale powtarzana powtórka 20 razy po prostu jest nudna.

zmechu

Po obejrzeniu pomyślałam praktycznie tak samo... Odniosłam wrażenie jakby ktoś skopiował, raczej nieudolnie, któryś z jego wcześniejszych filmów z akcją w Nowym Jorku. A najgorsze jest to, że zrobił to sam reżyser. Żeby było jasne, uwielbiam "Manhattan", 'Annie Hall", to jedne z moich ulubionych filmów, widziałam po kilkanaście razy i zawsze potrafią mnie rozbawić, ale ile razy można tworzyć coś tak samo, ale trochę inaczej... I masz rację, to co kiedyś było urocze i niezmiernie mnie bawiło, ten typ inteligentnego, nieco wymagającego od widza, żartu, aktualnie po prostu zaczyna irytować, wydaje się wymuszone. Postaci (główny bohater miał być chyba jak wcześniejsi grani przez Allena, zagubieni intelektualiści, ale nie przekonał mnie, zupełnie), sytuacje, zwroty akcji oceniam podobnie. Ot taki ładny film, w malowniczej scenerii ze świetną muzyką w tle. Nie byłoby przesadą uznać, że muzyka jest najlepszym elementem tego dzieła.

Nigdy nie pomyślałabym, że film Allena odbiorę w taki sposób...

ocenił(a) film na 6
juliagosz

"Woody Allen" to w zasadzie tytuł serialu. Kolejne sezony, kolejne odcinki... Tylko coraz mniej w tym uroku. Bo mimo wszystko odbiorcy sie zmieniaja a nadawca nie. Nie chce a moze nie potrafi. Stać go na luksus "niezmienności" ktora dla mnie z czasem stała sie nużąca, choć kiedyś zachwycała.

ocenił(a) film na 7
zmechu

Abstrahując od tematu dyskusji, chciałam docenić jak pięknie mówicie o kinie i w jak kulturalny sposób można wyrażać opinię. Miło bardzo się to czyta.

zmechu

Deszczowy dzień w Nowym Jorku...
... lato w Wenecji...
... śnieżek w Paryżu...
... wietrzyk w Barcelonie

Niech Woody Allen przyjedzie do Polski i nakręci "Piździawa we Wrocławiu" :)

użytkownik usunięty
Lukas_Art

Tytuł powinien raczej brzmieć "Piździawa w Kieleckim".

ocenił(a) film na 4
Lukas_Art

Albo "Krakowski smog".

ocenił(a) film na 6
zmechu

Narzekanie na Allena, że jest nudny i powtarzalny jest jeszcze bardziej nudne...
Kolejny film i kolejny "odkrywczy" elaborat. Takie filmy kręci i tyle...

grzegory88

Każdy kolejny film Allena jest jak każdy kolejny hit disco-polo. Niby inny, a jednak taki sam.

ocenił(a) film na 3
zmechu

Bardzo dobra recenzja. Allen się przejadł, każdy jego film jest taki sam, to już naprawdę jest nudne. Bo jakby się tak zastanowić, to nie ma tu żadnej treści, ani przesłania, nawet bohaterowie nie przechodzą żadnej przemiany. Żadnego suspensu, ani haczyka. W połowie chciałam wyłączyć. Wytrwałam dla Seleny.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones