Wystarczy rzut oka na to, co upichcili dla nas organizatorzy jubileuszowej, 10. edycji American Film Festival (5-11.11), by wiedzieć, że we Wrocławiu nikt nie weźmie jeńców - to jeden z najlepszych line-upów w historii polskich festiwali filmowych. Przed Wami 10 filmów, których na pewno nie przegapimy. I dość powiedzieć, że był to naprawdę trudny wybór.
"Wszystkie nasze choroby", reż.
Mark Webber Debiutancki obraz
Marka Webbera - aktora i reżysera, bohatera autorskiego cyklu 10. AFF - to przede wszystkim słodko-gorzki hołd dla rodzinnej Filadelfii, miasta pełnego sprzeczności, ekonomicznych dysproporcji i postępującej gentryfikacji. Polifoniczną opowieść o ludziach wszystkich stanów i zawodów zmagających się z trudnym losem wyprodukował
Jim Jarmusch, a w jednej z głównych ról zobaczymy
Rosario Dawson. Nie trzeba też dodawać, że to właśnie od tego filmu warto zacząć przygodę z wyjątkową filmografią Webbera.
***
"Irlandczyk", reż.
Martin Scorsese Żywa legenda światowego kina,
Martin Scorsese, nie zwalnia tempa i przedstawia jedno ze swoich najbardziej ambitnych filmowych przedsięwzięć. To rozpisana na kilka dekad opowieść o amerykańskich mafiozach i jednej z największych zagadek kryminalnych w historii Stanów Zjednoczonych, zniknięciu przywódcy związków zawodowych Jimmyego Hoffy. Na ekranie plejada gwiazd od dekad kojarzonych z kinem
Scorsesego:
Robert De Niro,
Al Pacino,
Harvey Keitel i
Joe Pesci. Kroi się jedno z najważniejszych wydarzeń filmowych tej jesieni.
***
"Historia małżeńska", reż
Noah Baumbach Baumbach znowu przygląda się rodzinie. Tym razem postanowił nakreślić portret rozpadającego się małżeństwa, którego gwiazdami są
Scarlett Johansson i
Adam Driver. Obraz już zyskał uznanie widzów na festiwalu w Toronto i otrzymał trzy nominacje do prestiżowych Nagród Gotham (za reżyserię, scenariusz i dla odtwórcy głównej roli męskiej). Wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że będzie to jeden z faworytów tegorocznego sezonu oscarowego.
***
"Na noże", reż.
Rian Johnson Po wizycie w uniwersum
"Gwiezdnych wojen" Rian Johnson przenosi się do świata niczym z książek Agathy Christie. I podobnie jak w
"Ostatnim Jedi" rozsadza klasyczną konwencję od środka, wykorzystując wysłużony schemat do opowiedzenia o jak najbardziej aktualnych napięciach, tym razem przede wszystkim klasowych. A przy tym
"Na noże" pozostaje brawurowym "kto zabił": z galerią barwnych postaci, z koncertową obsadą, z mistrzowsko zakręconą intrygą i z szeregiem fabularnych strzelb wypalających zawsze, choć nie zawsze wtedy, gdy się spodziewamy.
***
"Waves", reż.
Trey Edward Shults Trey Edward Schults, reżyser doskonałego
"To przychodzi po zmroku", udowodnił już, że potrafi nas przestraszyć. A jako że krytycy porównują jego nowy film raczej do
"Moonlight" i
"Manchester By The Sea", liczymy że potrafi uruchomić również zupełnie inne spektrum emocji. W jednej z głównych ról wybitny
Lucas Hedges, czyli chłopak, który praktycznie każdą rolą krzyczy o Oscara. Może tym razem?
***
"The Place of No Words", reż.
Mark Webber Najnowszy film
Marka Webbera, tegorocznego laureata przyznawanej co roku na American Film Festival nagrody Indie Star. Znany m.in. z
"Końca z Hollywood" czy
"Scotta Pilgrima kontra świat" aktor staje za kamerą po raz piąty, by opowiedzieć o relacji między śmiertelnie chorym ojcem a jego synem – ale w sposób zdecydowanie nieszablonowy. Dość powiedzieć, że w rolach głównych wystąpili
Webber i jego własny trzyletni syn, a historia opowiedziana jest w konwencji... fantasy. Efekt to intrygująca opowieść o ojcostwie i przemijaniu, na poły realistyczna, na poły baśniowa.
***
"The Lighthouse", reż.
Robert Eggers Roberta Eggersa kochamy, odkąd obejrzeliśmy
"Czarownicę. Bajkę ludową z Nowej Anglii". Teraz jeden z najbardziej oryginalnych twórców współczesnego horroru wraca z nowym dziełem. Choć fabuła przedstawia się nad wyraz skromnie – dwóch mężczyzn rezydujących na opuszczonej latarni morskiej powoli popada w obłęd – nie mamy wątpliwości, że
Eggers pokaże solidny dramat psychologiczny, który będzie trzymał w napięciu lepiej niż większość halloweenowych straszaków. Obecność
Willema Dafoe i
Roberta Pattinsona w obsadzie tylko zaostrza nasz apetyt na ten film.
***
"Jojo Rabbit", reż.
Taika Waititi Czy człowiek odpowiedzialny za Holocaust może być bohaterem komedii? Pomysł ten wydaje się ryzykowny, ale kiedy za kamerą stoi
Taika Waititi, jesteśmy spokojni o efekt. Jeszcze lepiej, kiedy wciela się on w jedną z głównych ról. W
"Jojo Rabbit" pochodzący z Nowej Zelandii twórca o żydowskich korzeniach zagra Adolfa Hitlera. A w każdym razie wymyślonego przyjaciela tytułowego Jojo, który wygląda jak Adolf Hitler. Zwolennicy dominacji białej rasy będą mieli okazję przekonać się, że to nie jest dobry czas dla nazistów. Z pewnością krew ich zaleje. My nie możemy się już doczekać.
***
Twórca
"Logana" i
"Spaceru po linie" powraca z historią dzikiej sportowej rywalizacji na torze Le Mans. Amerykański projektant Carroll Shelby i brytyjski kierowca Ken Miles postawili sobie za punkt honoru triumf Forda nad niepokonanym teamem Ferrari. Z kolei
Christian Bale i
Matt Damon wyglądają, jakby nie zamierzali wracać z filmowego toru bez Oscarów. Grzejemy silniki.
***
W "A Hidden Life" – powtórzę razem z canneńskim chórem – amerykański klasyk wraca do formy. A skoro wraca, to znów dmie w trąby jerychońskie: wolność i niewola, kryzys wiary i zmierzch cywiizacji, Bóg i Szatan, Bach i Hitler. To filmowa waga ciężka – ciężko kwestionować jej majestat i równie ciężko ją znieść - tak pisał o filmie Michał Walkiewicz w swojej canneńskiej relacji. I cóż, generalnie zgadzamy się z tym, że lepiej czasem gubić z Malickiem niż znaleźć z innymi twórcami. Tego kredytu zaufania największy filozof wśród filmowców tak łatwo nie roztwoni.